Ten jeden płomienny moment

Start from the beginning
                                    

– To wszystko przez ciebie i George'a. Wy i te wasze ciągłe imprezy... Oczywiście, że się wyrobiłam w piciu. Wszystko przez was.
– Mój błąd, teraz trudniej cię upić-oznajmił ze śmiechem, a brunetka trzepnęła go w ramię.
– Bo tak bardzo byś chciał, co?-spytała z lekką ironia w głosie.-Ale pomyśl o tym z drugiej strony. Nikt poza tobą mnie nie upije-oznajmiła, a on się zaśmiał.

   Fred przystanął i pocałował brunetkę w czubek głowy. Skierowali się na wieżę astronomiczną. Usiedli przy barierkach, a ich nogi zwisały sobie z krawędzi, smagane przez wiatr.

– Zbuduję dla nas dom...-oznajmił nagle Weasley po chwili komfortowej ciszy.
– Dom?
– Taki przytulny jak Nora, ale pełen tradycji, które kultywujesz... Przecież nie będziemy nikomu siedzieć na głowie z piątką dzieciaków, co nie?
– Piątką?-zaśmiała się Black.-Zwariowałeś?
– Mało?-spytał z wyraźnym rozbawieniem.
– Puknij ty się w łeb-odparła Tiana, śmiejąc się radośnie.

   Fred zaśmiał się, sięgając dłonią do skroni i delikatnie w nią stukając.

– Puk, puk? Ktoś? Coś?-spytał, widząc uśmiech na twarzy brunetki.-A może to będą bliźniaki!?
– Fred, ja nie jestem w ciąży!-parsknęła absolwentka Slytherinu.
– Zawsze można to zmienić, nieprawdaż?-spytał.

   Tiana ponownie zaczęła się śmiać. Położyła głowę na ramieniu chłopaka. Jeszcze kilka lat temu nawet by nie pomyślała o tym jak bliski będzie jej Weasley. A teraz? Teraz planowała z nim przyszłość.
   Dość niepewną przyszłość, w której obok spokojnego życia rozlewała się krew i szerzyła śmierć...

– Jak nazwiemy te nasze małe cuda, co?-spytał nagle rudzielec.
– Mam ci podać imiona, które mi się podobają?-spytała wciąż rozbawiona brunetka.
– Dokładnie-Fred wyszczerzył się promiennie.
– Hmmm, no niech ci będzie-odparła, zamyślając się głęboko.-Arche... Cefeusz... Ambroise... Salvador... A dla dziewczynki? Może Ceres... Marisol... Lynx... Ascella i... Carmen-mówiła, zastanawiając się przy tym.
– A Minerwa gdzie? McGonagall nie będzie zadowolona.
– To moje wyimaginowane dzieci, nie jej-zaśmiała się Tiana, a Fred jej zawtórował.

*'*

– Co ty wyprawiasz?-syknęła Tiana.

   Ciągnęła czarodzieja w stronę komnat Godryka. Tych samych, w których niegdyś przesiadywali Huncwoci i których zdjęcia do tej pory się tam znajdowały.

– Potter ma mapę, na której widać każdego czarodzieja, który łazi po zamku. Zdajesz sobie z tego sprawę?
– Te komnaty nie są tam nakreślone-odparł czarodziej, kiedy wepchnęła go do środka.
– Skąd niby o tym wiesz?-zdziwiła się.
– Gdyby były, już dawno byś mnie całkowicie wypchnęła z zamku.
– Jak się tu w ogóle dostałeś? Bez informowania o tym Dumbledore'a?

   Czarodziej uśmiechnął się delikatnie, kładąc dłonie na jej ramionach. Tiana wiedziała jak wiele może dzięki temu ugrać w trakcie trwania tej bezsensownej wojny. Tylko dlatego pozwalała mu na coś takiego.

– Możemy więcej, niż stary piernik ci powiedział. Hybrydy mogą się tu teleportować bez znoszenia barier. Przenikamy przez jego magię. Galatea robiła to przez cały czas, żeby przekazywać ci listy.
– Skoro tu była, po co miałaby wysyłać listy?
– Znasz odpowiedź.

   Faktycznie ja znała. Grindel nie mogła się pokazywać. Jej zdjęcia nadal istniały w starych egzemplarzach gazet o wojnie z Grindelwald'em. Gdyby ktoś ją rozpoznał, trafiłaby do Azkabanu. A wszystkie hybrydy, nad którymi sprawowała opiekę zostałyby całkowicie same.

– To miejsce... To czysta żenada-prychnął czarodziej, rozglądając się po komnatach Godryka.
– To znaczy?
– To znaczy, Addie, że Godryk nie był tak święty za jakiego się go uważa.
– No co ty powiesz?-zaśmiała się.-Co niby takiego zrobił?
– Dolał eliksiru miłosnego Morganie LeFay, wykorzystał ją... To przez niego Salazar umieścił w szkole bazyliszka. I to przez niego odszedł. Morgana nigdy mu nie wybaczyła. Kochała Salazara, ale to z Godrykiem miała dziecko. Syna...
– Jak Czarny Pan. Też był dzieckiem poczętym pod wpływem eliksiru.

PANNA BLACK I era Golden TrioWhere stories live. Discover now