I. "Jestem jak ten grubas ze Stitcha!"

1.1K 101 23
                                    

 Jak każdego ranka byłam spóźniona. Ogólnie moi znajomi mnie uwielbiali, ale zauważyłam już, że podawali mi porę każdego spotkania pół godziny wcześniejszą od rzeczywistej. Przez pewien czas, póki tego nie wiedziałam zdawało się to nawet działać, ale od pewnego czasu - od kiedy to odkryłam, bo taki superowy ze mnie Sherlock - przestało. Jedyne czego pragnęłam, to zmysł wstawania razem z budzącym mnie dzwonkiem oraz mniejszej spostrzegawczości. Moje życie byłoby dużo łatwiejsze. Na przykład nie zauważałabym wszędzie gapiących się na mnie z szyredczym uśmiechem pedofilów. Ha. Uroda nie wybiera skarby. 

Szybko zerwałam się z łóżka próbując ogarnąć moje włosy w jakiś normalny sposób, ale po próbie rozczesania ich poddałam się i z szyderczym uśmiechem związałam wysoki kok na czubku głowy. Oto, co było modne w tych czasach proszę państwa! Och, jak ja kochałam Amerykę! Gdbym w niej nie mieszkała, to z pewnością bym się przeprowadziła prosto do Portland. Nie to, żebym miała jakieś specjalne parcie na mieszkanie akurat tutaj, ale tak się składa, że właśnie w tym chwalebnym mieście mieszkała moja babcia, a ona potrafiła gotować. 

Po ubraniu na siebie jakiś długich, czarnych spodni i randomowego, cynamonowego swetra oraz chwyceniu mojej torby pobiegłam na dół przeskakując po trzy stopnie naraz.

- Śniadanie masz przy wycieraczce! - babcia spokojnie jedząca bułki z serem w kuchni pokazała mi dwa kciuki umazane ketchupem do góry - Powodzenia w pracy!

- Dzięki! - odwrzasnęłam starając się nie udusić szalikiem. Zima bywa trudna w obsłudze - O ile do tej pory mnie nie wywalili...

Chwyciłam parującą torbę z bułkami babci, od której rzecz jasna się poparzyłam i pobiegłam na najbliższy autobus. Matka mojej ukochanej mamy, której nigdy nie poznałam, była dużo bardziej zapobiegawcza niż ona sama i kupiła nam domek bardzo blisko, cóż, wszystkiego. Miałam tu całą gamę przystanków autobusowych do wybrania, a i na piechotę dotarłabym do kluczowych miejsc naszego wspaniałego miasta w mniej-więcej pięć minut. Z tym, że ja nie miałam tych cholernych pięciu minut. 

- Cześć, Fail - Bob, mój zapoznany kierowca autobusu wpuścił mnie w ostatniej chwili - Jak tam życie?

- No cóż. Failowo Bob, failowo.

***

Dotarłam do mojej pracy z jakimś dziesięciominutowym opóźnieniem. Mówcie co chcecie, ale ja byłam zachwycona swoim czasem do tego stopnia, że niemalże nie wpadłam na największą wystawę ogromnej wolno-stojącej piekarni, sprzedającej obecnie głównie świąteczne i typowo zimowe rzeczy, w której miałam pracować przez najbliższy czas, póki mnie nie zwolnią. Towarzyszył temu rzecz jasna mój triumfalny okrzyk. Zawsze miałam wielkie wejścia.

- Ty... jesteś Faily? - młody chłopak, pewnie w moim wieku wpatrywał się we mnie z lekkim przerażeniem.

Natychmiast opuściłam uniesione w geście zwycięstwa ręce. Miał małe, ale bardzo ciemnobrązowe oczy i nieco jaśniejsze włosy, a na twarzy wyrastał mu elegancko ogarnięty zarost. Natychmiast zrobiło mi się cholernie głupio i z wszelkich sił postanowiłam zrobić na nim fenomenalne drugie wrażenie.

- Tak, to ja. Możesz mówić mi Fail - w tym momencie wiedziałam, że wszystko popsułam - Miałam tu... eee... pracować?

Zgoda, byłam beznadziejna w robieniu jakiegokolwiek  wrażenia, ale jak już się mnie bliżej poznało, to miód malina, słowo. 

- Liam. Spóźniłaś się, ale tym razem ci się upiecze. Łap fartuch. Umiesz nakładać gałki lodów?

Złapałam czerwone wdzianko przepasując je sobie od razu na biodrach i kiwając ochotniczo głową. Potrafiłam. Przynajmniej czysto teoretycznie. Ostatnio jak to robiłam zawodowo nie szło mi najlepiej, ale hej! To był mój pierwszy raz. Drugi zdecydowanie powienien być lepszy.

Na przypale, albo wcale!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz