Rozdział 11

1.5K 187 18
                                    

  Dziwny ciężar przygniatał moją prawą rękę. Gdzieś w tle słyszałem jakieś pikanie. Gdzie ja jestem? Co się stało? Wróciło do mnie czucie, miałem zamknięte oczy. Jednak bałem się je otworzyć.

  Po chwili się przemogłem i uchyliłem powieki, ale byłem zmuszony natychmiast je zamknąć. Światło było zbyt jasne. Po odczekaniu jakiejś minuty znowu spróbowałem i tym razem poszło lepiej, bo wiedziałem już, czego się mogę spodziewać. Powoli dostrzegałem zarysy pomieszczenia, w którym się znajdowałem, ściany, urządzenia... chwilę później otworzyłem oczy całkowicie i zamarłem zaskoczony.

   Wyglądało na to, że znajduję się w sali szpitalnej. Jakim cudem? Przecież umarłem po przedawkowaniu jakiejś trucizny! Nie było szans na to, żeby ktoś mnie uratował, byłem wtedy na ulicy zupełnie sam! Czemu wszystko musi zawsze iść nie po mojej myśli?! Nawet umrzeć nie mogę na życzenie. Cholera!

   Lepki ciężar zaciskający się na mojej ręce zaczynał mnie już irytować. Popatrzyłem w tamtą stronę i po raz kolejny w ciągu kilku minut doznałem szoku. Nie dość, że nie pożegnałem się ze wszystkimi koszmarami tego świata, to jeszcze obok mnie, trzymając moją dłoń w swojej, spał na krześle Park Jimin. Czy naprawdę w moim życiu nie ma innych ludzi? Cokolwiek zrobię, zawsze muszę się na niego natknąć. Cholera, cholera, cholera.

  A w dodatku niewiele mogłem z tym zrobić, czułem, jakby wszystkie moje mięśnie skamieniały. Ciężko mi było nawet obracać głową. Usłyszałem jakieś kroki z drugiego końca sali, a po chwili nad moim łóżkiem stanął lekarz.
- Rad jestem, że się pan wybudził, panie Jeon. Zapewne wie pan, co się stało?
- Nie do końca - mruknąłem, krzywiąc się. Nie chciałem zbytnio tego słuchać.
- Zażył pan dużą dawkę substancji toksycznej i zapadł w śpiączkę. Część z pańskich narządów odmówiła posłuszeństwa, jednak na szczęście dotarł pan tu na tyle szybko, że większość przeprowadzonych przez nas operacji i badań przyniosła pozytywny skutek. Ale, pomimo przebudzenia się, niektóre organy wciąż mogą nieprawidłowo funkcjonować, a pański stan w każdej chwili może się pogorszyć...

  Byłem zmęczony, a doktor wciąż gadał, tak, że po krótkiej chwili całkowicie się wyłączyłem. Dotarło tylko do mnie, że wciąż żyję. A wszystkie straszne rzeczy, które mi się przytrafiły żyją razem ze mną. Ten fakt mnie dobijał. Poza tym miałem kilka pytań do lekarza, na które odpowiedź bardziej mnie interesowała, niż naukowe gadki o tym, co się stało mojej wątrobie. Odkaszlnąłem.
- Przepraszam, kto przywiózł mnie do szpitala? - Przerwałem paplającemu doktorowi, a on spojrzał na mnie, jakby zaskoczony moją obecnością.
- Eee, kto...?
- Kto przywiózł mnie do szpitala? - Powtórzyłem pytanie. Mężczyzna zastanowił się.
- Przyjechał pan ambulansem.
- A kto przyjechał ze mną? Kto zadzwonił po pogotowie? - Zniecierpliwiłem się. Trochę obawiałem się odpowiedzi. Doktor wskazał na chrapiącego Jimina.
- Ten pan. Bardzo się ciebie troszczył, panie Jeon. Odwiedzał pana codziennie...

Cholera jasna.
Zatłukę dziada.
Zabiję. Za. Żywota.

   Z tym mocnym postanowieniem poprosiłem lekarza, żeby uwolnił moją rękę, po czym zamknąłem oczy gotowy, by zasnąć.
- Jest pan zmęczony, rozumiem, ale nie może pan teraz usnąć. Zagadałem się trochę, ale musimy przeprowadzić obowiązkowe badania. Oprócz tego, mimo że nie leżał pan w śpiączce długo, niektóre mięśnie zdążyły się zastać, więc konieczna będzie rehabilitacja.

  Zostałem przewieziony na jakąś inną salę, gdzie zrobiono mi mnóstwo różnych zabiegów. Po jakichś dwóch godzinach odwieziono mnie z powrotem do mojego łóżka.

                              Jimin

   Ocknąłem się nagle uświadomiwszy sobie, że śpię w dziwnej pionowej pozycji. Przetarłem oczy i przeciągnąłem się. No tak, wciąż siedziałem na szpitalnym krześle. Ale dlaczego usnąłem? Byłem chyba zbyt wykończony, a dłoń Jungkooka była taka miękka...

  Zaraz, zaraz. Gdzie jest Jungkook?! Przede mną stało puste łóżko z odrzuconą na bok kołdrą. Poderwałem się na równe nogi, moje serce waliło, jakby miało ze mnie zaraz wyskoczyć. Podbiegłem do najbliżej stojącej pielęgniarki i chwyciłem ją za łokieć, ale przez chwilę nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Kobieta popatrzyła na mnie wyraźnie wystraszona.
- J-ja przepraszam, ale... gdzie jest Ju... to znaczy pacjent z tamtego łóżka - wiem, że mogłem to lepiej określić, ale nie dbałem w tej chwili o to. Wskazałem na puste łóżko Jungkooka.
- Proszę pana, ja nie wiem, moja zmiana zaczęła się przed chwilą - pielęgniarka wciąż była zaskoczona. - Proszę mnie puścić, muszę zająć się innymi pacjentami.

  Podszedłem z powrotem do mojego krzesła, zastanawiając się, gdzie powinienem zacząć poszukiwania Jungkooka, gdy drzwi do sali otworzyły się i na szpitalnym wózku prowadzonym przez kilku mężczyzn w niebieskich uniformach wjechał do sali właśnie on. Rozpoznałem go odkąd zobaczyłem jego ciemną czuprynę i natychmiast rzuciłem się do wózka. Chłopak chyba spał.

  Gdy do sali wszedł lekarz, doskoczyłem do niego i wydyszałem:
- Co się stało?!
Popatrzył na mnie zdumiony i ja się mu w sumie nie dziwiłem. Pewnie też bym tak zareagował na widok chłopaka skaczącego po sali szpitalnej jak pchła. Ale on się już chyba do mnie przyzwyczaił, bo tylko westchnął.
- Proszę za mną. Porozmawiamy w gabinecie.

  Posłusznie poszedłem za nim do gabinetu. Usiadł za biurkiem.
- Proszę pana, zgodnie z naszymi oczekiwaniami pacjent się wybudził. Zabraliśmy go na obowiązkowe zabiegi. Jego stan się poprawił, ale nie jest stabilny, więc nie jestem pewien, ile jeszcze będzie musiał tutaj pozostać. To wszystko. Nie budziłem pana, ponieważ nie leży to w moich obowiązkach, ale teraz rozumiem, że chyba dobrze zrobiłem - nie wiedziałem, o co mu chodziło. - Jestem pewien, że nie dałby pan pacjentowi spokoju. Teraz też proszę już wracać do domu, pacjent musi wypocząć - dodał surowym tonem. Westchnąłem zdenerwowany. Chciało mi się skakać z radości, musiałem się jeszcze dzisiaj zobaczyć z Jungkookiem.
- A mogę wyjść przez salę chorych? - Zapytałem chytrze. Lekarz popatrzył na mnie spode łba.
- Jak już pan koniecznie musi... ale proszę go nie niepokoić! Ja rozumiem pańską radość...

Nie dałem mu dokończyć.
- Dziękuję! - Wykrzyknąłem i wyleciałem jak oparzony z gabinetu aż do łóżka "pacjenta".

  Niestety Jungkook faktycznie spał i nie mogłem mu powiedzieć, jak bardzo się cieszę, czułem jednak, że jeśli natychmiast czegoś nie zrobię, eksploduję.

  Nachyliłem się więc nad jego głową i po napiętej chwili cmoknąłem delikatnie w czoło. Następnie wybiegłem z sali o mało co nie łamiąc sobie nóg.

 


 

Enemy | JiKook FanfictionOnde as histórias ganham vida. Descobre agora