-Masz jakiś problem? - zapytał, co przerwało moje podziwianie jego oblicza.

-Z czym?

-Patrzysz się na mnie od kilku minut - skwitował, podnosząc się z łóżka. -A to podobno ja jestem dziwny.

-Otóż, tak, jesteś - odparłam, podchodząc do łóżka i chwytając za kołdrę w celu zaścielenia posłania.

-Grunt to dostrzeganie własnych błędów - powiedział, poprawiając włosy i starając się je jako tako ułożyć, żeby nie wyglądały, jakby właśnie wyszedł z łóżka po seksie. Co?

-Odezwał się, pan idealny.

Przewróciłam oczami i oparłam dłoń na biodrze, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. On tylko przeszedł obok, podszedł do okna i otworzył je. Schylił się, przerzucając na zewnątrz najpierw lewą, a później prawą nogę. Później zsunął się na dachówkę i jeszcze raz spojrzał na mnie.

-Do zobaczenia jutro - powiedział, puszczając mi oczko i zeskakując niżej, aż w końcu zniknął z mojego pola widzenia, a później zobaczyłam go przemykającego przez podjazd.

Więc zostałam sama? Dobra, tak, przyznaję się. Lubię go, lubię jego towarzystwo i wkurzające teksty, którymi potrafi wyprowadzić mnie z równowagi, lubię to, jak się ze mną droczy. Po prostu nie jest jak każdy, nie musi być sztucznie miły, żebym go polubiła. Nie mówię oczywiście, że nie mam szczerych osób w moim otoczeniu, których darzę sympatią, ale on nawet nie musi się starać, by tak było. Po prostu jest sobą i nikogo nie udaje, a to chyba jest najważniejsze, hm?

***

Następny dzień zaczął się dość nieprzyjemnie, nie mogłam bowiem wstać w południe i nudzić się cały dzień. Nastał poniedziałek, czyli powrót do rzeczywistości. Obudził mnie nieprzyjemny dźwięk budzika, którego szczerzę nienawidzę, zwłaszcza o wpół do siódmej rano. W głowie miałam jedno: unikać Mendesa.

Niechętnie zwlekłam się z łóżka i cudem trafiłam do łazienki, pokonując tą trasę z zamkniętymi oczami. Orzeźwiło mnie umycie twarzy zimną wodą. Umyłam zęby, nałożyłam lekki makijaż, modląc się w duchu, by nie wyglądać jak klown - wszystkie te czynności wykonywałam wpół na oślep. Opuściłam pomieszczenie i skierowałam się przed szafę. Tam wybrałam dzisiejszy outfit, który składał się z czarnych spodni, białego tshirtu i flanelowej koszuli. Na stopy założyłam, tradycyjnie, białe Converse'y. Zgarnęłam torbę z krzesła, zbiegłam na dół, wzięłam z miski jabłko i wskoczyłam do samochodu Brooklyna. Wiedziałam jednak, że i tak się spóźnimy.

Tak, jak zakładałam - do pracowni chemicznej weszłam kwadrans po dzwonku, wywołując oburzenie nauczycielki. Zajęłam miejsce przy palniku i probówkach, wyjęłam zeszyt, a kiedy kobieta w końcu przestała wrzeszczeć, zapytałam o temat. Wtedy usłyszałam znajomy głos, wypowiadający słowa "Właściwości i zastosowanie kwasów karboksylowych". Zamiast zapisywać temat, odwróciłam się do tyłu, szukając właściciela głosu. Siedział na samym końcu sali. Dobra, on nie siedział. On praktycznie leżał na ławce, ze znudzeniem na twarzy licząc pieprzyki na twarzy chłopaka, który siedział obok niego. Kiedy dostrzegł, że się patrzę, on też się spojrzał, ale wtedy odwróciłam wzrok. Jeżeli wujek jakimś cudem dowie się, że z nim rozmawiam, zabije mnie.

Prawie umierałam z głodu, kiedy w końcu weszłam na stołówkę. Nie jadłam niczego, oprócz jabłka, a mój żołądek domagał się czegoś więcej.

-Czemu tak pędzisz? - krzyknęła Bethany, podążając zaraz za mną.

-Jestem głodna - odparłam krótko, patrząc, jak mężczyzna nazywany Grubym Tommym nakłada mi na talerz risotto z warzywami. Wyglądało prawie apetycznie, ale nawet nie zwracałam na to uwagi. Kiedy zajęłyśmy miejsce przy stoliku, od razu zaczęłam konsumowanie posiłku.

-Ej, Rose, on tu się patrzy - powiedziała, kopiąc mnie w kostkę. Boże, ludzie, czy wy macie coś do moich stóp?

-Kto? - zapytałam, ale przecież znałam odpowiedź. -Ah, tak. Nie zwracaj uwagi - odparłam lekceważąco, nawet nie spoglądając w jego stronę.

-Czy wy...? On... Rosalie?! - uniosła głos, skupiając na sobie wzrok kilku sąsiednich stolików. -Masz mi coś do powiedzenia?

Pokręciłam głową na 'nie', ale hej, to Bethany, jej nie da się zwieść.

-Oh. Czyli aresztowali was? - dopytywała się, grzebiąc widelcem w talerzu. -Po co tam w ogóle szłaś? To, że jest przyjacielem Brooklyna, nie oznacza, że jest też naszym - odpowiedziała z poważną miną.

Zachichotałam sarkastycznie.

-Daj spokój, przynajmniej ty nie zachowuj się, jakby był najgorszym na świecie kryminalistą - mruknęłam, odkładając sztuciec na tacę. -Wiesz, chyba odechciało mi się jeść - odparłam gniewnie, wstając z miejsca.

-Jeszcze wiele o nim nie wiesz - krzyknęła, kiedy odchodziłam.

Wywołało to u mnie dziwny ucisk w żołądku, ale szłam dalej. Odstawiłam tacę na miejsce, a następnie opuściłam teren stołówki.

***

Kilka kolejnych dni wyglądało tak samo. Ze wszystkich sił starałam się ignorować obecność Shawna, ponieważ wiedziałam, jak może się to skończyć. Podświadomie wiedziałam, że nie mogę z nim rozmawiać. Po prostu nie. Nie należało to do najłatwiejszych czynności, ale przez tyle czasu udawałam obojętną, że chyba nawet taka się stałam.

Mijałam go, wbijając wzrok w podłogę. On muskał ręką moje ramię, czasem dłoń. W sumie nie wiem po co to robił. Skoro jeszcze wielu rzeczy o nim nie wiem, powinnam się dowiedzieć, co nie? Całkiem proste, można by powiedzieć. Trudniejsze jednak do zrobienia.

Właśnie przechodziłam obok stołówki, chcąc skierować się do szatni. Wtedy nasze spojrzenia się spotkały, a ja przystanęłam. Chwilę później ruszyłam dalej, starając się zamaskować zdenerwowanie i to, że prawie biegłam.

-Rose, poczekaj! - krzyknął, a ja mimo woli, zatrzymałam się. Odwróciłam się na pięcie i obserwowałam, jak się do mnie zbliża.

-Czego chcesz? - warknęłam, ostrzej niż planowałam.

-Musimy coś wymyślić.

-Słucham? - dopytywałam, unosząc brew w górę.

-Nie mogę tak dłużej, tęsknię za tobą.

________________
Słodko się zrobiło!
Szkoda, że nie na długo, hehe

escape // shawn mendesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz