Michelle

2 0 0
                                    

Z koszmaru obudził mnie krzyk jakiejś dziewczyny w domku Hermesa, tak to tu teraz mieszkałam od trzech dni jako nieuznana. Nie było źle pomijając fakt, iż nie dało sie nigdy wyspać ponieważ każdej nocy ktoś wybudzał cię ze snu przerażony własnymi sennymi demonami, z tego co do tej pory usłyszałam każdy tutaj takowe miał. Przynaimniej pod tym wzgledem nie czułam sie odosobniona, szczeże mowiac nawet na rękę mi były te wrzaski w środku nocy, jako że oprzytamniały mój wlasny zbłąkany umysł wędrujący nocami po najmroczniejszych fragmetach mojej podświadomości i zamazanych wspimnień.

Sama też kiedyś budziłam sie nocami z koszmarow z wrzaskiem na ustach by trafić do miejsca, ktore było ich źródłem i uchylac sie od nieudolnych ciosów i obelg osoby, która była ich powodem. Przez lata organizm oduczył sie naturalnego odruchu i wolał pozostać w świecie fikcji i wspomnień niż na rownie koszmarnej jawie.

I tym razem tematem sennych koszmarów była jak zwykle matka wracajaca wieczorem do domu nietrzeźwa i znecajaca sie na moim bracie i na mnie. Była ona niegdyś mistrzynią szermierki w swojej kategori, a ze zdjec z młodości wiem że była piękną kobietą. Nawet po urodzeniu mojego brata prowadziła zajecia dla mlodzieży i była obiektem westchnień wielu nastoletnich chłopców. Ponoć była nawet i troskliwą matką lecz tego nie moge potwierdzić, jako że nigdy nie doswiadczyłam ani jek troski ani miłości co dopieru mowić o dobroci i innych takich małostkach z jej strony. Zeszła na dno po sprowadzeniu na ten swiat mnie, gdy zostawił ja mężczyzna, z ktorym zaszła w ciaże inaczej mój ojciec, ktorego oczywiscie nigdy nie poznałam. A teraz dowiedzialam sie, że musi być on bogiem, ale jakim tego nikt nie wie.
To wszystko bylo poprostu niedożeczne byłam zwykłą pietnastolatką z Manhattanu, no może nie całkiem zwykłą lecz nie jakaś mityczna istotą, bo niby jakim cudem. To wszystko sprawiało że juz nie wiedziałam czy to aby na pewno nie są sny ma jawie powodowane wzieciem srodków psychoaktywnych matki. Była jednak jednak jedna rzecz która mnie uswiadamiała że to co sie dzieje to prawda i ze nawet gdy nie jestem w domu to wszystko co zrobie skonczy sie czyjąś krzywdą. Jest to mianowicie obraz twarzy Sama mojego jedynego przyjaciela z wyrazem niewyobrażalnego bólu gdy lerzał na chodniku przed naszym liceum zaatakowany przez olbrzymy jak to on je nazwał, yyyy Lajstrygonowie przed, którymi nie umiałam go obronić.

Z zamyślenia wydarł mnie głos obok.

-Też nie możesz spać, huh?

-Koszmar-odparlam zdziwiona że ktos zadał mi pytanie. Niby ludzie w obozie z reguły byli mili to itak bylo to dla mnie dziwnie.

-To samo, taki już los herosa- powiedział jej rozmówca widocznie znurzonym glosem.- Tak wogule to jestem Markowitz, Cecil Markowitz. No wiesz jak Bond, James Bond.

Słaby suchar nowego kolegi sprawił jednak że usmiechnełam się pod nosem co żadko się zdażało.

-Wiem słabe, nie mam zadobrego poczucia humoru jak na dziecko Hermesa- żekł zrezygnowany Cecil i juz miał sie odwrucić gdy Michelle mu odpowiedziała co zdziwilo nawet ją.

- Moreaur, Michelle Moreaur miło mi.

Oboje sie usmiechneli i pomomo że nie prowadzili już dalszej rozmowy to ona wiedziała, że to było ważne, że właśnie zawarla piewrszą znajomosc w obozie herosów i wiedziala, że to miało znaczenie dla ich obojga.

Rankiem zdziwiona zorientowałam sie, że po rozmowie z Cecilem nie miałam już zadnych snow ani dobrych ani zlych i o dziwo sie wyspałam co jednak nie zmniejszyło moich cieni pod oczami, jako że nie miałam jak wziąść z domu kosmetyczki to wygladałam równie tragicznie co zwykle, jednak bez marudzenia bo co by ono mi dało przebrałam się narzucajac na ramiona pomaranczowy obozowy podkoszulek, który leżal wraz z rzeczami pierwszej potrzeby na moim miejscu w domku nr.11 gdy wyszłam z infirmieri.

Gdy wybila równa 8 wszyscy staneli w szeregu by po tym wyruszyc na śniadanie. Stanełam na samym końcu jak zwykle i gdy miałam sie znowu pogrążyć w swoich ponurych myślach uslyszałam znajomy głos.

-Pani Bond- powiedział rozbawionym glosem kolega udajac ze salutuje.

-Panie Bond- odparłam powtarzając gest. Od tamtej chwili wiedziałam, że ten nasz prywatny rzart będzie podstawą naszej znajomości i byłam z tego rada.

Gdy doszliśmy do pawilonu jadalnego Cecil obok mnie usuadł, jasne prowadziliśmy niezobowiązującą rozmowe przez całą droge ale itak sie spodiwealam, że bedzie wolał usiąść blizej swojego rodzenstwa, a nie z jakąś dziewczyną, którą dopiero co poznał lecz jednak pozory mylą.
Poprosiłam nimfy o tosty z serem a w  szklance pojawiła sie mocna czarna kawa czyli wlasnie to czego potrzebowałam każdego dnia żeby otworzyć oczy. W trakcie roku szkolnego w drodze do szkoly chodziłam do taniej ale dobrej kawiarni i kupowala kawe na wynos, to był najwiekszy luksus na jaki mogłam sobie pozwolić. Gdy przyszedł czas domku hermesa razem z resztą podeszdeszłam do ognia i wrzuciła kawalak tosta jako ofiare. Nie dokonca to rozumiałam ale też chyba nie musiałam i nie chciałam bo coś czulam, że jakbym zaczeła się jeszcze dodatkowo zastanawiac to moglo by mk to rozsadzić mózg.

Gdy po czasie Cecil zorientował sie, że  już nie mam sily na rozmowe odwrucił sie w strone rodzenstwa i oddal dyskusi o najlepszych piosenkah z "Hamiltona" zaproponowal nawet, że może zarapować "Cabinet Battle" na co cały stolik krzykną nie, zwracajac uwagę innych obozowiczów.

Korzystając z chwili spokoju wziełam do ręki szklanke z kawą i obserwowałam stoliki sącząc trunek. Niektore z nich byly puste co zauwarzyłam już pierwszego dnia, niektóre zajmowała najwyzej jedna lub dwie osoby tymbardziej zadziwiajacy byl dla niej sęs tego jak musialiśmy siedzieć, bo niby dlaczego ja mam siedziec na skraju ławki mało co nie spadając, a tam jakis chłopak miał cały stół dla siebie i pochylał sie nad niebieskimi pancakami polanymi, a wręcz utopionymi w syropie klonowym. Mój wzrok zatrzymał sie na stoliku przy którym dyskusja była tak intensywna, że aż slychać było jej strzępki przy stoliku Hermesa, a zwłaszcza głos jednej blądynki z włosami zaplecionymi w dwa warkocze. Rozpoznałam ją z ogniska, które się odbylo pare dni temu, grała wtedy na gitarze i przez caly wieczór jej promienny uśmiech roztapiał mrok i stres spowodowany pojawieniem sie w nowym miejscu i wypadkiem przyjaciela. Owa dziewczyna również na mnie popatrzyła  wyedy się zorientowałam, że za długo sie w nią wgapiałam i speszona odwruciłam wzrok pogłębiając się w myślach o Samie.

-Dlaczego mnie nie wpuścicie?!-Krzyknęłam wreszcie sfrustrowana po długiej kłutni z medykiem, która nie chciała mi pozwolić zobaczyć Sama. Codziennie przychodziłam dopytywac się o jego stan zdrowia i prosić o możliwość spotkania z nim, codziennie dostajac ta samą odpowiedź. Naprawde martwiłam sie o przyjaciela a frustacją tylko wzrastała z karzdą odmową z ust rudowłosej z zielonymi końcówkami.

-Moge ci powiedziec tylko tyle, że jego stan jest stabilny, ale nikt nie może do niego przychodzić. Wiec uprzyejmie proszę byś już poszła bo czekają na mnie pacjęci, albo bede musiała podać ci leki na uspokojenie.

Odchodzac z rezygnacja się zastanawiałam czy aby napewno źle nie postapiłam nie przyjmujac propozycji dziewczyny, ale czy to wogule byla propozycja czy tylko żart lub ostrzeżenie tego jużbnie wiedziałam. Jedyne co wiedziałam to to, że z Samem napewno nie było dobrze bo z jakiego innego powodu mialiby mnie niewpuścić  skoro innychobozowiczów  wpuszczali do rannych znajomych.

_________________________________________

Dobra korzystam z weny póki jeszcze ją mam, zobaczymy na jak długo starczy.

Jak coś to sie nie obraże, o jakieś komentarze
(kiepski rym i know)

Enjoy your life
~Clari <3

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 06 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Czy Spiż przetnie Wrzos?Where stories live. Discover now