12. Wołanie do domu

4 0 0
                                    

Katherine

Dryfowałam.

Wszystkie emocje odpłynęły daleko ode mnie i czułam, że nie wrócą zbyt szybko. W końcu po latach męczącego życia mogłam odpocząć od nawiedzających mnie myśli i powracających traum. Nie wiedziałam gdzie jestem, kim jestem. Nie czułam ciała, w którym egzystowałam przez siedemnaście lat. Pierwszy raz czułam się prawdziwie i realnie wolna.

Z każdej strony otaczała mnie ciemność. Wielka, bezkresna ciemność. Ale nie była przerażająca jak mogłoby się wydawać. Przyciągała mnie do siebie swoim kojącym i miękkim głosem, a ja podążałam za nim coraz głębiej i głębiej. Opatulała mnie ciepłymi ramionami zapewniając ochronę jakiej nie mógł mi dać nikt inny.

Nie czułam żadnego bólu. Nie czułam niczego negatywnego, byłam bezbolesnym bytem dryfującym na czułych falach bezpieczeństwa i spokoju. Chciałam czuć się tak już zawsze. Bez zmartwień, bezsensownych myśli, ciężkich rozmów. Zapomniałam o tym jak dobrze jest mieć przy sobie ludzi, mimo że od zawsze uwielbiałam ich towarzystwo. Po raz pierwszy poczułam się aż tak dobrze z samą sobą. Po raz pierwszy poczułam jak bardzo potrzebne mi było poznanie i zrozumienie samej siebie.

Po raz pierwszy naprawdę się zobaczyłam.

W mojej rzeczywistości nie istniał czas. Nie zwracałam uwagi na to czy mijają godziny, dni czy tygodnie. Nie było to ważne kiedy czułam się tak dobrze. Nie potrzebowałam niczego więcej, w końcu miałam wszystko czego potrzebowałam do prawdziwego szczęścia. Prosiłam, aby trwało to wiecznie.

Aż nie usłyszałam głosu. Mocny, trochę ochrypły, ale zarazem rozkoszny dźwięk unosił się nade mną w spokojnej melodii. Znałam go, ale nie widziałam skąd. Nie było to ważne, dopóki go słyszałam, wszystko było na swoim miejscu. Więcej nie mogłabym chcieć. Byłoby to największym grzechem.

Jednak ja nie bez powodu byłam grzesznikiem.

Chciałam więcej. Chciałam poczuć ten głos w swojej duszy, aby mnie dopełnił. Chciałam być tak blisko niego, jak tylko to możliwe, a nawet bardziej. Wiedziałam, że przyniesie mi ukojenie, którego tak bardzo potrzebowałam. Było mi tak dobrze, ale i tak chciałam więcej. Więcej, więcej i więcej. Nie miałam zamiaru przestać tego pragnąć.

Nie słyszałam niczego konkretnego. Próbowałam skupić się na słowach, ale nic z tego. Melodia głosu nie miała żadnego głębszego znaczenia, ale podświadomie wiedziałam, że jest inaczej. Ten głos nigdy nie mówił bezsensownych rzeczy. Tylko skąd to wiedziałam?

Skupiona na głosie, nie zwracałam uwagi na wyłaniającą się z ciemności postać. Była niewyraźna, jakby rozmyta. Jej włosy unosiły się wokół głowy tworząc kasztanową aureolę. Ubrana była w długą białą suknię, nie widziałam ani skrawka jej ciała. Rysy twarzy rozmazywały się z każdym jej ruchem, jednocześnie szybkim i boleśnie powolnym. Jedyną widoczną cechą były jej oczy. Miodowy brąz wymieszany ze złotymi drobinkami, był oślepiającym punktem w ciemności. Automatycznie odwracało się wzrok, ale nie było to takie łatwe, kiedy przyciągał on moją duszę. Nie umiałam oderwać wzroku od pięknej postaci skąpanej w dźwięku mojego ukochanego głosu.

Zbliżyła się do mnie i wyciągnęła swoją dłoń, na której widniały białe, stare blizny. Równoległe kreski tworzyły linie biegnące aż pod rękaw sukni. Nie musiałam ich widzieć, aby wiedzieć że tam są. Tak samo jak ciemne linie tuszu, układające się w różnej wielkości motyle, rozsypane po całym jej ciele. Z bliska jej twarz wydawała się bardziej wyraźna. Widziałam rysy jej nosa, ust. Była taka piękna. I gdy znowu spojrzałam w jej hipnotyzujące oczy, wiedziałam. Bardzo dobrze wiedziałam kim jest.

Cichy krzyk kłamstwWhere stories live. Discover now