Chapter three

6.7K 273 5
                                    

Następnego dnia obudziły mnie jasne promieniem słońca, które niemiłosiernie dobijały się do okna. Chcąc czy nie wstałam z wyrka i powędrowałam do łazienki wsiąść prysznic i doprowadzić się do stanu użytkowania. Posprzątałam troszkę w sypialni i zeszłam na śniadanie.
- Cześć tatko!- cmoknęłam "głowę rodziny" w policzek i zwinęłam mu kanapkę z talerzyka.
- Cześć Rafa- odłożył gazetę na stolik. - O której masz samolot słońce?- zapytał.
- Za godzinę muszę być na lotnisku- odpowiedziałam na co  przekręcił oczyma. Tacie nie za bardzo się podoba to, że tak mało czasu spędzam w domu. Jestem bardzo z nim zżyta, dlatego cieżko mu się ze mną rozstawać. Z wzajemnością prawdę mówiąc.
- Czyli rozumiem, że zobaczymy się na meczu po jutrze?- naciągnął okulary na nos i wrócił do czytania.
- Jasne! Barcelona skopie tyłek Realowi- powiedziałam spoglądając na zegarek.
- Muszę się zbierać tato. Ucaluj mamę i Jotę!- pożegnałam się z kochanym "staruszkiem" i pojechałam na lotnisko. Kolejny długi lot. Cieszę się, że wracam już do Hiszpanii. Stęskniłam się za Neyem i całą resztą świrów. Po paru ładnych godzinach podróży samolot dotknął płyty lotniska, a ja odetchnęłam z ulgą. Wzięłam torbę i pojechałam do domu.
- Cześć!- wydarłam się na cały dom. Tak, kocham krzyczeć! Zostawiłam bagaż w korytarzu i ruszyłam do salonu; na kanapie leżał rozwalony Neymar z Marciem. Obydwoje zerwali zię na równe nogi żeby się ze mną przywitać.
- Rafa, cudownie wyglądasz- skomplementował mnie Bartra za co oberwał przez głowę od mojego brata. Ney bardzo mnie kocha i pilnuje. Jak o to mówi; Ktoś musi odganiać od Ciebie tych natrętnych adoratorów. Posiedziałam chwilę z chłopakami, wzięłam prysznic i padłam jak mucha do łóżka. Jutro muszę być wypoczęta; trzeba mieć siły na kibicowanie. Po paru minutach smacznie spałam.
                                                                         ***
Rano Neymar wychodził na trening, a ja postanowiłam sobie odespać. W planach miałam spanie do 12:00. Niestety plany nieraz ulegają zmianie; wstałam o 18:30.
Pewnie spałabym dalej gdyby nie Dani, który postanowił urządzić mi "miłą pobudkę".
- Alves, zejdź ze mnie!- piszczałam, wierciłam się byleby Brazylijczyk w końcu ze mnie zalazł.
- Ja Ci tu ładną pobudeczkę zrobiłem, a ty co?!- powiedzial oburzony, a po chwili wybuchnął śmiechem. Między mną, a Danim jest duża różnica wieku, ale dogadujemy się świetnie. Kiedy w końcu postanowił ze mnie zejść poszłam wsiąść kąpiel. Zrobiłam makijaż, ubrałam się i zeszłam na dół. Zjadłam szybkie śniadanio-obiado-kolacje i pojechałam na Camp Nou.

I'm scared of love || Isco Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz