X

339 19 1
                                    

Nie udajemy się do mojej komnaty, stwierdzam, że nie chcę żeby Mordred tam ze mną spał. Kiedy rozmawia on ze swoimi ludźmi i wydaje im różne polecenia ja przywołuję do siebie szambelana* i proszę go o szybkie przygotowanie jednej z lepszych gościnnych komnat. Bez zająknięcia przytakuje mi głową i idzie wykonać moje polecenie.

- Co to za spiskowanie? – słyszę głos Mordreda, nie słyszałam jak do mnie podszedł i jego głos tak blisko mnie sprawił, że podskoczyłam przestraszona. Każda moje reakcja na jego czyny wydaje się go bawić.

- Kazałam tylko przygotować dla ciebie odpowiednią komnatę – odpowiadam – wiele z nich od długiego czasu jest niezamieszkałych.

- Doceniam twoją troskę, czy jednak twoja nie jest cały czas używana, a w związku z tym odpowiednio posprzątana i ogrzana? – podchwytliwe pytanie, na które nie umiem znaleźć dobrej odpowiedzi – Droczę się tylko z tobą, prowadź. Możesz wybrać dłuższą drogę by słudzy mieli więcej czasu, a ja chętnie zwiedzę zamek.

Kiedy wychodzimy z sali odprowadzają nas liczne spojrzenia. Spojrzenia towarzyszą nam również podczas całej drogi do komnaty, kiedy mijamy rycerzy stojących na warcie, paziów oraz kręcącą się jeszcze lub udającą się na spoczynek służbę.

Tym razem nie idę z nim pod rękę. Idę dumnie wyprostowana, a ręce trzymam złożone przed sobą, nie dam swoim ludziom ani jednego powodu do zmartwienia, a już na pewno nie z powodu moich osobistych wątpliwości i obaw.

- To miało być zwiedzanie, a ty poruszasz się z taką prędkością jakbyś prowadziła właśnie szarżę – skarży się mój towarzysz chociaż bez problemu dotrzymuje mi kroku.

Faktycznie, nie wiem kiedy, ale zaczęłam niemal biec, zwalniam nieco tempo. Przechodzimy właśnie wzdłuż ściany portretów.

- To twoi przodkowie? – pyta zaciekawiony Mordred

- Tak, wszyscy wcześniejsi władcy i ich małżonkowie. Najstarszy z tych portretów przedstawia mojego praprapradziadka króla Biesława.

- Dziwne imię, na pewno ciężko się je krzyczało podczas wiwatów.

- Tak, to wyjaśnia dlaczego rzadko pojawiał się publicznie – rzucam od niechcenia i zdaję sobie sprawę, że to pierwsze szczere i niewymuszone słowa do niego. Mordred wybucha głośnym śmiechem.

- Piękna i z poczuciem humoru – zwraca uwagę na dwa ostatnie portrety, taktownie nie patrzy na ten przedstawiający mojego ojca, ale przygląda się temu wiszącemu obok – Twoja matka – mówi – słyszałem o niej.

- Co słyszałeś?

- Że była niezwykle piękna i pełna życia, że kochali ją wszyscy poddani – nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Skinieniem głowy dziękuję mu za te słowa i prowadzę go dalej.

Kiedy pokonujemy kilka zakrętów i schody docieramy do już przygotowanej komnaty. Serce zaczyna mi bić szybciej. Morderd śmiało wchodzi do środka i rozgląda się po jej wnętrzu. W kominku już płonie ogień, na niewielkim stoliku stoi dzbanek z winem i przekąski. Na oknie ustawione są świeże kwiaty, a łóżko zaścielone jest czystą i pachnącą pościelą.

- Trzeba przyznać twoi słudzy umieją się uwinąć z robotą

- Nie lubię tego określenia – mówię

Mordred patrzy na mnie i podnosi pytająco brew.

- Nie lubię określenia słudzy. Mam uczycie, że odbiera ludziom wolność.

- Co wy macie z tą wolnością, wolność jest złudzeniem. Tak naprawdę nikt z nas nie jest wolny i chyba nikt się taki do końca nie czuje.

- Dlaczego tak sądzisz? - pytam

Oddana wrogowiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz