XXIX

334 14 3
                                    

- To nasza wina, prawda? 

Mający chronić mnie rycerze mieli pojawić się o wschodzie słońca. Wiedziałam tylko, że będzie ich dwóch oraz, że zdaniem Mordreda w razie potrzeby oddadzą za mnie życie. Mężczyzna ręczył również za ich siłę oraz czujność. Mieli wyłapać każde potencjalne zagrożenie i zwalczyć je zanim faktycznie mi zagrozi. 

- Nie rozumiem, wyjaśnij? - prosi Mordred mocząc kawałek materiału w czystej wodzie 

- Cienie pojawiły się na zamku ponieważ poczuły się zagrożone naszą obecnością na ich terenie. Gdybyśmy tam nie pojechali może nic z tego by się nie wydarzyło. Przyśpieszyliśmy nadejście wojny.

- Po pierwsze Dalio to nie jest ich teren - tłumaczy Mordred odciskając nadmiar wody i siadając obok mnie. Jego wzrok przesuwa się po mojej zmartwionej twarzy - Cienie nie należą do tych ziem. Ich miejsce jest na Wyspie Łez, o ile w ogóle mają one swoje miejsce na tym świecie. Nie powinny istnieć poza stronicami książek. Po drugie to ja cię tam zabrałem, siłą jeżeli zapomniałaś. Po trzecie cienie szykowały się do tej wojny od dawna i prędzej czy później by zaatakowały. Być może nasze pojawienie się w tamtym miejscu przyśpieszyło nieco bieg wydarzeń, ale w żaden sposób ich nie sprowokowało. Skończ więc się zadręczać poczuciem winy. 

- Gyda, co z nią będzie? - obraz dziewczyny nadal pojawiał się w moich myślach

- Otrzymała lekarstwo. Sama widziałaś, że napar wygonił z niej cienie. 

- Wróci do pełnego zdrowia?

- Tego nie mogę ci obiecać. Nie mam pojęcia jakie spustoszenie mogą wywołać cienie w ciele zawładniętego. Może nieodwracalne, a może żadne. Pozostaje tylko być w dobrej myśli. Takich osób jak Gyda jest więcej - przypomina mi

To prawda, zawładniętych było o wiele więcej. Przerażające było to, że nie znaliśmy ich faktycznej liczby. Dziesiątki, setki, tysiące? Ilu jeszcze zostanie ofiarami cieni nim na dobre je przegonimy.  

- Przez chwilę bałam się, że ją zabijesz - mówię nie mając śmiałości by spojrzeć mu w oczy. W końcu jednak się na to odważam i widzę w nich surowość oraz nieustępliwość. 

- Przez chwilę chciałem to zrobić, nawet wtedy gdy dotarło do mnie, że dziewczyna nie jest sobą. Zobaczyłem ją i ciebie leżącą na ziemi. Nóż w jej ręce wbijał się w twoje bezbronne ciało. Był tak blisko serca. Gdybym pojawił się chwilę później.... Nie powiem ci jak duży gniew czułem. Gniew i strach jakiego nie doznałem od bardzo dawna, a może i nigdy przedtem. Liczyło się tylko to bym cię uratował i wyeliminował zagrożenie. To, że była nim niewinna dziewczyna nie było ważne. Tylko twoja prośba, tylko twój głos powstrzymały mnie przed skręceniem jej karku. Złamałbym jej kości niczym gałązki i może później odczuwałbym wstyd i żal, ale w tamtym momencie chciałem odebrać jej życie. Była to naturalna potrzeba. 

- W zabijaniu innego człowieka nie ma nic naturalnego 

- W chronieniu ukochanych za to już jest. Cieszę się, że Gyda żyje i nie doszło do ostateczności, ale gdybym był do tego zmuszony, mając do wyboru jej życie lub twoje, zrobiłbym to. Zawsze wybrałbym ciebie Dalio.

- Wyznałeś mi miłość - mówię zmieniając temat. Nie chcę już mówić o tym co mogłoby spotkać Gydę. Nie chcę widzieć obrazu mordującego dla mnie Mordreda - Powiedziałeś to przy świadkach.

- Żałujesz? - pyta drżącym głosem 

- Nie - zaprzeczam szybko. Spadłam z deszczu pod rynnę. Uniknęłam dalszej rozmowy o śmierci, ale ten temat też nie był łatwy - Nie, po prostu nie spodziewałam się tego. Oni zresztą też. 

- Dobrze - twarz mężczyzny nieco się rozluźnia - Twoja rana, trzeba ją oczyścić. 

Niemal o niej zapomniałam. Prawdę mówiąc nawet mnie nie bolało. 

- Draśnięcie, mówiłam już 

- To samo mówiłem o ranie na mojej ręce, a jednak musiałaś się nią zająć. Pora abym się odwdzięczył.

Unosi mokry materiał i ponagla mnie ruchem dłoni. 

Z wahaniem sięgam za tasiemki od mojej koszuli. Rana bynajmniej nie znajduje się na mojej ręce. By ją oczyścić muszę odsłonić fragment skóry, który przeważnie pozostaje zasłonięty przed wzrokiem innych. Mordred był moim mężem, mężczyzną którego kochałam, odsłonięcie części ciała nie powinno być dla mnie problemem, tym bardziej biorąc pod uwagę okoliczności. Mordred chciał mi tylko pomóc, oczyścić ranę. Tylko tyle, nic więcej. 

Powtarzając to sobie w myślach rozplątuję tasiemki i powiększam dekolt mojej koszuli. Delikatny materiał opada z mojego ramienia i ukazuje nagą skórę. 

Może mi się wydaje, ale Mordred zaczyna ciężej oddychać. Nim jednak udaje mi się to stwierdzić mężczyzna odchrząkuje i przykłada materiał do zranionego miejsca. Poruszona rana zaczyna nieco szczypać. Ja jednak niemal tego nie zauważam ponieważ wpatruję się w jego skupioną twarz. 

- Ja też - wyrywa mi się 

- Słucham? - Mordred odrywa swoje spojrzenie od rany i przenosi je na moją twarz

- Ja też cię kocham - mówię. Jego ręka zamiera. Podobnie jego oddech i wszystko wokół nas - Wiedziałam to już w lecznicy, a może wcześniej tylko bałam się to tego przed sobą przyznać. Bo jak mogłabym cię pokochać. Najechałeś mój dom, wtargnąłeś nieproszony w moje życie. Groziłeś mi, szantażowałeś. Mój ojciec zginął przez tą wojnę, on i tylu innych. 

Twarz Mordreda wykrzywia ból. W jego oczach szklą się łzy. Jedna spływa mu po policzku. Strącam ją kciukiem by następnie objąć jego policzek. Jego skóra jest rozgrzana, niemal parzy. 

- A jednak cię pokochałam - ciągnę, nie zważając na to, że sama zaczynam płakać - Na przekór wszystkiemu oddałam ci serce. Zrobiłam to ponieważ z czasem dostrzegłam w tobie kogoś innego. Nie jesteś bezwzględny, nie jesteś zły. To tylko pozory, maska, którą przejrzałam. Jesteś dobry Mordredzie. Jest w tobie tyle dobra i odwagi, bo któż inny niż człowiek dobry i odważny pozwoliłby innym widzieć w sobie fałszywego potwora. Teraz jednak proszę abyś już się nie ukrywał. Nie przywdziewaj tej maski, pokaż światu swoją prawdziwą twarz. Kocham cię, kocham. 

Trzy ostatnie słowa mówię już szeptem, jednak docierają do jego uszu. Skąd to wiem? Na twarzy Mordreda zagasza uśmiech, jego oczy szklą się radością i wdzięcznością.  

- Moja miłości - mówi otaczając mnie ramionami i wciągając na swoje uda. 

Siadam na nim okrakiem i dłońmi chwytam go za szyję. Badam każdy mięsień na niej, każdą pulsującą tętnicę, potem zjeżdżam nimi na jego klatkę piersiową. Chwytam materiał jego koszuli i ściągam ją z niego. Skoro on mnie widział nich i ja nacieszę wzrok. 

Jest dokonały. Każdy mięsień jest niczym wyrzeźbiony z kamienia. Ja jednak ciągnę dłonią w stronę jego serca. Zatrzymuję ją w miejscu gdzie czuję jego uderzenia. Pracuje szybko, miarowo, silnie. Bije dla mnie, wiem to. Teraz i moje serce zabiło dla niego. Kto wie, może zaczną uderzać w tym samym rytmie. 

- Mój ukochany - odpowiadam

Ręce Mordreda suną na moje plecy, a potem mężczyzna opada na łóżko ciągnąc mnie za sobą. 

************************************

Nieco krótszy rozdział, ale chyba wyczekiwany? Mam rację? :)


Oddana wrogowiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz