Rozdział 2

2.7K 229 5
                                    

                           Jungkook

Biegłem najszybciej, jak potrafiłem, naciągając w biegu maskę. Kurde, muszę się stąd wyrwać, zanim ktokolwiek mnie zauważy. Aish, aish, aish. Przy wejściu było sporo uczniów, więc zwolniłem, ale udało mi się przejść niezauważenie, bo praktycznie nikt na mnie nie patrzył. Chyba po raz pierwszy moja mała popularność w szkole okazała się mieć zalety.
   Otworzyłem energicznie drzwi wejściowe, przyspieszyłem i potrąciłem chyba jakiegoś dzieciaka. Nosz, jeszcze tego mi brakowało. Chciałem go chociaż przeprosić, bo aż tak niewychowany nie jestem, ale dotarło do mnie, że jeżeliby mnie rozpoznał, miałbym raczej przerąbane. Biegłem więc dalej, starając się, żeby żadna kamera nie uchwyciła mojej twarzy. Dopiero za rogiem zwolniłem do truchtu, a zatrzymałem się jakąś ulicę dalej. Była za pięć ósma. Oparłem się plecami o ścianę. Byłem zgrzany, jakbym przebiegł maraton. Jeżeli ta akcja skończy się przeziębieniem i niczym więcej, to będę wdzięczny niebiosom.
     Dysząc ciężko, wyjąłem z kieszeni komórkę i z ciężkim sercem zadzwoniłem ponownie do Hye Rim. Po jakichś ośmiu sygnałach znowu dostałem informację, że abonent jest niedostępny. Abonent niedostępny. Zakląłem pod nosem. Moje ciśnienie natychmiast wzrosło jeszcze bardziej. Jeżeliby spała, dzwonek telefonu już by ją obudził. Telefon miała praktycznie cały czas podłączony do ładowania, więc nie mogła paść bateria. Miałem ochotę kopnąć w mur. Jeżeli stało się to, co myślę, że się stało, to jestem w tak zwanej czarnej dupie. Wzdrygnąłem się. To nie może być prawda...
   Ale nie mogłem teraz wpaść w panikę. Trzeba się upewnić. Wziąłem kilka głębokich wdechów i zastanowiłem się, co robić dalej. Jakie mam opcje? Pierwsza z nich to pobiec do bazy... E, no, zwariowałem?! To za daleko. Druga z nich to zadzwonić po taksówkę. Tak, to chyba dobry pomysł. Zadzwoniłem, powiedziano mi, żebym poczekał kilka minut. No, ok. Muszę się ogarnąć, żeby nie wyglądać tak, jak  wyglądam, czyli jak podlotek, który dopiero co zwiał ze szkoły, bo musi się upewnić, że nie pójdzie (a raczej, że pójdzie) do aresztu.
    Zrzuciłem marynarkę od szkolnego mundurka. Pod spodem miałem tylko koszulkę, więc natychmiast uderzył mnie silny podmuch zimna. Ale, trudno, muszę wytrzymać. Złożyłem ubranie w kostkę i wsadziłem je do okienka z kratką kanalizacyjną. Nagarnąłem też na rękę trochę chodnikowego pyłu i wtarłem go w spodnie. To było obrzydliwe, ale lepiej wyglądać jak jakiś robol, niż jak uczeń. Chociaż, nie wiem, który robol latałby w krótkim rękawku przy pięciu stopniach Celsjusza.

  Po chwili czekania i trzepania się z zimna, zobaczyłem nadjeżdżający samochód. Pomachałem, żeby gościu wiedział, do kogo podjechać. Zatrzymał się, a ja wskoczyłem szybko do wnętrza, bo serio, zdążyłem już przemarznąć. Kierowca zmierzył mnie taksującym spojrzeniem.
- Dzień dobry. Dokąd ma być?
- Dzień dobry. Na Seulskich... siedem. - Podałem mu losowy numer, który mi przyszedł do głowy. Nie będę przecież dojeżdżał taksówką pod samą bazę. Chodziło mi tylko o to, żeby szybko zbliżyć się do celu.

     Podczas jazdy, która dłużyła mi się jak cholera, próbowałem się jeszcze kilka razy dodzwonić do Rim, ale nie odebrała ani razu.

     W końcu dojechałem, zapłaciłem i wysiadłem. Przeszłem spokojnie kilka metrów, po czym zacząłem skradać się jak złodziej. Wszedłem na tył knajpki "Wesołe Kimchi", która zwykle była naszym punktem obserwacyjnym, a czasem i dostarczalnym. Popatrzyłem na bazę z ogromnym niepokojem. Zdziwiło mnie to, że nie było tam żadnych policyjnych radiowozów, ani niczego innego, co potwierdzałoby moje przypuszczenia. Przeskoczyłem przez ogrodzenie i zakradłem się do zniszczonego budynku. Przykleiłem się do ściany, przełykając głośno ślinę, a potem otworzyłem drzwi. Najciszej, jak się dało. W środku było jednak kompletnie pusto...
- Hye Rim? - Zawołałem. Nikt mi nie odpowiedział.
   Zaglądałem do wszystkich pomieszczeń po kolei, ale nie było w nich nikogo.
- Ahjumma?! - zawołałem trochę głośniej. Czyżby już było po wszystkim? Przeszedł mnie dreszcz. Nie sprawdzałem jeszcze tylko pownicy.
  Zszedłem cichutko po zakurzonych schodach gotowy zwiewać stamtąd w podskokach, ale... zobaczyłem coś, co sprawiło, że uciekła ze mnie cała adrenalina i wszystkie siły. Dobrze, że znalazło się tu jakieś krzesło, bo chyba bym sobie siadł na podłodze.

  Otóż ahjumma, czy też, jak ona woli, Hye Rim, spała sobie w najlepsze na jakimś starym łóżku, z wyłączonym telefonem obok. I powiedzcie mi, co ja miałem zrobić? Narobiłem sobie kłopotów uciekając z budy tylko dlatego, że tej kobiecie nie chciało się wstać i odebrać...
 
- Ahjumma! - krzyknąłem rozpaczliwie.  Jak przypuszczałem, poderwała się z głośnym okrzykiem:
- Jezu!

Następnie przetarła oczy i popatrzyła na mnie nieprzytomnie.
- Jung...? Co... co ty tu robisz?
Słowo daję, ta kobieta mnie kiedyś wykończy. Podniosłem się z krzesła. Musiałem krzyknąć, bo bym chyba nie wytrzymał.
- Ahj... Hye Rim! Myślałem, że nas wykryli, a ty siedzisz w areszcie! Ryzykowałem złapanie tylko dlatego, że nie raczyłaś łaskawie odebrać telefonu!!! Ja...
  Już miałem się rozkręcić, ale ona najwidoczniej oprzytomniała.
- Och, uspokój się. Musiał mi się drań rozładować. Zresztą... za stara się już na to robię... A tak w ogóle, to czemu jesteś w samej koszulce? Nie zimno ci? Zrobić ci herbaty?
Głos uwiązł mi w gardle.
- Nie, dziękuję. - Odrzekłem, znowu oklapując na stołek.
  Było mi zimno i źle. Chyba zbyt mocno to wszystko przeżywałem. Muszę popracować nad moimi emocjami, bo jeszcze jeden taki incydent i zginę marnie.

Hye Rim stanęła przy mnie.
- I, skoro zwiałeś ze szkoły, to co zamierzasz teraz zrobić? Wrócić?

Pokręciłem na to głową. Nie, nie zamierzałem wracać. Szczerze mówiąc, nie miałem zielonego pojęcia, co teraz zrobię.

- Możesz zostać tutaj. - Urwała na chwilę. - A tak w ogóle, to po co dzwoniłeś?
- Chciałem wypytać o adres tego klienta, do którego mam jutro przyjść. Nie zdążyłaś mi go powiedzieć.

Pokiwała głową.

- Tak. Zaraz ci powiem, tylko wyjdźmy z tej piwnicy, bo się przeziębisz.

  W gruncie rzeczy, ahjumma była miłą i opiekuńczą osobą. Prawdopodobnie, gdyby nie interesy, które nas łączyły, mogłaby być moją ciocią.

   Wyszliśmy z piwnicy. Rim podeszła do stolika i, podłączając telefon do ładowarki, napisała coś na kartce. Wręczyła mi ją.
- Tu masz ten adres.
- A paczka?
- Przyjdź po nią jutro.
- Masz to w ogóle?

  Popatrzyła na mnie z wyrzutem.

- Za kogo mnie masz? Miałabym tego nie mieć? Dzień przed dostawą?
- Upewniam się tylko. A co z Yoongim? - Min Yoongi był moim współpracownikiem. Ukończył już szkołę i dostarczał przesyłki dalej niż ja. Czasem nawet za granicę.
- Pojechał do Busan.
- Jakieś grubsze zamówienia?
- Mhm.

  Rozmowa się urwała. Byłem jakoś dziwnie przygnębiony, sam nie wiedziałem, dlaczego. Może to wina tego szarego dnia. A, zresztą...

  Przypomniał mi się dzieciak, którego potrąciłem w drzwiach. Ciekawe, jak wiele zauważył. Jeżeli mnie rozpoznał, pewnie już naskarżył...

W tym momencie wezbrał we mnie gniew. Będę go musiał jutro unicestwić. Widziałem go zaledwie przez chwilę, ale wyglądał na takiego, co lubi się wtrącać w czyjś biznes. Wszyscy na takich wyglądali. Dlatego nie utrzymywałem z nikim kontaktu. Ponad wszystko nie lubiłem ludzi, którzy się na chama wpieprzają w czyjeś życie. Dla mnie każdy był taki. Wszyscy chcieli wybadać, co ukrywam. Ale żaden z nich nie podjął by się tej pracy. A ja się podjąłem. Zawsze lubiłem ryzykować, potrzebowałem również pieniędzy. A to była dobrze płatna praca...

  Ahjummę spotkałem rok temu w jakiejś kawiarni i to ona zaproponowała mi, żebym jej pomagał w handlu narkotykami. Zgodziłem się i była to trafna decyzja. Pomimo, że nasza baza była starą, rozwalającą się ruderą, mieliśmy sporo zamówień, bo ciężko nas było namierzyć. I nawet moi rodzice nie wiedzieli, gdzie pracuję. Szczerze mówiąc, chyba mało ich obchodziłem odkąd wyprowadzili się do jakiejś ciotki na drugi koniec kraju.

   Jutro miałem dostarczyć paczkę jakiemuś gościowi z Ameryki.

Popatrzyłem na adres. Nawet niedaleko od mojej szkoły. Chyba pójdę na butach. Najpierw, jednak, upewnię się, że ten chłopak nie poleciał z jęzorem. Ani nikt inny.

   

Enemy | JiKook FanfictionWhere stories live. Discover now