Rozdział VI

508 38 2
                                    

Słoneczko wstaje. Zaczyna się przejawiać. Drzewa kwitną. Piękne zapach kwiatów. Nareszcie jadę do domku. Alex ma być za godzinę. Jestem już spakowana. Może przejdę się po dziedzińcu. Jeju... jaka jest dzisiaj piękna pogoda... Już od miesiąca nie było tak ciepło jak dzisiaj... No przecież jest już wiosna. Drzewa puszczają pąki. Kwiaty kwitną. Łał... ale piękne. Jeju... jak ładnie pachną. Zerwałam kilka kwiatków i siadłam na ławce. Zamknęłam oczy i zaczęłam wąchać kwiatki. Naprawdę cudownie pachną.
- Masz rację.
Głos, spokojny głos. Szybko otworzyłam oczy. Ujrzałam go. Ujrzałam Pita. Szybko rzuciłam się mu w ramiona.
- Pit!
Przytulił mnie mocno.
- Widzę, że się pani ucieszyła.
- Nareszcie... nareszcie Pit.
Z moich oczu zaczęły płynąć łzy.
- Nie płacz Luno.
Otarł łzy z moich policzków i przytulił mnie jeszcze mocniej.
- Tęskniłaś?...
Nie wiem... nic nie rozumiem. Nie znam go na tyle dobrze... ale w jego towarzystwie czuje się bezpieczna... Nie jest moim chłopakiem, ale w jego objęciach czuje się wspaniale.
- Brakowało mi cię Pit i tyle.
- Przepraszam miałem kilka spraw do załatwienia.
- Dobrze, że jesteś, bałam się, że jesteś na mnie obrażony.
- Czemu miałbym być obrażony?
- No... Eee... wiesz... sprawiłam ci tamtej nocy kłopot.
Siadłam na ławce, spuściłam wzrok na dół i wyszeptałam cicho pod nosem.
- Jestem tylko kłopotem.
Pit uklęknął. Chwycił moją twarz rękami i delikatnie ruszył nią do góry. Jego twarz była tak blisko... Znowu... znowu blisko... Szeroki uśmiech... Wesołe oczy...
- Luno ty mi nigdy nie sprawiasz kłopotów.
Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Byłam szczęśliwa. Pit wstał i złapał mnie za rękę.
- Chodź pokaże ci coś.
Ruszyłam za nim. Jego ręka była ciepła. Prowadził mnie ścieżką, gdy nagle skręcił do lasu. Opuściliśmy teren szpitalu... Zaraz... do lasu?!... Ja nie chce!... Zatrzymałam się.
- Co się stało?
- Nie chce.
Pit się zaśmiał i ruszył w moją stronę.
- Nie zrobię ci nic czego byś nie chciała. Nie skrzywdzę cie. Chodź! Jesteśmy już blisko.
Uśmiechnął się i ruszył przed siebie. Niepewnym krokiem podążyłam za nim. Po chwili moim oczom ukazała się duża polana. Piękna łąka. Tyle kwiatów.
- Pięknie!
Pobiegłam przed siebie i zbierałam różne odmiany kwiatów. Stokrotki, fuksje, żywokosy,cynie, herby, delie, goździki. Było ich tutaj mnóstwo.
- Musisz naprawdę kochać kwiaty.
- Tak. Moja mama była zielarką.
- Hmm... Znasz się na zielarstwie?
- Tak. Kocham hodować kwiaty, ale znam się też na ziołach.
- To dosyć przydatna umiejętności.
- Kiedyś zielarki były szanowane za swoją wiedzę, teraz lepsze są chemikalia od naturalnych leków.
- Widzę, że wiesz dużo na ten temat.
- Czegoś się w życiu trzeba było nauczyć.
Przez jeszcze parę minut biegałam po polanie i zachwycałam się jej roślinnością.
- Czas się zbierać Luno.
- Zostańmy tu jeszcze chwile.
Zrobiłam maślane oczy, które skierowałam w stronę Pita, ale on się tym nie przejął.
- Musisz już wracać, bo Alex może cię szukać.
Co?... Skąd?... skąd on wie o nim?...
- Skąd wiesz, że Alex na mnie czeka?
- Przepraszam, chciałem wczoraj cie odwiedzić, ale podsłuchałem waszą rozmowę.
Byłam dosyć zmieszana, ale postanowiłam się podroczyć trochę z Pitem.

##Perspektywa Pita##
- Skąd wiesz, że Alex na mnie czeka?
Kurde!... Co mam jej powiedzieć!... Jest za wcześnie by wyjawić jej wszystko!... Kurde!... Wiem!...
- Przepraszam, chciałem wczoraj cie odwiedzić, ale podsłuchałem waszą rozmowę.
Uffff... Udało mi się coś wymyślić. Może mi uwierzy...
- Hmm... Ładnie to podsłuchiwać?
- Przepraszam nie chciałem wam przerywać.
- Przyjmę przeprosiny jeżeli mnie złapiesz.
Zaczęła się tak ładnie uśmiechać, a jej jasno-zielone oczy nagle błyszczały jak najdroższe kryształy. Hmm... czyżby się zaczęła ze mną droczyć? Nie mogę sobie pozwolić na chwile zapomnienia...
- Złapię cie zaraz Luno.
- Nie uda ci się.
- Uważaj!
Ałłć. Boli mnie ręka.
- Nic ci nie jest?
- Nie, nic mi się nie stało Pit.

##Perspektywa Luny##
Zanim zobaczyłam poślizgnęłam się. Pit mnie złapał i upadłam na niego. Jego ręka wygląda na zranioną.
- Twoja ręka!
- To nic małe otarcie.
- To nie jest otarcie tylko głęboka rana!
Na jego mięśniach była głęboka rana. Zaraz widziałam przecież herby, były też nastrzyki i żywokosy...
- Leż i się nie ruszaj.
- Gdzie...
- Siedź cicho! - warknęłam.
Latałam raz w prawo, raz w lewo i szukałam ziół i kwiatów. Tam!... Herba Meliloti... Dobra mam już coś na odkażenie, teraz na zatrzymanie krwawienia. Może być Nastrzyk żółty. Dobra jest!... Jeszcze tylko muszę znaleźć Żywokos Lekarski. Ooo... tutaj... Dobra mam wszystko!...
- Mała co ty robisz?
- Leż i nie ruszaj się!
- Ałć!...
- Przepraszam, Herba jest bardzo parząca, ale nie mogłam znaleźć Flosu.
- Powiedz co ty mi robisz? Ałć!
- Odkaziłam już ranę, a teraz zatrzymam krwotok.
- Niby czym?
- Nastrzyk Żółty.
- Dobra jesteś w tym zielarstwie. Co dalej zamierzasz zrobić?
- Znalazłam Żywokos Lekarski, twoja rana powinna szybciej się zagoić. Już.
- Dziękuję za pomoc. Chodź odprowadzę cie teraz.
Przez całą drogę rozmawialiśmy, o ziołach, lekach. Niestety szybko doszliśmy do szpitalnej aleji.
- Luno muszę już iść.
- Zostań, zapoznam cie z Alex'em.
- Na mnie już pora.
Lekko się uśmiechnął. Widział, że się próbowałam zrobić maślane oczy... ale to nie pomogło. Pit zbliżył się do mnie... I... i... pocałował mnie w czoło... Co?... Czemu?... Jak?... Zanim się obejrzałam jego już nie było...

Miłość DemonaWhere stories live. Discover now