Patryk

4 1 0
                                    

– O! Wróciłaś? Żyjesz? – usłyszałam znajomi mi głos dobiegający z przepaści, dołu schodów. Nie powiem, zaskoczyło mnie to nagłe pytanie. Czy żyję? A dlaczego miałabym nie żyć? No, według pana Alfreda, mógłby mnie ktoś w międzyczasie mojej podróży do lasu zabić.

Tuż pod ścianą, niedaleko miejsca, gdzie kończyły się stopnie, stał pewien niebieskooki człowiek, którego długie, nieułożone włosy przypominały odcieniem prawie złote. Ubrany on był wtedy bardziej formalnie ode mnie. Zauważyłam jego ładny, szmaragdowy garniturek przyozdobiony miedzianymi guziczkami oraz wzorkami. Jeden z jego rękawów był podwinięty aż ponad łokieć, kiedy ten drugi wyglądał normalnie, jeżeli chodzi o ułożenie. Długa, pognieciona od opierania się o ścianę, peleryna zwisała zza jego pleców i falowała niczym morze za każdym najmniejszym ruchem właściciela. Nazwałabym jego wygląd „bardzo wykwintnym", gdyby nie jego podarte spodnie w okolicach dołu prawej nogawki wyglądające tak, jakby zaatakował je niedźwiedź i podrapał. Spod podwiniętej, tym razem, lewej nogawki wystawał niechlujnie założony, brudny bandaż. Nie wiadomo, czy zasłużył na bycie użytym, na przykład po jakiejś bitwie na śmierć i życie stoczonej z gałęzią drzewa, czy może był tak o, dla ozdoby, przyłączony do ogólnego wyglądu tej jakże ciekawej postaci. Na jego lewej dłoni widziałam kolejny opatrunek, którymi, zauważyłam, niedługo ominąłby się niczym mumia. Byłam przekonana, że pojawił on się po tym, jak tenże przykładny obywatel, wspaniały byt, starał się wspiąć na grubszą gałąź drzewa. Spadł w krzaki.

– Trochę. – nawet się nie zastanawiałam nad odpowiedzią. Tak, trochę żyłam. Gdy kiedyś tak odpowiedziałam matce, absolutnie wybiłam ją z tropu. Musiała aż spytać o opinię na temat tamtej wypowiedzi mojego ojca, który to z przejęciem spytał: „Jak można trochę żyć?". Nie potrafiąc mu tego w sensowny sposób wyjaśnić, bo wiecie, tylko ja rozumiałam, o co mi chodziło, ale słowa tego nie mogłoby opisać, odrzekłam, że się nie wyspałam. Ojciec, łącząc się ze mną w bólu, również przyznał, że niewiele śpi, a matka nadal nie rozumiała, o co mi chodziło. Dobrze, że ojciec nie usłyszał mojej wypowiedzi: „trochę mi się umarło", cokolwiek ona znaczyła. Dopiero by się zastanawiał nad sensem tego zdania. Raz nawet podsłuchałam, jak dyskutował o sensie stwierdzenia „zobaczyć na własne oczy". Sądził, że nie jest potrzebne słowo „własne", ponieważ nie można zapożyczyć czyjegoś wzroku. Równolegle jednak orzekł, że nawet gdyby usunięto „własne", to nadal wypowiedź „zobaczyć na oczy" byłaby zbędna i głupawa. Wystarczy, według niego, powiedzieć „zobaczyć". Matka, z którą wtedy rozmawiał, ku rozbawieniu dwóch doradców, kazała mu się zamknąć, ale ten nadal brnął. W porównaniu do tych moich wykwintnych wypowiedzi, on jest straszny precyzyjny w ich tworzeniu.

Człowiekiem, na którego miałam przyjemność wpaść był Patryk. Po co ja właściwie o tym mówię? Przecież każdy domyśliłby się, że w podrozdziale zatytułowanym „Patryk" będzie występował jakiś Patryk. Zatytułowałabym kiedyś jakąś część historii imieniem postaci, lecz nie wprowadziła jej do akcji do ostatniego momentu, ostatniego zdania ostatniego akapitu. Kiedy to czytacie, pewnie nadal nie wiem, czy tak uczynię, czy nie. Warto, według mnie, być przygotowanym na wyskoki autorki wdającej się w postać głównej bohaterki. Patryk jest to (jak mnie taki skład zdania bawi... „rzeczownik" + „jest to") istota wywodząca się z grupy patrycjuszy, co wydawało mi się zabawne. Jakby jego rodzice wyrwali ze słowa „patrycjusz" tylko pięć pierwszych liter i dorzucili „k", by nie brzmiało głupio. Chłopak to istota znana z tego, że jego najważniejszymi wartościami w życiu są: sprawność fizyczna, sława i pieniądze. Do tego, że przy tych wartościami orbituje jeszcze waga przyjaźni się nie przyznawał, choć wszyscy wiedzieliśmy, że gdyby naprawdę jej nie cenił, nie zadawałby się z nami przez większość swojego czasu. Wielu przezywa go mianem „Żyrafa", z czego, odnoszę wrażenie, jest nawet zadowolony. Podoba mu się. Ja, osobiście, miałam dwie teorie na temat jego powstania. Mogło powstać wtedy, gdy ludzie (umownie mówi się, że pierwszą osobą była jedna z naszych wspólnych przyjaciółek, Oliwia) zaczęli zauważać podobieństwo zewnętrze Partyka do tego cętkowanego stworzenia. Oba są bytami wysokimi, o długich szyjach oraz nogach. Żyrafa jest stworzeniem szybkim, choć nie umiejącym pływać. Patryk jest prędkością na ziemi i w wodzie, a gdyby potrafił latać, to byłby i w niebiosach. Drugim powodem powstania tegoż przezwiska mógł być jego wybryk sprzed kilku lat. W ramach popisania się skonsumował listek zerwany z pobliskiego drzewa. Był ładny i zielony, bez robaków, jak zapewniał. Usatysfakcjonowany z obrzydzenia reszty grupy nazwał go „dorodnym, soczystym liściem". Ja wolałam nie kwestionować jego czynów, choć niedawno z ciekawości sama zerwałam czysty listek i ugryzłam. Smakował mi, ku mojemu zaskoczeniu. Nie przypominałam sobie, abym kiedykolwiek jadła to samo, co żyrafy. Był on trochę jak sałata. Ale bardziej w kształcie liścia z lipy.

Vermilion - mój Fraci i JaWhere stories live. Discover now