Niski zgred

4 1 0
                                    

Wejście, którego poszukiwałam pomiędzy wysokimi krzewami oraz niewielkimi drzewkami ujawniło się dopiero po kilku kolejnych krokach wzdłuż ścieżki. Pobiegłabym, ale nie chciałam zwracać na siebie uwagi, co powtarzam już od najprawdopodobniej kilku stron. Musiałam nadal zachowywać się naturalnie. Tak, jakby stworka nie było. Tak jakbym niosła tylko zwykłe, normalne rzeczy przykryte pelerynką. Oszczędzę sobie opisywania tej krótkiej, choć wydającej się na długą, drogi. Przejdę do momentu, gdzie stanęłam przed stromymi niczym góra wulkaniczna schodami. Spojrzałam na nie jakby były niewiadomo jakim bytem. Chciałam przeciągnąć dłoń po boku wysokiej bariery, nawet, powiedziałabym, ścianki, lecz wtedy koszyk wypadłby mi z rąk i cały mój misterny plan by poległ. Musiałam oprzeć się tej chęci, spokojnie wchodząc na odpowiedni poziom. Weszłam do zamku, po tych komplikacjach.

Szłam przez korytarz w ciszy, ale jednak jak najszybciej. Kiedyś opanowałam sztukę polegającą na nieunoszeniu nóg wysoko, tylko szybkim nimi poruszaniu. I ją wykorzystałam. Wolniej się wtedy człowiek męczy, a jednak prędkość jego chodu jest wysoka. Czułam, że smok turla się i bawi własnym ogonem w prowizorycznej torbie. Musiałam iść jeszcze szybciej, by w końcu nie stracić przez to chwytu. Miałam nadzieję, że cała droga minie bezproblemowo. Jednocześnie jednak, pesymistycznie spodziewałam się, że jednak tak nie będzie. Niczym sarna wyczuwałam czyhające na mnie zagrożenie. Jakiegoś groźnego drapieżnika gotowego do ujawnienia się, gdy stracę czujność i, nie, nie zabicia mnie, ale odkrycia mojego małego sekretu skrywanego w pelerynie. Czy to uczucie było czymś potwierdzone, czy tylko pojawiło się bez powodu? Nie, proszę państwa.

Już zza zakrętu dało się usłyszeć głośne, agresywne kroki. Brzmiały tak, jakby ktoś czekał tylko na moment, gdy będzie mógł kogoś zaatakować, pobić, zrobić cokolwiek, co robią drapieżniki. Przyspieszyłam i spuściłam wzrok uważając jednocześnie, by nie wpaść w pośpiechu na ścianę. Metoda ta nie działa na jednak wszystkie stworzenia drapieżne, którym w oczy nie wolno patrzeć jeżeli chce się przeżyć. Człowiek w długich, czarnych szatach zatrzymał się w tym momencie, kiedy mieliśmy się minąć i przeszył mnie wzrokiem, co poczułam nawet na niego nie patrząc. Pomimo tego, iż był o pół wieku starszy ode mnie, nasz wzrost był praktycznie taki sam. W duszy zaśmiałam się jak zwykle na widok jego zabawnie wyglądających, podkręconych i cienkich wąsów, które zakręcał jeszcze bardziej wraz z wzrastającym poziomem irytacji. Wymieniliśmy w końcu nieunikniony kontakt wzrokowy.

– Dzień dobry. – powiedziałam sama dokładnie nie będąc pewna co zrobić, by się ratować. Chciałam uciec, choć człowiek ten nie zagraża raczej życiu kogokolwiek w zamku. Jest on jednak, że tak powiem, specyficzny i tyle wystarczy, by obawiać się konfrontacji z nim. To tylko zamkowy zarządca. To tylko pan Alfred. Każdy wie, że pomimo tego, iż powinien rozporządzać pieniędzmi w sensowny sposób, to jednak potrafi wszystko kombinować, by wydać jak najmniej bez wiedzy króla, który to zawsze musi się zastanawiać, czemu ze skarbca prawie nic nie ubywa z tego, co kazał wydać. Ludzie nazywają zarządcę albo „wąsatym skąpcem", „agresywnym sknerą" albo „niskim zgredem". Ja, osobiście, używam tego ostatniego określenia, co wyjaśnia tajemniczy tytuł tegoż podrozdziału. Pan Alfred albo nie wiedział, albo udawał, że nie wiedział o tych tytułach. Wszyscy potrafią wyczuć, kiedy zamilknąć, by ich rozmowy się nie wydały i nie spowodowały, że znaleźliby się oni na czarnej liście. Same kroki zarządcy można było usłyszeć przez ścianę, czego też każdy z Was mógł być już świadkiem czytając o nich troszeczkę wyżej, a działały one niczym alarm ostrzegawczy, by się uciszyć. Nie wspomnę już o sytuacjach, gdy postanowił on podnieść głos, który nawet w normalnych warunkach jest nawet zbyt dobrze słyszalny. Wtedy, według wielu legend i opowieści, można było go usłyszeć w lochach pod ziemią pomimo tego, że sam niski zgred znajdował się gdzieś na wyższym piętrze zamku. Nie weryfikowałam tego. Podczas mojego pierwszego i pewnie ostatniego wypadu do tego miejsca akurat go nie usłyszeliśmy.

Vermilion - mój Fraci i JaWhere stories live. Discover now