Od autorki, na sam początek

16 3 1
                                    

W tej krótkiej, a jednak ważnej części książki chciałabym przedstawić się jeszcze nie jako narratorka opowieści, podmiot liryczny, lecz jako autorka zwracająca się do czytelnika. Na chwilę obecną naprawdę nie wiem, kto i jak bardzo pokocha tę historię, ale wydaje mi się, że spośród tych miliardów ludzi żyjących na Ziemi znajdzie się choć kilku. Jest to moja najstarsza książka, którą, przyznam, poprawiałam co lato. Ostatecznie większość fabuły doznała radykalnych zmian, a sama opowieść weszła w „złoty wiek". Przynajmniej ja tak określam ten moment. Pierwszy raz do mojej głowy trafiła myśl o stworzeniu własnej książki gdy byłam w drugiej klasie szkoły podstawowej. Nie miała wtedy żadnej fabuły, ani ładu, ani składu. Bohaterka teleportowała się z krainy do krainy, a smoki pojawiały się na każdym zakręcie. Większość postaci, które poznacie, nie istniała, ani nie planowałam, by istniały. Tak, jak mówiłam, książka ta nie miała sensu, co jednak nie sprawiło, że niektórzy z nauczycieli nie pochwalili mnie za samą próbę stworzenia czegoś takiego. Naprawdę nie chcę, by zabrzmiało to tak, jakbym się chwaliła, ale nawet sama pani dyrektor polubiła tę głupawą opowieść. Właśnie. Powieść napisaną tylko dlatego, iż mój telefon wtedy się rozładował. A ja, jak większość dzieci, nie potrafiłam nic nie robić. Pomyślałam więc: "napiszę książkę", którą stworzyłam ręcznie, z dość swoistymi rysunkami oraz poklejonymi kartkami. Miała trzydzieści dwie strony, a moje inspiracje były widoczne nawet po okładce i tytule, którego także później zmieniłam na dogodniejszy. Wiecie, miałam wtedy kilka lat. Nie miałam pojęcia, czym był okres średniowiecza, ale bardzo chciałam, by właśnie wtedy działa się akcja. Pomyślałam, że jeżeli uczynię z głównej bohaterki księżniczkę mieszkającą w zamku, to wystarczy. No nie do końca. Bo równolegle zdecydowałam się na dodanie do, przypomnę, średniowiecznego klimatu, nowoczesnych przedmiotów szkolnych, komputera, itp. Tak więc teraz z dumą mogę powiedzieć, że mój zakres wiedzy dużo się poprawił, kilka lat później.

Pierwsza wersja książki?

Moja przyjaciółka, główna redaktorka mojej i swojej książki, nie pozwala mi zapomnieć o tym, w jaki sposób postanowiłam zakończyć swoją pierwszą powieść. Nie planowałam jeszcze kończyć opowiadania, jednak kończące się miejsce i ilość stron mnie zmusiła. Wtedy zgięłam kilka kartek na pół, posmarowałam je klejem na miejscu zagięcia i złożyłam w kształt książki. Dodatkowo użyłam taśmy, która skutecznie uniemożliwiała mi poprawianie okładki. Tak więc, gdy zorientowałam się, że miejsca została mi jedna strona A5, spanikowałam. Właśnie pisałam o tym, jak to główna bohaterka weszła do komnaty otwieranej za pomocą dziwnego klejnotu. Skąd się on wziął? Nie mam pojęcia. Zobaczyła pioruny. I tutaj, pozwolę sobie zacytować to majestatyczne zakończenie:

„W komnacie ze złotem i innymi takimi była pusta rama. Postanowiłam, że wsadzę klejnot do niej. Pioruny...

Pioruny sprawiły, że dostałam skrzydeł! Bardzo się cieszyłam z tego powodu. Już nie musiałam latać na smoku, ale latać obok niego. Tak chodziłam do szkoły i inne miejsca. Koniec."

Jestem zdruzgotana czytając to ponownie. Szczerze. Język drugoklasistki mnie przeraża, choć jestem zadowolona z faktu, iż wiedziałam, jak stosować przecinki. A przynajmniej czasami wiedziałam. Czy widać tę panikę? Widać, widać. Nawet nie wiem, o co mi chodziło, gdy najpierw napisałam o lataniu, a potem chodzeniu w różne miejsca. Zapewne takimi szczegółami się wtedy nie przejmowałam. Teraz moje wypowiedzi są, że tak powiem, bardziej wyrafinowane.

Rewolucja

Jak chyba każdy autor miałam... wróć, nadal mam wiele wątpliwości, jeżeli chodzi o sens fabuły, kontekst, a nawet sposób tworzenia przeze mnie zdań. Ta część opowieści miała już za wiele poprawek. Co lato. Od czterech, pięciu lat. Czasami też w roku szkolnym. W końcu uznałam, że ostatecznie zrobię jedną wielką rewolucję, przepiszę ten i tamten moment jeszcze raz, na przykład na lekcji matematyki (pozdrawiam panią Anię, której lekcja jakimś cudem sprawiła, iż powstał jeden z ważniejszych wątków) i tak to w końcu zostawię. Pomyślałam, że będę mogła zobaczyć, jak bardzo zmieniał się mój styl pisania latami. Tak to wolę zostawić. Ewentualnie kiedyś napiszę coś jeszcze raz, od nowa. Nie umiem patrzeć na coś, gdy wiem, że zrobiłabym to teraz lepiej. Dlatego najprawdopodobniej poczekam z ilustracjami do momentu, kiedy będę pewna, że umiem ilustrować własną książkę. A jeżeli te już istnieją, zignorujcie tę anegdotę.

Moja wybitna idea

W pewnym momencie pisania doszłam do wniosku, iż fabuła ciągnie się od setek lat. Główna bohaterka urodziła się prawie sto lat po tym, jak jedna z innych postaci umarła. A jednak w jakiś sposób łączę ich historie. Takich retrospekcji będzie wiele, ale dbając o to, by nikt nie musiał przez kilka godzin zastanawiać się nad chronologią i nad tym, kto w książce umarł pierwszy, postanowiłam umieścić najzwyklejsze daty tuż pod tytułami podrozdziałów dotyczących czasu przeszłego. To znaczy, cała książka jest pisana w czasie przeszłym, ale pewnie rozumiecie, o co mi chodzi. Nie mogę powiedzieć, że nie mieszkam czasów pisząc, ale to już inna historia i inny problem. Mam nadzieję, że te wszystkie wizje artystyczne nikogo nie dobiją. Ani ilość postaci. Naliczyłam ich ponad osiemdziesiąt, choć oczywiście nie każda będzie pojawiała się w czasie teraźniejszym. Niektóre tylko w retrospekcjach właśnie.

Podziękowania

Chciałabym w tym akapicie kilku istotnym postaciom przekazać podziękowania za przyczynienie się do „ewolucji" mojego dzieła, pracy. Tak więc najpierw moja przyjaciółka i „redaktorka", Błyska, która pewnie to już przeczytała i wyraziła swoją opinię na temat tego elementu książki, gdzie ma swoje pięć minut. Uratowała fabułę wiele razy, gdy miałam kryzys, wniosła do niej wiele, pomogła stworzyć idealne imiona dla postaci (głównie uderzając w klawiaturę albo tłumacząc istniejące słowa, ale ja sama bym lepiej tego nie zrobiła. Teraz nie możemy przestać śmiać się z imiona jednej z postaci, które miało być poważne, ale coś nie wyszło) opierając się tylko na ich wyglądzie i kilku zdaniach ode mnie.

Do wybitniejszych opisów przyrody przyczynił się Pan Andrzej, mój nauczyciel geografii z liceum, który to sprawił, że zainteresowałam się w wakacje nazwami i gatunkami chmur, położeniem państw na mapie oraz zaczęłam kolekcjonować minerały. Obiecałam, że te podziękowania się tutaj znajdą. Nagle zaczęłam interesować się geografią gdy tylko trafiłam do liceum. Przyznam, to przydatny przedmiot. Teraz bez problemu zadecyduję, czy dana postać ma nosić, powiedzmy, naszyjnik, z kwarcu różowego, czy może obsydianu śnieżnego.

Ważną postacią jest też moja babcia. Przeczytała to wszystko, oraz nawet wiele moich innych twórców powstałych o trzeciej w nocy, i pomimo tego, że często gubiła się w fabule, to pomogła mi poprawić wiele błędów i sens niektórych zdań. Ostatecznie przyznała, że po kilku poprawkach w końcu poprawiłam swój styl na tyle, że na początku nie uwierzyła, iż to, co czytała, było napisane przeze mnie. Chciałabym jeszcze przekazać jej „dzień dobry", jak to mam w zwyczaju.

Kończąc to wszystko, aby już więcej się nie rozpisywać, podziękuję wszystkim, którzy właśnie to czytają. Mam nadzieję, że historia się spodoba, a jeżeli nie, to też dobrze, bo nikt nie ma obowiązku jej lubić. Krytyki też posłucham. To w końcu moja kanonicznie pierwsza opowieść. Mój styl pisania będzie ewoluował z czasem, obiecuję. Zdania w stylu „komnacie ze złotem i innymi takimi była pusta rama" nie ukłują nikogo w oczy, dopóki charakter postaci nie sprawi, że taki styl wypowiedzi będzie idealny.

Następny rozdział będzie już przedstawiony z perspektywy głównej bohaterki, która to od samego początku miała przedstawiać inną wersję mnie samej. Tak. To ja miałam być główną bohaterką. Nieważne. Tak więc ja już usuwam się w cień, a Wam życzę miłego czytania.


Vermilion - mój Fraci i JaWhere stories live. Discover now