Przypadek nie istnieje

2 0 0
                                    

Wstrząs wyrwał go z odrętwienia. Musiał być potężny, skoro siłowniki, na których postawiona była stacja, w pełni nie wytłumiły amplitudy wibracji. Wiedział, że to oznacza minimum 7 w skali Richtera. Zapaliło się światło ostrzegawcze i zawył dźwięk syreny. Jego ciało zrobiło automatycznie to, do czego było przygotowany. Pobiegł w stronę kwater. Drugi wstrząs, jeszcze silniejszy spowodował, że wręcz uniósł się do góry i uderzył plecami o ścianę. Wskoczył do pierwszej kajuty i po krótkim sprincie wbiegł do sypialni, ryglując za sobą drzwi. Dokładnie w tym momencie, jak na komendę, wstrząs powtórzył się. Nad łóżkiem zapaliła się niebieska lampa, a całe pomieszczenie zaczęło pulsować. Zdążył przypiąć się ratowniczym pasem przy drzwiach i poczuł jak unosi się w powietrze. Wiedział, co to znaczy. Pochylił głowę i podwinął nogi. Nastąpiło głuche uderzenie. Pasy wcisnęły się w klatkę piersiową i biodra, odbierając na chwilę oddech. Pomieszczenie pogrążyło się w czerni.

Napis MK - 808 rozbłysł na zielono, po czym zamienił się w MK - SOS. Napis migał, oświetlając pomieszczenie w przerywanych interwałach. Chciał oswobodzić się z pasów, ale automatyczna blokada nie pozwoliła na to.
– Komputer, wyłącz napinacze pasów! – wykrzyczał.
– Stabilizowanie kapsuły - odpowiedział głos z głośnika.

Wiedział, że te proste komputery miały wbudowane jedynie podstawowe funkcje i nie było sensu rozmowy. Ponownie zapiszczało w uszach. Poczuł ból i krew na małżowinie.
– Pękł mi bębenek – wysyczał przez zaciśnięte zęby, łapiąc się za ucho. Kapsuła uderzyła o coś, rzucając jego członkami.

Starał się zachować spokój i liczyć oddechy, ale nie mógł się skupić. 16+456=472. 13 do potęgi 169. Wiedział, że to czego doświadcza to nie sen. Nie mógł kontrolować przebiegu zdarzeń, ani się wybudzić. Ponowne uderzenie. Tym razem lżejsze. Zaczął odliczać czas. Minęło 780 sekund według jego kalkulacji, gdy pas się poluźnił. Już od chwili czuł, że pomieszczenie odczuwalnie kołysało się. Podszedł do panelu komputerowego. System nie reagował na włączenie. Otworzył metalowy panel w suficie i odbezpieczył rygiel włazu. Wiedział, że to ryzykowne. Według instrukcji powinien siedzieć we wnętrzu i czekać na pomoc, ale nie dał rady przekonać do tego samego siebie. Ściągnął drabinkę i pociągnął za dźwignię przy pierwszym szczeblu. Zalało go białe światło i zimne powietrze. Wysoki poziom adrenaliny odciął ból ucha. Podciągnął się zapierając o drabinę i wyjrzał na zewnątrz. Kapsuła bujała się na wysokich falach, ale woda nie przelewała się, więc postanowił wychylić się bardziej.

Widok poraził Heliodora. W zasięgu wzroku, nie było nic poza oceanem, falami i milionami lodowych sześcianów. Obrócił się i zamarł z przerażenia. Nie było stacji, nie było lądu, tylko wyrwane z wielowiekowych miejsc bytowania połacie lodu. Wszystkie bloki były odcięte jak od linijki. Cały teren został zryty gigantycznymi pługami, których lemiesze przecięły się pod kątem prostym. Setki gór lodu wciąż obracały się, wirowały i zderzały ze sobą. Patrzył ogłupiałym wzrokiem, nic nie rozumiejąc.

Nic nie usłyszał, ale poczuł skondensowany podmuch powietrza za sobą. Obrócił się i zamarł. W odległości około dziesięciu metrów, unosił się zawieszony w powietrzu, połyskujący srebrem statek, przypominający kształtem żarówkę. Zauważył czerwoną Swastykę po lewej stronie. Statek wysunął górną część do przodu i ukazała się sylwetka w szarym kombinezonie. To była ta twarz, którą widział na Koperniku. Mocno zarysowana szeroka żuchwa, blond włosy i szerokie czoło, tym razem bez złotej poświaty. Przez chwilę milczeli. Heliodor chciał pozbierać myśli, a lekko drgający kryształ uspokajał go. Pierwsze co doszło do świadomości Heliodora, to było  ciepło. Temperatura wciąż była minusowa. z jego ust wydobywała się para, ale nie mogło być mniej niż kilka stopni poniżej zera. Nie miał zamiaru wychodzić na kołyszący się dach kapsuły. ale stojąc dalej na drabinie obserwował lodową apokalipsę dookoła. W końcu wziął głęboki oddech by coś powiedzieć, ale przybysz uprzedził go.
– Miło mi w końcu widzieć cię fizycznymi oczami. Czy polecisz ze mną gdzie mieszka mój lud, by poznać nasze życie? Czy przygotujesz Homo Sapiens Sapiens na zmiany?
– Czy to wy... jesteście odpowiedzialni za tą tragedię tutaj?
– Tak i nie. Ciężko to opisać w kilku zdaniach. Mówiłem, że część ludzkości umrze. Fale tsunami, a następnie podniesienie poziomu wód na Ziemi zmaterializuje scenariusz, ale my nic nie robimy na własną rękę. Wyjaśni ci to rada starszych, jeżeli zdecydujesz się ze mną polecieć.
– A jeśli odmówię?
– Wówczas poczekasz na pomoc, jeżeli ta kiedykolwiek nadejdzie, a my wybierzemy innego emisariusza.

Heliodor Czausz patrzył się na ciągnące się po horyzont bloki lodu.
– Czy to wy jesteście tymi emisariuszami z gwiazd? Tymi wielkimi braćmi z Saturna i innych planet?
– Tak i nie. Część pomocy otrzymaliście od nas, ale nie ujawnialiśmy się. Ludzkość nie była gotowa zaakceptować faktu, że mają sąsiadów pod swoimi stopami.
– A wiesz na ilu planetach w układzie słonecznym jest życie?
– Na wszystkich. Na Słońcu również.
– Słucham?
– Życie to nie tylko materialne urzeczywistnienie tlenu, węgla i wodoru.

Milczeli długi czas. Heliodor próbował poukładać informacje w głowie. Oddychał rytmicznie.
– Już chyba znam Twoją decyzję – powiedział przybysz uśmiechając się szeroko.
– Wiesz co oznacza moje nazwisko? To całkiem zabawny przypadek – Powiedział Heliodor Czausz wchodząc po kolejnych stopniach drabiny.
– Przypadek nie istnieje istnieje - powiedział Rundelf i przesunął statek bliżej, by pomóc majorowi wejść na pokład.
– Przypadek to tylko nazwa nierozpoznawalnego prawa przyjacielu.


Kopernik - przyszłość utracona by Krummi art (opowiadanie)Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora