[ ⁰² ]

25 5 0
                                    

na potrzeby fanfica postacie Tim'a i Brian'a zostały przedstawione bardziej ''creepypastowo'' niż ''hornetsowo'', dlatego Hoodie wciąż pozostaje wśród żywych.

*

Tobias Erin Rogers zaciągnął się darowanym mu papierosem i wypuścił smużkę dymu pod niski sufit rozpadającego się budynku w samym środku lasu. Wiedział, że coś się zmieniło w chwili, kiedy wczesnym rankiem wymacał w kieszeni cienkiej piżamy nowiutką, nieotwartą paczkę wraz z naładowaną zapalniczką - towar luksusowy wedle pacjentów szpitala psychiatrycznego im. św. Filomeny.

On również zawsze przysyłał mu papierosy. Po dobrze wykonanym zadaniu dziewiętnastoletni Toby Rogers zwykł odnajdywać nową paczkę w kieszeni i zaciągać się swoją nagrodą, jak prawdziwy zwycięzca. Było to, jak nieme potwierdzenie, że Operator jednak o niego dbał; bo choć wysyłał go na misje, z których Rogers wracał później drżący na całym ciele, z własną krwią na ubraniu oraz cudzą na rękach to ostatecznie zawsze czekał na niego ten drobny znak, że Mężczyzna Bez Twarzy był z niego zadowolony.

Tim i Brian nigdy tego nie rozumieli. Oni miotali się gdzieś pomiędzy swoją ludzką i zezwierzęconą świadomością, próbując wyciągnąć tę pierwszą na powierzchnię, zanim będzie za późno. Toby szybko zdał sobie sprawę z ogromu kar, jakie spływały na niego, gdyby próbował się przed tym bronić, więc po pewnym czasie sam poddawał się mocy tego, który jako jedyny wyciągnął do niego ciepłą mackę, gdy wszystko wokół zaczęło się walić.

Liczył, że pewnego dnia stanie się taki, jak Kate. Zatraci się w swym obłędzie tak mocno, że wszystko inne stanie się dlań obojętne i pozostanie tylko zew krwi w trzewiach oraz siła Operatora poruszająca jego kończynami i władająca umysłem. W końcu i tak nie miał już dokąd pójść.

Podarowana paczka papierosów miała być jego ostatnią.

Stał w głównym pomieszczeniu betonowego baraku, który, jak się domyślał po pozostawionych przed budynkiem spróchniałych balach, musiał służyć robotnikom za składowisko drewna. Miejsce to było wówczas opuszczone, a wszelkie sprzęty pozostawiono w nim tak, jakby czas się tu zatrzymał.

Na wprost Rogersa, po drugiej stronie pomieszczenia o ścianę opierał się Brian Thomas z naciągniętą na twarz znajomą kominiarką oraz okalającym ją żółtym kapturem. Na niewielkim stołku, z łokciem ułożonym na blacie niskiego stolika, siedział Tim Wright w swej dawnej plastikowej, czarno-białej masce - tak, jakby mężczyźni na powrót przywdziali swe dawne persony, choć Rogers nie mógł zrozumieć, dlaczego dobrowolnie mieliby powracać do najokropniejszego okresu swojego życia.

Tobias również drogę do baraku odnalazł nie bez pomocy Slenderman'a. Gdy dawniej gubił drogę powrotną do Rezydencji, wycieńczony zataczał się na pobliskie drzewa, a oczy pod żółtymi goglami zachodziły mu mgłą poruszał się przez las po pozostawionych przez Niego kartkach. Siedem zgniecionych kawałków papieru wystawało mu teraz z kieszeni spodni, jakby kpiąc sobie z bezsilności dawnych proxy - ha, patrzcie, nic się nie zmieniło! wciąż tu jestem i mam się świetnie, a wy dokończycie moją grę i zbierzecie wszystkie karteczki tak, jak należy!

Pomiędzy trójką mężczyzn zapadło duszące milczenie. Masky i Hoodie zakończyli gorączkową dyskusję o słabym stanie kreatury oraz ich dawnej Rezydencji, która rzekomo zniknęła i żaden z nich nie był w stanie jej wyczuć. Przez cały ten czas Toby stał milcząco pod ścianą i sunął wzrokiem od jednej maski do drugiej, wsłuchując się w ich stłumione głosy.

- Skąd to wszystko wiecie? - rzucił w zamglone od papierosowego dymu powietrze.

Jeszcze tego samego ranka Tobias Rogers rył paznokciem kolejną kreskę na ścianie swojej ciasnej izolatki w szpitalu psychiatrycznym. Późnym wieczorem siedział w rozpadającym się baraku w środku lasu z dwoma mężczyznami, w których istnienie nie chciał lub nie mógł uwierzyć; bo to by oznaczało, że wszystko inne o czym próbował zapomnieć i z czego się leczył również było prawdziwe.

⊰ N i e z a p o m n i a n i ⊱ creepypastaWhere stories live. Discover now