''' Epilog ;

47 3 14
                                    


01:11
"The end."

. ☪︎* ☁︎. . * ✰ .· ☁︎ . *  ✯☽ .  ✧ . *

Następnego dnia Michael wraz z panią Byers siedzieli pod salą szpitalną. Oboje mało przespali ze stresu. W końcu lekarz wyszedł z pomieszczenia i poprosił kobietę na rozmowę. W między czasie brunet zapytał czy mógłby go odwiedzić. Doktor nie chciał początkowo się zgodzić lecz gdy Joyce zapewniła go, że jest to jego kuzyn i bardzo się martwi, a także nie będzie go męczyć dość niechętnie się zgodził. Oczywiście rodzinne więzy były kłamstwem. Prawda była taka, że uzgodnili wcześniej jedną wersję, gdyż na pewno by nie wpuścili bruneta do środka.

Gdy ten tylko wszedł do sali gdzie znajdował się jego ukochany w oczach pojawiło mu się jeszcze więcej łez. Już i tak policzki miał zbyt mokre, by bardziej nimi nasiąknęły więc mimowolnie zleciały po nich łezki. Podszedł bliżej i usiadł zaraz obok. Szatyn spał. Wyglądał tak spokojnie. Gdy nie jego strasznie blada cera, mocne sine wory pod oczami, a także teraz już bardziej kościste ciało można by było uznać, że spokojnie śpi. Wheeler delikatnie złapał go za dłoń. Wpatrywał się w niego jak w obrazek. Mimo jego słabego wyglądu wciąż uważał, że jest on nadzwyczaj atrakcyjny. W pewnym momencie poczuł jak jego dłoń jest mocniej ściśnięta, a tamten się budzi. Uśmiechnął się w jego stronę.

- Mike? - zapytał dosyć słabo chłopak. - Co ty tu robisz? Co ja tu robię..

Był on bardzo zdezorientowany. Przecież dopiero co był w swoim domu szykując się na najszczęśliwszy moment w jego życiu. Jakim cudem teraz leżał na dobrze mu znanej sali szpitalnej?

- Podobno zemdlałeś w domu - wytłumaczył mu. - A po mnie przyjechała twoja mama. Wiedziała, że wolałbym ciebie zobaczyć.

Will już nie wytrzymał. Słabo podniósł się do siadu i przytulił swojego chłopaka co tamten odwzajemnił. Zaczął również cicho płakać. Brunet uspokajał go przy okazji gładząc go lekko po plecach. Szatyn poczuł się bezpieczniej będąc w jego ramionach.

- Przepraszam. Rozwaliłem nam szanse na wspomnienie - zaczął szeptać. - Rozwaliłem ci szanse na przyszłość. Mike czemu się zakochałeś we mnie? W żywym trupie, który umrze?

To wyznanie zaniepokoiło go bardzo. Rozpoczynając od pierwszych słów zaczął analizować co ma powiedzieć. Przecież ten niczego nie zepsuł, a nawet jeśli to czemu się obwinia? To nie jest jego wina, że zachorował na tak paskudną przypadłość. Tak samo jak nie rozwalił mu przyszłości. Przecież wspólnie mają mieszkać razem i być szczęśliwi. Wspólnie mają dożyć starości. Zakochał się w jego osobowości. Zakochał się w tym jak bardzo się o niego troszczył. William jest cudownym chłopakiem. Wyglądał cudownie. A skoro uważał, że choroba zrobiła z niego coś brzydkiego to znaczy, że zdrowy był jeszcze śliczniejszy. Dożyją wspólnie końca życia. Właśnie. Końca. Słowa o tym, że zaraz umrze go dobiły. On nie może umrzeć. Nie pozwoli mu na to nigdy.

- Will. Kocham cie bardzo mocno i nic tego nie zmieni. Nie zniszczyłeś nam wieczoru. Przypadki się zdarzają i ten nie był twoją winą. Jak tylko wyjdziesz stąd urządzimy sobie o wiele lepszy wieczór. Będziemy tańczyć sami. Będziemy się śmiać i planować przyszłość. Będziemy sobą - zaczął go zapewniać. - Obiecuje ci, że będę cię kocham zawsze. Nigdy nie przestanę

Odsunęli się od siebie po czym Mike złożył drobny pocałunek na ustach Williama. Oboje mieli policzki mokre od łez. Żaden z nich nie chciał stracić drugiego.

"Każdy kwiat ma znaczenie" | BYLERWhere stories live. Discover now