Rozdział 7

1.7K 184 17
                                    

                              Jimin

   Wracałem właśnie z odprowadzenia Daehyuna na jakąśtam ulicę,  na której miał czekać jego ojciec. Nie poszedłem dzisiaj do szkoły, bo, szczerze, nie chciało mi się. Zamierzałem cały dzień spędzić w domu, rodzicom wmówić, że jestem chory, a tak naprawdę pograć sobie na kompie i poleniuchować. Ale niestety! Nie mogę mieć nawet jednego dnia odpoczynku.

  Tak jak już mówiłem: wracałem z odprowadzenia Daehyuna pod samochód jego taty i już miałem wchodzić do domu, kiedy zobaczyłem coś dziwnego kilka metrów dalej. Podbiegłem tam i serce podeszło mi do gardła. Na chodniku leżał jakiś nieprzytomny człowiek. Nie miałem pojęcia, co robić. Uczyliśmy się kiedyś udzielania pierwszej pomocy w szkole, ale wszystko mi teraz uciekło z głowy. Odwróciłem go twarzą w moją stronę i...

  Nie, nie potrafię opisać, co wtedy przeżyłem. Szok, zawał serca i cholerny ból w jednej chwili przeszły mnie na wylot. Upadłem na kolana.

  Osobą, która leżała bez życia był Jungkook. Milion myśli w jednej sekundzie przemknęło mi przez głowę. Co on tu robi? Co mu się stało? Co ja mam teraz zrobić?! I... czy on... tylko stracił przytomność, czy coś więcej...?!

  Siedziałem tylko wpatrując się w niego z przerażeniem, bez żadnego sensownego pomysłu, co robić dalej, aż w końcu zaświtała mi w głowie myśl, żeby zadzwonić po pogotowie ratunkowe. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i zadzwoniłem, streszczając, co zobaczyłem. W czasie oczekiwania spróbowałem odzyskać siły. Podpełzłem na kolanach do leżącego chłopaka i sprawdziłem jego puls. Nie czułem go. Przeraziło mnie to, ale słyszałem o takich przypadkach...

  Nie wiem, ile czasu minęło, zanim karetka przyjechała. Może to była minuta, może kilka godzin, straciłem poczucie czasu.

W każdym razie, gdy usłyszałem wycie syreny, znowu nie wiedziałem co robić. Kilka osób wysiadło z pojazdu, podbiegło do mnie i, zadając mi szybko pytania, na które nie umiałem odpowiedzieć, podniosło nieprzytomnego Jungkooka i położyło go na wózku. Już mieli wjeżdżać do ambulansu, kiedy jeden z nich zauważył coś leżącego na chodniku. Podniosłem się i podeszłem tam. Moim oczom ukazała się torebka z dziwnym proszkiem, na widok której zamarłem. Podobne torebki mieli przyjaciele mojej mamy na wsi. Mówili, że to służy do tępienia szkodników... Czyżby Jungkook to zażył? Czy... czy on się chciał otruć?! I dlaczego?!

  Oprzytomniałem i pobiegłem za ratownikami z wózkiem.
- Przepraszam, czy ja też mogę jechać? Jako osoba towarzysząca? - Wydyszałem.
Zgodzili się. Wsiadłem do pojazdu.

  Jechaliśmy krótko. Podczas tej krótkiej jazdy lekarz badał Jungkooka i starał się dociec, co mu jest, ja ntomiast nie mogłem wydusić słowa. Chciałem tylko jednej informacji - czy on żyje? Na samą myśl, że mógłby nie żyć, dostawałem białej gorączki.

  Bo wyraźnie usiłował się zabić. Ale dlaczego?! Nie mieściło się to w moim rozumowaniu. Ja wiedziałem, że on ma jakieś problemy, ale żeby aż takie? I dlaczego ja się o to oskarżam? Przecież nie obiecywałem sobie, że będę go pilnował. A tak się teraz zachowuję, jakby to wszystko była moja wina.

  Gdy dojechaliśmy do szpitala, kazano mi wysiąść, a Jungkooka lekarz przywiózł do jakiejś sali na kolejne badania. Postanowiłem poczekać na korytarzu i uporządkować natłok myśli, od których zaczynała mnie już boleć głowa.

  Kookie usiłował się zabić, to było pewne. Ale, po raz kolejny pytam, dlaczego? Nikt tak o, po prostu, z niczego nie popełnia samobójstwa. Musiało mu się przytrafić coś strasznego. Co? Tego nie wiem, ale się dowiem. Pewnie gdybym go nie znalazł, on by tam...

Enemy | JiKook FanfictionМесто, где живут истории. Откройте их для себя