Rozdział 2 November Rain

52 7 20
                                    

Ballady o życiu są piękne i nie należy ich przerywać. Gdy ktoś tego dokona, pozostaje użyć pistoletu. Różę natomiast zostaw dla siebie w nagrodę za własną siłę.

Otto Kirchner, białowłosy parobek neonazistów, którym wydaje się, że są ważniejsi niż pokazuje to rzeczywistość. Zajmują niskie szczeble przestępczej drabiny. Łatwo ich wynająć i za nieduże pieniądze odwalają brudną robotę. W ich szeregach panuje częsta rotacja, bo ci idioci nie przejmują się konsekwencjami swoich czynów i albo giną, albo siedzą w pace. Przez ostatni tydzień prowadziłam research zarówno na ich temat, jak i Kirchnera. Na myśl o tych zadufanych w sobie zwyrodnialcach robi mi się niedobrze, zwłaszcza, gdy przed oczami pokazał mi się obrazek skatowanego, czarnoskórego nastolatka. Może nie jestem święta, ale pojeby takie jak Otto zasługują na najgłębszą czeluść piekła, o ile takie miejsce istnieje.

Podobnie jak moja mama, nie byłam osobą wierzącą. Dla mnie liczyło się tu i teraz. Żyłam od zlecenia do zlecenia, od porwania do zabójstwa, a perspektywa uwolnienia się od zobowiązań w wieku trzydziestu lat pozwalała mi wierzyć, że część swojego życia uda mi się przeżyć na własnych warunkach. Spotkanie z Terrym doprowadziło do tego, że stałam w mojej zatęchłej łazience, wpatrywałam się w swoje odbicie w lustrze i rozmyślałam o innym scenariuszu. Dostałam szansę; możliwość zemsty, której nie otrzymuje zbyt wiele osób, a jeszcze mniej jest w stanie ją wykorzystać. Tej nocy miałam rozpocząć łowy, a ciało pierwszej ofiary da znak, że weszłam na ścieżkę bez powrotu. Najpierw jednak musiałam się przygotować.

Z głośników w pokoju obok, a tak naprawdę jedynego pomieszczenia, który stanowił także moją kuchnię, sypialnię, biuro i salon, płynęły moje ulubione, rockowe kawałki i akurat Axl Rose zaczął wyśpiewywać pierwsze wersy November Rain. Ballada rozpoczynała się powolnym tempem, by później przejść w pełną ekspresji solówkę Slasha. Dochodziła siedemnasta, a ta noc zapowiadała się podobnie jak utwór Guns'n Roses. Miałam zacząć powoli, by szybko zakończyć życie Otta.

Odetchnęłam głęboko i związałam swoje brązowe włosy w kitkę. Dwa pasma jaśniejszych kosmyków zostawiłam rozpuszczone, by okalały moją twarz, a pod makijażem ukryłam worki pod oczami oraz inne oznaki zmęczenia. Czarny podkoszulek opinał moje piersi, a lewe ramię zaczęło palić, gdy skupiłam się na nim w odbiciu lustra. Uniosłam rękę, odsłaniając czarny, niedbale wykonany tatuaż. Tylko to łączyło mnie jeszcze z niewolnictwem u Terrenca Meyera – Numer seryjny. Tatuowano go każdemu egzemplarzowi, który uszedł z życiem po morderczym szkoleniu w Glassville i stanął w szeregu wraz z innymi zabójcami na usługach Upiora z Chicago. Numer, tym stają się ci, których „opieką" otoczył Terry.

– To będzie szybkie cięcie – mruknęłam pod nosem i sięgnęłam po nóż, który czekał na krawędzi umywalki. Zatrzymałam jego czubek tuż nad pięcioma cyframi. 66612, tak się do mnie zwracano, zanim wywalczyłam sobie pozycję u boku Meyera. Później stałam się jego Słowikiem, a każdy znał moje imię i renomę. Zacisnęłam zęby, by przygotować się na ból i zanurzyłam ostrze w ramieniu.

– Już nigdy nie będę numerem – cedziłam słowa przez zęby.

Strużka krwi pociekła do umywalki, ale zarówno ona, jak i ból rozcinanej skóry nie były w tamtym momencie ważne. Liczyła się wolność – wolność i zemsta.

***

Syknęłam z bólu, gdy zarzucałam na ramiona czarną, skórzaną ramoneskę. Pod nią, miałam bluzę z obszernym kapturem w tym samym kolorze i opatrunek na ramieniu. Vicodin powoli zaczynał działać i ból nieco zelżył, ale nadal był uporczywy. Rozcięcie szybko powinno się zagoić, bo całkiem nieźle zszywałam rany. Nie raz byłam zmuszona, by opatrywać się samodzielnie, a zwłaszcza wtedy, gdy nie chciałam by Terry zobaczył, że łatwa robota, którą mi zlecił okazała się o wiele gorsza niż powinna i pozostawiła syf, który musiałam sprzątać przez tydzień.

Pieśń Nocy 18+Donde viven las historias. Descúbrelo ahora