29.08.17 p.w.s (2056 r.s.e)

2 0 0
                                    

Antarktyda wschodnia, Stacja badawcza WSA „Amundsen – Scott II" 29.08.17 p.w.s (2056 r.s.e)

To była trzecia noc na stacji. Podsumowywał w myślach po raz kolejny wszystkie wydarzenia od momentu kontaktu. Przede wszystkim, nie tak wyobrażał sobie powrót z orbity Ziemi. Chciał spędzić z Hypatią co najmniej kilka dni, ale od razu oddelegowano go do podziemi Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie wdrożony został w przyspieszony kurs obsługi stacji naziemnej SET, dzięki której można było wysyłać krótkie wiadomości w przestrzeń kosmiczną w szerokim paśmie Kubitowym. Postrzegał to jak strzelanie do samolotu z karabinu naziemnego – bardziej na „chybił" niż „trafił" – ale nie dzielił się swoimi przemyśleniami.

System SET radził sobie dużo lepiej z odbieraniem sygnałów niż wysyłaniem. Komputer kwantowy Schumachera, za pośrednictwem kubitowego radaru Dopplera na orbicie, chłonął z przestrzeni kosmicznej wszystko. Zazwyczaj nic nie znaczący szum kosmiczny. Po sześciu miesiącach przyspieszonego kursu, pod czujnymi oczami astrofizyków transcendentalnych, Heliodor Czausz nauczył się podstawy obsługi bramek ASC i MSC. Okupił to chronicznymi bólami głowy i ciągłym zmęczeniem. Uczył się czegoś, co w żaden sposób go nie pociągało, a przez monotonną rutynę, blakła rozmowa ze złocistym przybyszem. Zabroniono mu też kontaktów z partnerką, co dodatkowo źle na niego wpłynęło, ale nie dawał tego po sobie poznać. Musiał opowiadać wielokrotnie o tym, czego doświadczył. Składał dziesiątki raportów. Czuł, że z każdym kolejnym razem obdziera wspomnienie z drobnych szczegółów i wyjaławia to spotkanie.

Nie starał się zasnąć, wiedział, że to niemożliwe. Przymknął oczy, by łatwiej zwizualizować swoje ostatnie dni. Przylot na tajemniczy kontynent, przejście tunelem wejściowym, podążanie do dormitoriów. Gdy drzwi do kajuty typu MK-808 zamknęły się za nim, wiedział, że czeka go trzydniowa kwarantanna. To kolejne odosobnienie miało na celu sprawdzić jego funkcje życiowe. Każda osoba, która przeżyła kontakt z obca cywilizacją, była poddawana wnikliwej obserwacji.

Chwycił w dłoń kawałek dwutlenku krzemu, popularnie zwany kryształem górskim. Pozostałość po awatarze astralnym Rundelfa. „Czy było to jego ciało, a może duch?" - zastanawiał się. Nie zataił niczego przed radą WSA i przedstawicielami władzy. Dodał tylko jeden drobny szczegół. Powiedział, że przybysz kazał mu nosić ze sobą kryształ i nikomu nie dawać. Nie wiedział dlaczego, ale czuł, że nie chce przekazywać kamienia badaczom. Wynikły z tego komplikacje, przez co WSA podzieliła się na dwa obozy. Zarząd PPKK przychylił się do woli Heliodora, ale tylko dlatego, by podkreślić, że Polska Konfederacja jest przygotowana do samodzielnego kontaktu z bracią solarną. Johnssonowi - marionetce korporacji, nie odpowiadała taka opcja i twierdził, że kryształ trzeba wnikliwie zbadać i przede wszystkim przetransportować do siedziby głównej WSA w Nowym Yorku. Schizma w Sztabie Międzyplanetarnym Konfederacji Polski, nastąpiła szybko i Johnsson Łajkowicz nie zdołał opuścić kraju. Na pasie lotniska, umarł na zawał serca. Stację Kopernikus rozebrano na części, a te należące do WSA odesłano. W ten sposób odcięto się od zagranicznych wpływów.

Heliodor otworzył automatycznie zamykane drzwi do sypialni – będącą jednocześnie kapsułą ewakuacyjną – i wszedł do salonu. Zalało go światło. Na szerokości południowej dziewięćdziesięciu stopni, pozorny ruch słońca odbywał się według niezmiennych schematów. Noc i dzień polarny trwały wystarczająco długo, by w onirycznej transformacji nadać polarnikom - w zależności od pory roku - obraz wąpierzów lub południc z mitologii słowiańskiej. Podszedł do okna – „wyziernika typu C". Takie samo jak na „Kopernikusie" - metrowej długości, jajowata sfera, sklejona z czterech warstw: defensywnej, ultrafioletowej, elastycznej i termicznej. Na zewnątrz widok monotematyczny, jak co dzień. Żółtawe pociągłe pasy chmur, nasprejowane po bladoniebieskim niebie i ciągnąca się po horyzont biel z wystającymi pryzmami śniegu. Gdyby nie te okrągławe wzniesienia, można by wszystko sprowadzić do kątów prostych. Zasłaniając oczy dłonią-  jak wąpierz w promieniach światła - usiadł na niskiej leżance w salonie i wpatrywał się w lampę typu Lava. Jedyna rzecz, która wyróżniała tą kajutę od treningowej kapsuły. Zapewne była pozostałością po poprzednim lokatorze.
– Jeszcze parę godzin, koniec kwarantanny i w końcu poznam słynnego Henryka Arctowskiego. - Powiedział częściowo do siebie, a połowicznie do przelewających się czerwonych bąbli wosku.

Kopernik - przyszłość utracona by Krummi art (opowiadanie)Where stories live. Discover now