Prolog

577 12 0
                                    


Prolog

- Jak to nie żyje?! - Pan domu podniósł głos. Zawsze się tak kończyło. Karlheinz westchnął I oparł głowę o dłoń.
- Potrzeba nam świeżej krwi. - Jego ręka powędrowała w stronę sterty papierów. Rzucił służącemu parę kartek zapisanych numerami telefonu.
- Obdzwoń sierocińce. Trzeba znaleźć nowa dziewczynę. - Niski mężczyzna posłusznie się oddalił podczas gdy białowłosy sam chwycił za telefon.

- Halo? Dom dziecka imienia świętego Stephana. Słucham? - Młody chłopak, na oko dwudziestoparoletni, odebrał telefon.
- Czy możne prosić pana Zinggera? - Zabrzmiał głos w słuchawce. Brunet przytaknął.
- Thomas, do ciebie. - Starszy, łysy jegomość podszedł do słuchawki.
- Tak? Słucham?
- Witaj przyjacielu. – Właściciel sierocińca otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Nie musiał pytać z kim ma "przyjemność". Doskonale wiedział kto dzwoni. Do kogo należał ten głos...
- Nie muszę chyba mówić w jakiej sprawie się z tobą kontaktuję. - Pan Zingger przełknął ślinę.
- Ależ oczywiście. - Drżał mu głos. Te rozmowy zawsze były takie stresujące.
- Masz do starczyć mi wszystkie kart... Do wieczora. -
- Dobrze... - Rozmówca się rozłączył. Thomas opadł na fotel z ulgą. Chociaż ulga to za dużo powiedziane.
- Znowu...Zajmij się tym, dobra Jimmy? - Niebieskooki facet spojrzał na swojego asystenta.
- Jasna sprawa szefie! - Ten skinął głową po czym usiadł do komputera. Tylko oni dwaj wiedzieli o co chodzi. Nie dało się ukryć przygnębienia. Ten przytłaczający obowiązek spadał właśnie na nich mniej więcej co miesiąc... czasem kilka. Karlheinz, cholernie bogaty koleś, należący do świata wyższego...świata zarządu, co jakiś czas dzwonił I zabierał jedną dziewczynę. Czego prawda była tak dramatyczna? Czyżby był jakimś podstępnym pedofilem? Nie. To było gorsze. Ale nie mieli wyboru. Ten sukinsyn opłacał całą inwestycję. Jednak cała ta sytuacja tyczyła się nie tylko św Stephana. Nie była to zbyt pocieszająca myśl, ale siedziały w tym wszystkie domy dziecka w państwie.
- Wysłane...


Jak dobrze, że teraz wszystko szło drogą mailową. Według Karlheinza może nie była to tak elegancka metoda jak listy, ale za to skuteczna. Właśnie przeglądał listy dziewcząt z kolejnych przytułków. Kwalifikacje nie były łatwe. Uroda, charakter, zainteresowania... Musiał brać też pod uwagę gust pozostałych członków rodziny. Nie dało się zaprzeczyć, że złotooki miał do tego nosa Trzy żony, kochanki, każda piękna I robiła wrażenie. Dzisiejszy wybór był jednak trudny. Postanowił ograniczyć go na podstawie konkretnych upodobań. Ciemnoskóre odpadają, za wysokie odpadają, za niskie odpadają, za stare, za młode... Szukał kogoś z charakterem. Silnej dziewczyny, która umiałaby sobie poradzić w takiej skomplikowanej sytuacji. To był jego błąd. Wybierał za słabe. Nie potrafiły wytrwać nawet tych marnych dwóch miesięcy. Odpada, nie nadaje się, nie pasuje...nie...
- Jest! - Krzykną zadowolony klaszcząc w dłonie. Znalazł to czego szukał. Spełniała wszystkie wymagania. Godziny czytania zapisków dotyczących setek panien nie poszły na marne. Wszystkie pozostałe usunął jednym kliknięciem.- Jaki numer mam wykręcić? - Zapytał służący.- Dom dziecka imienia św, Stephana. - Ogłosił z satysfakcją Białowłosy.


Minął dzień od telefonu Karlheinza. W gabinecie panowała ponura atmosfera. Zadzwoni? Nie zadzwoni. Może znów wybrał z innego źródła. Wszyscy w tym pokoju, a dokładniej asystent I jego szef, modlili się by telefon był cicho. No niestety...
- H-halo? - Zabrzmiał zachrypiały głos Thomasa.
- Witaj przyjacielu.
- Dzień dobry panu...
- Dokonałem wyboru.
- T-tak?
- Panna Naelly.

- Dobrze. Rozumiem.

- Jutro rano.
- Tak jest. - Rozłączył się. Stary duchowny, do którego należał ośrodek, zamarł.
- Na kogo padło? - Odezwał się Jimmy z niepewnością w głosie
- Erin Naelly.
- Trzeba powiedzieć to Arnoldowi. - Chłopak przybrał poważną minę.
- Powiedz mu...
- Ale co ja mam mu niby powiedzieć?! Że... - Gestem ręki dyrektor go uciszył.
- Przyprowadź go do mnie... Mam pomysł.

Po chwili czekania, do biura wszedł sporo młodszy od sześćdziesięciolatka mężczyzna. Trzydziestoletni Arnold Lawson stawił się na wezwanie.
- Coś się stało?
- Arnold chłopie...słuchaj no... Chodzi o jedną z twoich podopiecznych.
- Hm?
- Erin.
- A, tak. I co z nią? Znowu coś zrobiła? - Wychowawca przyjął to ze spokojem jednak widać było, że przejął się.
- Niee, nie tym razem. Dalej szuka rozwiązania?
- No cóż... Tak.
- Mam więc pewną propozycję... Przekaż jej.

Niewolnica Where stories live. Discover now