Do tej pory nie spłaciłam długu. Patrząc w dół, zauważyłam, że większość zombie już odeszła. Pod drzewem zostało ich około dwadzieścia sztuk.

Zaczęłam się zastanawiać jak działa ich umysł i czy w ogóle jeszcze go mają. Moim zdaniem zombie działały instynktownie, jak dzikie zwierzęta. Nie myślały. Nie miały uczuć. Po prostu zabijały i zjadały. Postanowiłam, że jeżeli jeden z nich mnie zarazi, sama strzelę sobie w skroń.

                Przez zamyślenie nie zauważyłam jak Tyler się obudził, więc gdy się odezwał tym swoim niskim głosem, podskoczyłam ze strachu. Osiemnastolatek się zaśmiał.

- Z czego się cieszysz? Jesteśmy na drzewie otoczonym przez zombie! - syknęłam gniewnie.

- Wyglądasz tak uroczo, taka mała, rozczochrana, nieobecna myślami...

- Po pierwsze, myślę jak uciec tym trupom. Po drugie, teraz myślę czy nie zrzucić cię z tego drzewa. Po trzecie, nie jestem mała, tylko niska! - krzyknęłam mu w twarz. Uśmiechnął się.

- Taka słodka gdy się złości. - Tyler lubił mnie drażnić.

- W ciągu ostatnich dziesięciu godzin zabiłam trzech zombie, a ty mi mówisz, że jestem słodka?! Coś z tobą nie tak. - zaśmiałam się.

- Może... - powiedział, patrząc mi w oczy. - Może masz rację. Może coś nie tak. - wciąż się gapił, to sprawiało, że czułam się dziwnie, więc zmieniłam temat.

- Ten zombie nic ci nie zrobił, kiedy wchodziłeś na drzewo?

- Nie zranił mnie. Tylko poszarpał nogawkę spodni. - powiedział. Odetchnęłam z ulgą.

On to zauważył.

- To co robimy? - zapytał

Zerknęłam z dół. Zostało zaledwie ośmiu sztywnych.

- Możemy zejść, ale musimy załatwić ich wszystkich. - mówiłam, nie patrząc na chłopaka. - Potem powinniśmy sprawdzić co z samochodem. Jeżeli odpali, wrócimy do obozu. Jeżeli nie... musimy wrócić pieszo. Jak coś pójdziemy przez las, żebyśmy byli bezpieczniejsi.

- Nie o tym myślałem, ale ok. - powiedział. Zsunęłam się z jego kolan i zaczęliśmy schodzić z drzewa.

Zaraz... jeśli nie o tym. To o czym myślał?

Nie zdałam tego pytania. Nie wiedziałam czy chcę znać odpowiedź.

                   Zeskoczyliśmy na ziemię. Zombiaki od razu rzuciły się do ataku. Wbiłam nóż w oko jednego z nich. Gałka wypłynęła z oczodołu. Ohyda. Wbiłam nóż w jego czaszkę, aż ostrze przeszło na wylot. Krew trysnęła mi w twarz. Większa ohyda.

Z tylu podbiegł kolejny. Do paska na udzie miałam przymocowany toporek. Zamachnęłam się nim i wbiłam prosto w czoło szwędy.

                  Tyler położył już trzech na ziemię. Radził sobie bardzo dobrze, ale on miał kuszę. Ja tyko toporek, nóż i pistolet, którego nie mogłam użyć, bo zlazłoby się więcej zimnych, gdyby nas usłyszeli.

                 Nagle jeden zombie rzucił się na Tylera i wytrącił mu kusze. Przygwoździł go do ziemi. Chłopak wbił nóż w jego gardło i odciął mu głowę, którą odkopał w krzaki. Ciało znieruchomiało.

Podniosłam kuszę i zabiłam dwóch ostatnich sztywnych.

               Wkrótce biegliśmy przez łąkę w kierunku drogi, gdzie stało nasze auto. Od razu zauważyłam Jeepa, ale coś było nie tak. Ktoś był w środku. Gdy nas ujrzał wysiadł i, mierząc do nas z pistoletu, podszedł.

- Żywi?! - zdziwił się.

- Tak. To nasz samochód. - odpowiedział Ty. Jego mięśnie się napięły, a postawa zmieniła. Był gotowy do wali.

Ten z bronią podszedł bliżej. Miał około dwadzieścia lat. Był szczupły. Jego twarz zdradzała wrogość.

- Teraz jest mój! - jego głos był niczym irytujący skrzek. Podszedł bliżej. Przyłożył lufę do piersi Tylera. - I lepiej już sobie idźcie -   Spojrzał na mnie. - O, kogo my tu mamy?! - podniósł mój pobudek i przyjrzał się twarzy. - Dawno nie widziałem kobiety - wciąż mnie lustrował. Potem pociągnął za szyję i chwycił, niemal dusząc.

- Tobie już dziękujemy. Idź sobie! - skrzeczał do Tylera. - Panna tu zostaje. - prawie mnie dusił, trzymając za szyję i przyciskał do siebie.

                 Spojrzałam na Tylera. Wyciągał dyskretnie pistolet zza paska. Patrzył na mnie. "Strzelaj" powiedziałam bezgłośnie. On pokręcił głową.

Co?! Kilka godzin temu nie miał oporu przed strzeleniem do zombiaka tuż obok mojej głowy, a teraz się boi.

Facet zauważył ruchy Ty'a.

- Nawet nie próbuj. Odejdź już albo mała zginie. - krzyknął.

- Okey. Już mnie nie ma. - Ty zaczął się wycofywać. Spojrzałam na niego zdumiona.

Zostawia mnie???

Dyskretnie do mnie mrugnął, więc miał plan.

- No widzisz maleńka, chyba twój kolega cię zostawił. - mówiąc to, przygryzł moje ucho. Powstrzymałam się przed zwymiotowaniem.

Spojrzałam na Tylera, był jakieś sto metrów ode mnie.

- Nie jestem mała. Jestem niska. - wysyczałam przez zaciśnięte zęby.

- Teraz! - wrzasnął Ty sto metrów dalej.

             Wbiłam łokieć w żebra kolesia i biegłam ile sił w nogach. Ktoś strzelił. Przeszył mnie ból. Padłam na ziemię. Leżałam na plecach. Kolejny strzał. Kolejne ukłucie bólu. Kolejny strzał. Nic nie poczułam.

             Potem usłyszałam serię strzałów, ale nie do mnie. Uniosłam głowę. Tyler stał nad ciałem dwudziestolatka i wbijał w niego kolejne kule.

- Ty... - mój głos był słaby. Każde słowo sprawiało ból. - Tyler... - ledwo można było usłyszeć moje słowa.

- Ciii... Jade, jestem tu. Wszystko będzie dobrze. - Wziął mnie w ramiona. - Zabiorę cię do domu. - jego głos też się łamał. Czyżby on też oberwał?

             Zdjął koszulkę. Porwał ją i przyciskał do mojego boku i ramienia. Następnie zabrał mnie do samochodu. Nie posadził mnie na siedzeniu pasażera. Usiadł za kółkiem ze mną na kolanach.

Samochód zapalił za czwartym lub piątym razem.

- Zabije Austina! - rzucił Ty. - Zaraz będziemy w domu - szepnął łagodnie. - Dasz radę Jade. Nie możesz nam tego zrobić. Pomyśl o Teddy'm. Zasypia tylko przy tobie. Dwight się załamie, jeśli straci też ciebie, jesteś dla niego jak córka. Pomyśl o mnie... - zamilkł. Płakał?

- Ej...Jade! Nie zasypiaj! Jade! - poczułam siarczyste uderzenie w policzek. - Przepraszam...nie zasypiaj... - teraz na pewno płakał...


To już nie jest nasz świat.Where stories live. Discover now