Rozdział 8

789 3 3
                                    

   Rano zamiast na zajęcia udali się do szpitala. Z pacjentami, którzy doświadczyli NDE (z ang. near death experience), czyli mówiąc krótko - śmierci klinicznej, należało rozmawiać jak najszybciej, póki jeszcze ich pamięć była na tyle żywa, że mogli przywołać dużo szczegółów. 

   Przed budynkiem, dopalając papierosa, czekał na nich kumpel Percego w lekarskim kitlu. Konrad był w trakcie specjalizacji na anestezjologii. 

- To drugi przypadek w tym miesiącu - mówił, prowadząc ich przez gąszcz szpitalnych korytarzy. - Ale ten pacjent jest ciekawszy, zresztą sami zobaczcie jak wam opowie.

   Pacjent Kwiatkowski*, do którego ich przyprowadził, był na oko około czterdziestoletnim mężczyzną o podłużnej bladej twarzy. Przy jego łóżku, nie odstępując go na krok, siedziała kobieta w podobnym wieku, jak się domyślili - żona pacjenta. 

   Konrad wraz z Percym wyjaśnili im dokładnie powód wizyty i opowiedzieli po krótce o celu badań. Kwiatkowski bez zbędnych ceregieli zgodził się opowiedzieć, co mu się przydarzyło. 

- Jechaliśmy z synem na elektrycznych hulajnogach do parku. Ja przodem, on za mną. W pewnym momencie spostrzegłem, że z moją hulajnogą coś się stało, nie działał hamulec. Uderzyłem w drzewo. Ból był dość mocny. W pierwszej chwili pomyślałem, że mam połamane żebra. Jak się później dowiedziałem, żebra przeniosły siłę uderzenia na inne narządy i nastąpił wielofragmentowy rozpad wątroby. Czułem jak tracę przytomność, jednocześnie próbowałem uspokoić syna. Sam zdołałem jeszcze zadzwonić na pogotowie. Karetka przyjechała dość szybko, jednym z sanitariuszy był mój kolega. Kiedy zobaczyłem, jak jest zdenerwowany zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji. Niestety karetka nie chciała odpalić. Mój kolega w dużych nerwach wręcz wypchnął kierowcę, rozwalił stacyjkę i odpalił erkę na krótko. Pamiętam szaleńczą jazdę traktem św. Wojciecha oraz komunikaty: "proszę przygotować stół operacyjny", "jest wewnętrzny krwotok", "nie daj mu usnąć!". W karetce czułem się bezpieczny, ale kiedy zamykałem oczy, policzkowano mnie, a nawet kłuto igłą. Kiedy dojechaliśmy do szpitala, pamiętam nadbiegający sztab medyczny z łóżkiem transportowym i kroplówką. Rozcięto na mnie ubranie i podano formularz, którego już nie byłem w stanie do końca podpisać. Wtedy straciłem przytomność. To jest moment, w którym nie ma już z nami kontaktu, ale jeszcze jesteśmy na ziemi - powiedział, patrząc im w oczy. - To jeden z najważniejszych momentów w życiu. To jest ostatnia chwila, kiedy akt woli ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie. W tym sensie, że rodzi konsekwencje. Wtedy byłem jeszcze w ciele. To jest moment, kiedy po raz ostatni aktem własnej woli możemy się nawrócić.

   Konrad starał się ukryć zniecierpliwienie. Nie lubił religijnych wtrętów w medycynie, jednak nie odezwał się ani słowem. Kwiatkowski przesunął wzrokiem po twarzach Marcina, Radka, Kamili i Percego. 

- Wierzycie w Boga? - zapytał.

   Percy odchrząknął, po czym z namysłem powiedział:

- Na ten moment nauka ani nie potwierdza jego istnienia, ani mu nie zaprzecza.

- Ja przez całe dorosłe życie byłem ateistą - powiedział mężczyzna, a jego twarz wydała im się jeszcze bledsza - Ale wtedy na tym stole poprosiłem Boga, żeby dał mi jeszcze dziesięć lat, abym mógł wychować syna. Przypomniałem sobie słowa księdza, który jak byłem małym chłopcem powiedział mi: "Andrzejku, jak kiedyś się znajdziesz w takiej sytuacji w życiu, że nic nie będzie od ciebie zależało, to zdaj się na Boga. Niech się Twoja, a nie moja wola stanie". Tak właśnie zakończyłem swoją modlitwę. Wtedy, po tym ostatnim zawołaniu, był mój osobisty koniec świata - Kwiatkowski zamilkł na chwilę. - Wtedy rozpoczął się moment przejścia. Moje serce przestało bić. 

Zanim zamknę oczy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz