7.

1K 229 41
                                    

Ezra

Zgubiłem moją kowbojkę.

Serio.

Nie wiem do końca, jak do tego doszło, ale się stało. Najpierw zaniosłem te przeklęte kozie sery (kiedyś je lubiłem, ale od jakiegoś czasu mam uraz) do sklepu, a tam poznałem przemiłą Camille. Z miejsca się w niej zakochałem, choć miała jakieś dziewięćdziesiąt lat.

– Och, a cóż to za przystojny chłopiec? – powitała mnie takimi słowami, a nim się obejrzałem, zostałem posadzony przy kontuarze, w moich dłoniach pojawił się talerzyk z szarlotką, w dodatku Camille stwierdziła, że jestem idealnym kandydatem na męża dla River. Usłyszałem też historię o tym, że sama Riv jest potwornie samotna, że przeszła piekło (to mnie akurat zastanowiło), a ja jestem jej jedyną nadzieją.

Cóż, przyznam szczerze, że nie spodziewałem się aż tak miłego powitania, ale z jakiegoś powodu nie miałem zamiaru jej przerywać.

I właśnie w tym momencie straciłem z oczy Colorado.

A może po prostu mnie zostawiła, to bardzo prawdopodobne w przypadku mojego słoneczka.

Skorzystałem z okazji i zjadłem w spokoju pyszne ciasto, a następnie pozwoliłem sobie nawet na kawę w cudownym towarzystwie Camille.

W końcu jednak musiałem się ruszyć, bo naprawdę obawiałem się, czy Riv po prostu nie zostawi mnie na pastwę losu. Nie żebym nie dał rady dojść do jej domu. Bez problemu. Ale jakoś mi się to nie uśmiechało.

Kiedy ostatecznie opuszczam klimatyczny sklepik z lokalną żywnością, na ulicy wciąż czeka półciężarówka River. Czyli nie odjechała...

Rozglądam się po ulicy, ale oprócz kilku przechodniów, jakichś dziadków siedzących przed małą knajpką tuż obok i jednego konia przywiązanego do słupka nie zauważam nikogo więcej.

Wzdycham.

Ta dziewczyna przysparza mi same kłopoty, a im bardziej zachodzi mi za skórę, tym mocniej chcę ją zdobyć. Może to ze mną coś jest nie tak.

Wyciągam telefon i dziękuję w duchu Wilmie za to, że przy ostatnim obiedzie (oczywiście, kiedy River na chwilę wyszła, bo inaczej by się wściekła) dała mi numer do swojej szalonej wnuczki.

Próbuję zadzwonić raz, drugi, i... nic. Niemal jestem pewien, że Riv, nawet jeśli nie zna mojego numeru, to jakoś telepatycznie wie, że to ja, i po prostu znów robi mi na złość.

Przerzucam się na SMS-y.

Ja: Gdzie jesteś, moje utrapienie?

Chowam się w cień i powoli ruszam w dół ulicy w kierunku sklepu, którego szyld zauważam. Skoro już tu jestem, mogę skorzystać z okazji i kupić jakieś ciuchy, bo zapowiada się, że zostanę tu chwilę dłużej. I nie mam na myśli tego tygodnia, którego dotyczy zakład.

Robię ledwie kilka kroków, kiedy telefon wibruje mi w dłoni.

Colorado: Kto?

Zaśmiałem się. No tak, moje małe słoneczko. Zawsze taka urocza i miła.

Ja: Najprzystojniejszy kowboj w tym stanie. W sumie we wszystkich stanach.

Colorado: Eastwood? To naprawdę ty?!

Prycham. Ta dziewczyna mnie wykończy.

Ja: Ugh! On ma jakieś sto lat! Nie wiedziałem, że kręcą cię starsi panowie!

Colorado: Dziewięćdziesiąt dwa, chyba. I nie, nie kręcą.

Ja: Wiem, że wolisz seksownych trzydziestopięciolatków, którzy nie boją się kozich bobków i znoszą Twoje humorki, Colorado.

Kiedy zajdzie słońceWhere stories live. Discover now