alone | 7

1.7K 302 120
                                    


Bez Michaela czuł się pusty.

Palenie miało już inne znaczenie, zupełnie inne. Dawniej, siedząc tu, rozkoszowałby się chwilą samotności, z błogością wdychał i wypuszczał z ust dym, myślałby kiedy to się skończy.

Clifford nie zjawił się dziś ani w szkole, ani na dachu i jedna część Luke'a była zmartwiona, bo rzadko opuszczał szkołę, ale druga była pewna, że albo miał zbyt wielkiego kaca, żeby się tu zjawić, albo poszedł na wagary.

Więc był sam. Znowu.

Kiedyś to lubił. Inni ludzie zwyczajnie go irytowali. Był egoistą nie lubiąc patrzeć na ich uśmiechy, na ich poukładane światki, ale kto by nie był, kiedy jego własne wszystko po prostu się zawaliło, było zniszczone i spalone?

Definicją życia Luke'a była długa droga, jej koniec był zamglony i niewidoczny, ale był na pewno. Drogi innych ludzi pełne były pobocznych ścieżek, które oznaczały miłości, przyjaźnie, rodziny, jego droga była samotna, wędrował nią samotnie. Czasami się gubił, potykał o kamienie, dawał spokój i schodził gdzieś na bok, jednak zawsze odnajdywał główny kierunek. Najgorsze było to, że nie mógł się odwrócić i cofnąć się, musiał uparcie podążać do przodu, choć czasami brakowało mu sił.

- Luke? - blondyn drgnął, wyrwany z zamyślenia. Nie słyszał niczyich kroków, ale kiedy się odwrócił, Ashton faktycznie tam stał.

Jak zwykle miał czarne spodnie i tego samego koloru koszulkę, a jego twarz była wykrzywiona zmiartwieniem. Dawno się nie widzieli.

Hemmings miał czasami wyrzuty sumienia, że zaniedbał ich przyjaźń. Ashton zrobił dla niego wiele, ale jednocześnie nie rozumiał, że niektórzy są po prostu zepsuci i wcale nie chcą przybierać fałszywych masek ideału.

- Czego chcesz? - rzucił nieco opryskliwie, może nawet tego nie chciał. Przyzwyczaił się do tego, że nie panuje nad samym sobą.

Ponownie zwrócił wzrok w kierunku brudnej ulicy. Już nie patrzał na niebo. Już nie lubił się oszukiwać, tak jak dawniej.

- Pogadać. - Luke nie musiał na niego patrzeć, by wiedzieć, że drapie się teraz po karku, będąc niepewnym, czy usiąść obok przyjaciela. Milczał, czekając na kontynuowanie. - O Cliffordzie. Myślę, że on sprawia, że jesteś... bardziej uzależniony. Nie mogę tego lekceważyć.

Blondyn był zaskoczony jego słowami.

Zawsze wiedział, że Irwin jest odpowiedzialną osobą, zdecydowanie zbyt dojrzałą na swój wiek i wiedział też, że się o niego troszczy, ale nie miał zamiaru pozwolić na to, by przejmował kontrolę nad jego życiem.

- Myślę, że jednak możesz, i to zrobisz. Po prostu odejdź i daj mi spokój. - Wyszeptał mocno zirytowany Luke, naciągając rękawy bluzy po kłykcie, kiedy wiatr zawiał mocniej, przyprawiając go o gęsią skórkę na całym ciele.

Przez głowę przepływało mu tysiące obrazów, chwile z Michaelem.

Nie było ich wiele, znikoma ilość w milionach przykrych doświadczeń jego życia, ale nie zamieniłby tego na nic innego.

To brzmiało żałośnie, ale on nie mógł nic poradzić na to, kim był i na to, że jedyne pozytywne powody do życia dla niego to Mike.

Bo Luke bał się śmierci, tego, co jest po niej.

Przecież nikt nie gwarantował, że będzie lepiej.

- Czy ty naprawdę nie widzisz tego, że Cię kocham i chcę dla ciebie jak najlepiej, Luke?! - wrzasnął Ashton, a jego głos był przepełniony takim bólem i zranieniem, że Hemmings nie mógł tego zignorować.

Odwrócił się gwałtownie, analizując jego słowa i otwierając szeroko oczy.

Czy to możliwe, żeby jego przyjaciel darzył go tym uczuciem?

Irwin odwrócił się i uciekł.

Luke potrafił tylko krzywdzić, innych i samego siebie.



cigarettes ; mukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz