Epilog

9.3K 817 220
                                    

Skarbie, każdy z czymś na początku walczy.

6 lat później, 15.03.2020
Zapach moich ulubionych świeczek roznosi się po całym domu, mieszając z ciepłymi falami powietrza z kominka. W prawdzie, świeczki okrążały korytarze nie bez powodu;  przede wszystkim dawały światło rodzinnym zdjęciom porozwieszanym wysoko pod sufitem. Kilka z nich dobrze mi znanych przedstawiały wspomnienia ze ślubu, inne z wyjazdu na narty, z odwiedzin Gemmy na roczek Hoviera, wspólnych wakacji na Hawajach, w Nowym Jorku, Londynie, Grecji, Hiszpanii, na Majorce, w Niemczech, Rzymie... dużo tego.  Nie jest chyba możliwe wymienienie wszystkich miejsc w których pozostawialiśmy po sobie ślad.
Na komódkach także nie zabrakło fotografii, jednak tym razem najśliczniejszej dziewczynki jakie moje oczy miał zaszczyt ujrzeć.  Z  tymi pięknymi brązowymi oczkami, brunatnym włoskami i szczerym uśmiechem, dodawała mi siły każdego dnia.
"Harry!" słyszę głos Louisa i momentalnie warczę pod nosem, rozpoznając ton głosu, którego używa przed nawrzeszczeniem na kogoś. "Kurwa mać, chodź tu!"
"Już idę."
Otwieram z rozmachem drzwi i zastaję go w bałaganie, pomiędzy walizkami, ciuchami i skórzanymi torbami. Gdy tylko lokuje na mnie swoje spojrzenie, sięga po tęczowego misia, by rzucić nim prosto w moją twarz.
"Co ja powiedziałem o pakowaniu niepotrzebnych rzeczy?" krzyczy, siłując się z wózkiem, który na przekór nie chciał się złożyć. "Niech to kurwa szlag...."
"Lou." wzdycham, podchodząc do niego, by pociągnąć za siodełko, którego dalej nie chce puścić.
"Rozpierdolę to ustrojstwo, przyrzekam!" jest na skraju załamania i nie rozumiem co go do takiego stanu doprowadziło. Biorę jego twarz w obie dłonie i chociaż próbuje się wyrwać, czy też odepchnąć, złączam nasze czoła i cmoka krótko jego usta.
"Co jest, skarbie, powiedz mi." mówię cichutko. "Powiedz."
"Bierzesz niepotrzebne rzeczy, a nie mamy na nie miejsca! Ile par butów można potrzebować, Harry? Na pewno nie sześciu. I masz ochotę otworzyć pieprzony stragan z tymi chustami?" kopie coś, więc spuszczam zainteresowany wzrok i zauważam moją chustę Alexandra Mcqueena w różowe czaszki.
Okay. Spoko. Ma prawo do wszystkiego, niech depcze.
Louis jest cały czerwony na twarzy, wyliczając na palcach co jeszcze zbędnego 'wcisnąłem' do 'walizek'.
"Kochanie, rozumiem, że jesteś wkurwiony, ale czy jesteś pewien, że to jedyna rzecz, która wyprowadziła cię z równowagi?" pytam spokojnie, rozpracowując palcami jego zmarszczki. "Przepraszam cię za to, wiesz, że nie mam umiaru.''
"No nie masz!" zasłania dłońmi twarz i bierze głębokie wdech. "Nieznany numer ciągle do mnie dzwoni." robi pauzę. " I pisze."
"Proszę?" unoszę brew i chwytam go za nadgarstki, by móc spojrzeć mu w oczy. "Co ci pisze?"
"Że wyszła z psych-chiatryka" chlipie, krztusząc się łzami, które w tak krótkim czasie pokryły jego policzki. "Że nie zasługuję na to co mam, że...to nie tak miało być."
Zapada cisza, bo oboje wiemy kto to, oboje wiemy, ale boimy się wypowiedzieć to na głos. W moich ustach zasycha, a w klatce coś ściska.
Co ta suka, jeszcze od nas chce? Oczywiście, że było za pięknie. Oczywiście, że musiała jeszcze dać o sobie znać.
"Posłuchaj mnie" przytulam go od tyłu i siadam z nim na skraju łóżka. "kotku, wiem, że ona jest nieobliczalna, dlatego jeśli chcesz mogę załatwić nam ochronę. Chcesz tego?"
"Nie." piszczy przez płacz.
"W takim razie przeprowadzimy się do innego miejsca, pasuje? Zadbam o wszystkie środki bezpieczeństwa, żebyś czuł się spokojnie. Monitoring, bramy, żaluzje. Chociaż jestem przekonany, że nie odważy się nam już nic zrobić. Nie ma nawet co."
"Wiem, ale..." wzrusza ramionami, przecierając na prędko oczy. "Ciągle mam po tym traumę, boję się, że powróci to uczucie, które poczułem, gdy myślałem, że cię straciłem. Wiem, to brzmi żałośnie..."
"Nieprawda." uspokajam go, składając pocałunek na jego karku. "Nigdy mnie nie stracisz i dobrze o tym wiesz, ale rozumiem co masz na myśli."
"Nie jestem w stanie nawet wymówić jej imienia..."
"I nie ma takiej potrzeby." mówię pewnie, przysuwając go bliżej siebie. Louis wtula twarz w moją szyję i długo nie chce puścić. "Niczym się nie martw. Zmienimy twój numer, swój też zmienię, przeprowadzimy się i...Olivii chciałbym zapewnić ochronę, okay?"
"Dla niej okay." przytakuje. "Dla niej wszystko, ma się czuć dobrze gdziekolwiek by nie była."
"Zgodzę się."
"Kocham cię, wiesz o tym?" tłumi całą wypowiedź w kontakcie z moją skórą, ale doskonale rozumiem każde słowo. Uśmiecham się i odchylam jego głowę. Ma zapłakane oczy, ale z chwilą, gdy na mnie spogląda, zamieniają się one w małe błyski, które pozostają niezmienne od tych kilku lat.
"Wiem." informuję. Jego oczy nigdy nie kłamią. "Ja ciebie też. I Olivię. Kocham was oboje najbardziej na świecie."
"Wiem." kąciki jego ust unoszą się ku górze, a mały dołeczek pojawia się w prawym policzku "Swoją drogą trzeba ją obudzić, bo znowu spóźnimy się na lot."
"Co ty na to, że ty pójdziesz to zrobić, a ja wypakuje wszystkie bzdety z toreb?"
Louis potakuje, zeskakując z moich kolan.
"Przepraszam, że tak na ciebie wcześniej naskoczyłem." zatrzymuje się w progu i ściera resztki łez z kącików oczu. "Naprawdę..."
"Nic się nie stało. Małżeństwo bez kłótni nie istnieje, chyba coś o tym wiemy, huh?"
Louis wybucha szczerym śmiechem, na co sam się rozpromieniam.

Będzie mi dane słuchać tego śmiechu do końca moich dni.

Myślę, że na nic innego nie jestem bardziej gotowy.


The bed's getting cold and you're not hereOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz