05 ── COME BACK TO ME.

324 18 40
                                    

Bezpiecznie śpimy w naszych łóżkach, bo twardzi ludzi są gotowi użyć przemocy przeciw tym, którzy zechcą nas skrzywdzić.

― George Orwell


Drzwi od biura otworzyły się raptownie, wpuszczając do pomieszczenia chłodny podmuch. Graves uniósł wzrok znad komputera i łypnął na stojącego w progu żołnierza. Po jego minie komandor nie wróżył niczego dobrego. Czekał jednak, aż ten zacznie mówić.

― Więzień wciąż odmawia współpracy ― poinformował Cień bez ogródek.

Blondyn siedzący za biurkiem obrócił papierosa pomiędzy palcami, pozwalając aby pozostałości wpadły do popielniczki. Milczał przez krótką chwilę. Prawdę mówiąc, spodziewał się usłyszeć podobnych wieści.

― Nie próbowała uciekać? ― spytał finalnie Graves.

Żołnierz pokręcił głową.

― Nie, sir. Praktycznie nie ruszyła się z miejsca. Przemilczała większość zadanych jej pytań, a koniec końców chciała jedynie wiedzieć, która godzina.

― Powiedziałeś jej?

― To chyba nie problem?

― Nie. ― Mężczyzna wbił spojrzenie w sufit, myśląc nad czymś. ― A co z raną na łydce?

― Ropienie trochę ustało. Wymieniliśmy też bandaż, tak jak pan kazał.

Graves nie odpowiedział. W powietrzu unosiły się szare strużki dymu tytoniowego, nieco zamazujące widoczność.

― Będzie musiała przyjąć anatoksynę ― wymruczał, wyciągając się na fotelu i kładąc nogi na blacie biurka. Rzucił żołnierzowi ukradkowe spojrzenie. ― Przygotuj wszystko i zostaw pod jej celą, 2-1. Niedługo tam zajrzę.

Cień przytaknął. Jego usta uformowały się w słabym uśmiechu.

― Sporo pan wie o leczeniu tego typu ran.

― Co właściwie sugerujesz? ― Graves uniósł brew.

Doskonale rozumiał, do czego zmierzał jego żołnierz. I nieszczególnie był tym faktem zadowolony. Nie potrzebował, aby ktokolwiek z kompanii zagłębiał się w jego życie prywatne. Zwłaszcza w obecnych okolicznościach.

― Nic ― chrząknął Cień, szybko rozumiejąc swój błąd. ― Przepraszam.

― Wracaj do obowiązków, 2-1.

― Tak jest, sir.

Odgłos zamykanych drzwi rozniósł się echem po pomieszczeniu. Nie było w nim teraz nikogo, oprócz Gravesa, który kończył wypalać szluga. Z jakiegoś powodu nie miał ochoty na jakiekolwiek rozmowy. Irytowały go te podejrzliwe spojrzenia żołnierzy i niewygodne pytania. Żaden z Cieni prawdopodobnie nie wiedział nawet połowy tego, co on, jeśli chodziło o tę dziewczynę. A założenie, że komandorowi zależało wyłącznie na doświadczonym medyku, było niedopowiedzeniem roku.

Brooke MacTavish nie była bowiem pierwszym lepszym żołnierzem czy lekarzem, którego Graves potrzebował w szeregach. Jednak kompania Cieni zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy.

Mężczyzna podniósł się wreszcie z fotela, opierając biodrami o pobliską ścianę. Zerknął przez okno na główny plac więzienia. Deszcz wreszcie ustał, a mrok rozświetlały wyłącznie latarnie, przy których kręciły się ćmy.

To była spokojna noc.

Po długich minutach spędzonych w samotności, łypnął na pobliski zegarek. Za kwadrans trzecia. Najwyższy czas na to, aby raz jeszcze podjąć się rozmowy z porwaną. Może tym razem zdoła przekonać ją w nieco inny sposób, niż wcześniej. Komandor był jednak zdany na samego siebie. Żadnej ochrony czy zastraszania ― tylko on i Brooke. Innymi słowy, rozmowa w cztery oczy.

HEARTLESS ― CALL OF DUTYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz