9.

1.2K 219 34
                                    



Ezra

Minął tydzień.

Dobra, prawie.

Ale to mało istotny szczegół. Kto by zwracał uwagę na sobotę i niedzielę.

No właśnie.

Nikt.

A już na pewno nie ja.

– A ty, Lady Baah-Go? – zwracam się do małej białej kózki, którą trzymam właśnie na rękach.

Wszędzie za mną chodziła. Co może odrobinę było moją winą, bo w końcu to ja się zająłem się tym malutkim koźlątkiem, gdy się urodziło.

Właśnie. Kiedy wróciliśmy z miasta parę dni temu, zostałem świadkiem porodu kozy. Niesamowite doświadczenie. Już niejednokrotnie widziałem, jak rodzą się konie, ale to...

Niestety matka odrzuciła najsłabsze koźlątko, a ja po prostu nie mogłem tego tak zostawić. The Goatfather, tak wołała na mnie River. Złośnica.

Mimo wszystko czuję się z tym zajebiście. Jakbym zrobił coś dobrego.

– Baah – beczy Lady, a ja drapię ją po podbródku, podczas gdy ona patrzy na mnie tymi dziwnymi oczami. Uśmiecham się szeroko.

– Właśnie – mruczę. – Choć jedna kobieta mnie rozumie.

Tarmoszę Lady Baah-Gę po głowie i stawiam ją ziemi, a ona zaczyna śmiesznie podskakiwać. Daję jej chwilę dla siebie, ale pilnuję ją kątem oka, by nie zaczęła skubać trawy, na to jeszcze za wcześnie. Następnie rozglądam się wokół i pocieram środek klatki piersiowej, czując w jej środku nagły ucisk.

Tak naprawdę kompletnie nie wiem, jak zareaguje River, kiedy zobaczy, co zrobiłem. Biorę pod uwagę opcję, że mnie skrzywdzi. Dotkliwie. Tak, jak tylko ona potrafi. Może zamknie mnie na noc z tym przeklętym kogutem, który nadal nie daje mi normalnie przejść przez podwórko? Naprawdę nie mam pojęcia, ale jedno jest dla mnie jasne – po tej kobiecie można spodziewać się wszystkiego... najgorszego.

Kiedy jednak rozglądam się po tej przestrzeni, która jeszcze parę dni temu była tak potwornie zaniedbana, czuję... ekscytację. Tak bardzo chciałbym pokazać już River, czego tutaj dokonałem.

Przede mną czekają wyczyszczone kłody ułożone wokół miejsca na ognisko. Dołożyłem tutaj także kilka drewnianych słupów, o które zahaczyłam sznur lamp. Na szczęście okazało się, że ktoś (prawdopodobnie ojciec Colorado) pociągnął tutaj prąd i sprytnie ukrył skrzynkę przy krzaczkach. O nie też zadbałem. Przyciąłem wszystkie rośliny, wypieliłem miejsce wokół ogniska, wyczyściłem piasek nad samą rzeką. Postarałem się, by to miejsce znów nadawało się do użytkowania, by River znów znalazła tutaj spokój.

Mam nadzieję, że właśnie tak będzie. Rozmawiałem o tym z Wilmą i zapewniła mnie, że Riv kocha ten zakątek nad rzeką najbardziej na świecie, że tutaj spędzała mnóstwo czasu z rodzicami, a odkąd odeszli, nie była w stanie nawet tu zajrzeć.

Poza tym Colorado ma dziś urodziny, o czym dowiedziałem się przypadkiem, podsłuchawszy jej rozmowy z babcią. To dlatego zaprosiła dzisiaj paru znajomych – to też dotarło do moich wścibskich uszu.

Co prawda, River jak dotąd nie raczyła poinformować mnie o tej imprezie, ale nie biorę tego do siebie. Liczę na to, że kiedy zrobię jej niespodziankę, spojrzy na mnie przychylniejszym okiem. W ciągu ostatnich dni udało nam się wypracować pewien kompromis – co oznacza, że umiejętnie odpierałem wszystkie jej ataki, a przez to denerwowała się coraz mocniej, co w zasadzie było cholernie słodkie.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 15 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Kiedy zajdzie słońceWhere stories live. Discover now