8.

1.2K 232 32
                                    


River

Uwielbiam to.

Kocham się śmiać. I chyba zapomniałam, jak kiedyś robiłam to niemal w każdej chwili każdego dnia.

Kiedy Ezra nazywa mnie „słoneczkiem", mam ochotę krzyczeć. Tak właśnie mówił do mnie tata, bo... bo właśnie tym byłam. Ich słoneczkiem.

Zsuwam się z siodła i poklepuję Gallopagosa po boku, na co on radośnie podrzuca łeb. Zaraz potem biorę głęboki oddech. Jestem tak potwornie zmęczona, że marzę jedynie o zimnym prysznicu i odpoczynku.

– Zajmę się nim – słyszę głos Ezry i gdy na niego spoglądam, wskazuje głową na konia. Waham się, co oczywiście od razu wyłapuje, bo dodaje: – Serio, Colorado. Zajmuję się końmi od urodzenia. Poradzę sobie.

Dobra. Niby wiem, że sobie poradzi, ale Gallopagos, Pontiac i Horsilla to wszystko, co zostało mi po rodzicach.

I farma, Kay, nie zapominaj o swojej wielkiej, zadłużonej farmie.

Krzywię się. Nic na to nie poradzę i naprawdę zaczynam się obawiać, że Ezra spieprzy stąd przed upływem tygodnia, ale nie z powodu ciężkiej pracy, a raczej ciężkiego charakteru swojej przełożonej.

On jednak patrzy na mnie miękko tymi swoimi dziwnymi oczami, a ja odnoszę wrażenie, że ten facet potrafi przejrzeć mnie na wylot.

– Trzeba jeszcze nakarmić kozy...

– Wiem – przerywa mi.

– ...i zmienić wodę – mówię dalej, jakbym wcale go nie słyszała.

– River – mruczy, a „r" w moim imieniu brzmią jak grzech, przez co przełykam ślinę i cofam się o krok. – Wiem – powtarza.

– Ale...

– Zaufaj mi. – Nie pozwala mi skończyć, tylko wchodzi mi w słowo, i to w dodatku z takim „zaufaj mi".

Chryste.

„Zaufaj mi" brzmi jak najtrudniejsze zadanie w całym moim życiu.

Mimo to kiwam powoli głową, biorąc głęboki oddech.

I Ezra chyba widzi, jak mi trudno, bo obrzuca moją twarz powolnym spojrzeniem, z którego nie mogę wyczytać zupełnie nic. Potem ot tak łapie się ogrodzenia i jednym płynnym ruchem przez nie przeskakują, aż, cholera jasna, czuję podziw. Sama wspięłabym się na nie za jakieś sto lat, i to wcale nie dlatego, że nie mam mięśni. Mam. Jakieś. Po prostu jestem tak cholernie zmęczona.

– Możesz odwdzięczyć mi się zimnym piwem, Colorado – słyszę, kiedy Ezra mija mnie powoli.

A robiąc to, trąca palcami moje palce. Pewnie nieświadomie. Przypadkowo. Tak, z pewnością.

To jednak wystarczy, by po całym moim ramieniu przeszedł dreszcz.

Cholera.

– Ja-jasne – dukam i dobrze wiem, że brzmię jak idiotka, ale w tej chwili marzę jedynie o tym, by się stąd ulotnić.

Daję więc całusa Gallopagosowi i mruczę cicho, by był grzeczny.

– A ja? – dobiega mnie i przechylam się, by po drugiej stronie końskiego łba zobaczyć inny łeb, zakuty, uparty, schroniony pod białym stetsonem i irytująco przystojny.

– Co?

– Dostanę buziaka? – Ezra przechyla głowę w śmieszny sposób, a jego oczy błyszczą rozbawieniem.

Ja z kolei mrużę swoje.

– Do roboty, Harry – warczę, na co on śmieje się cicho. – Nie płacę ci za gadanie.

Kiedy zajdzie słońceWhere stories live. Discover now