10 cz. 1

45 5 0
                                    


Lila Calanthe uderzyła z głuchym łupnięciem w zimną podłogę. Jęknęła przeraźliwie. Otworzyła oczy. Rozejrzała się po pokoju. Leżała w Pokoju Życzeń. Wróciła do Hogwartu. Powoli wstała. Była cała we krwi. Przejrzała się w wiszącym lustrze.

- Przeklęte Norny. Jakby nie pozwoliły wrócić i tym razem bez szwanku.

Oczywiście wróciła do nastoletniej formy. Jednak tym razem wyglądała tak, jak wtedy, gdy skonfrontowała się z Białą Czarownicą.

Wyszła z Pokoju Życzeń i opierając się na ścianach ruszyła powoli do skrzydła szpitalnego. Niestety nie dotarła tam.

&&&&&

Następnym razem, gdy się obudziła, widziała znajomy biały sufit i specyficzny zapach. Skrzydło szpitalne. Nie wiedziała jak się w nim znalazła. Najwyraźniej ktoś ją znalazł. Chciała się przewrócić na bok, ale pewien damski głos powstrzymał ją.

- Nie wolno ci się ruszać panno Lokidotir. Jeśli się ruszysz choćby o cal, otworzą ci się rany, które ja i profesor Snape opatrywaliśmy godzinami.

Oczywiście. To była Madame Pomfrey. Młoda Gryfonka fuknęła coś pod nosem. Jak ona nienawidziła skrzydła szpitalnego. Można było zanudzić się na śmierć. Ale była zbyt zmęczona, żeby kłócić się ze szkolą uzdrowicielką. Po prostu westchnęła i po kilku minutach wpatrywania się w sufit w końcu zasnęła pogrążając się w leczniczy sen.

Następnego dnia, obudziwszy się zauważyła wokół siebie swoją rodzinę i przyjaciół.

- Lilka! Wreszcie się obudziłaś!

Krzyknął Harry na widok siostry rzucił się w jej ramiona. Gryfonka uściskała rodzinę z wyraźną tęsknotą, jaką odczuwała za nimi będąc sama w Narnii.

- Gdzieś ty się podziała? Trzy miesiące cię niebyło.

Szepnął Loki do jej ucha, kiedy w końcu znalazła się w jego ramionach.

- Ja również chciałbym o tym wiedzieć.

Odezwał się jej dobrze znany głos. Nawet nie musiała patrzeć na osobę, żeby wiedzieć kim jest. To był Albus, cholera, za wiele imion, Dumbledore, a dla nie i jej ojca – Stara Koza, jak go oboje nazywali.

- Zapraszam do mojego gabinetu.

- Albusie! Ona jeszcze nie może wstawać!

Wykrzyknęła Poppy Pomfrey, która z zniesmaczoną miną wypadła zza swojego kantorka. Szczerze mówiąc Lila Calanthe wola się skonfrontować z dyrektorem niż dalej pozostać pod okiem nieraz nadopiekuńczej pielęgniarki.

- W porządku Madame Pomfrey. Czuję się już dobrze. Nic mnie nie boli. Jestem już całkiem zdrowa.

Uzdrowicielka mruknęła coś pod nosem i sprawdziła Lilę wszelkimi zaklęciami diagnostycznymi. Według wyników nie znalazła niczego oprócz gorącej się blizny na klatce piersiowej dziewczyny.

- Hmm, w porządku moja droga. Wypuszczę cię ze szpitala, pod warunkiem, że będziesz uważać na ranę z przodu i nie przemęczać się. Gdyby się ponownie otwarła lub zaogniła masz natychmiast do mnie przyjść. Czy to jasne?

- Jak kryształ, Madame Pomfrey.

Odparła uczennica chcąc jak najszybciej wydostać się ze skrzydła szpitalnego. Potem wygrzebała się z łóżka i podreptała do łazienki, aby się ubrać w rzeczy, które przyniosła jej rodzina.

Znaleźli się w gabinecie dyrektora. Gryfonka zasiadła na krześle tuż przed dyrektorem. Jej rodzina zasiadła na wolnych miejscach. Oczywiście była tam też opiekunka mojego domu, profesor Mcsztywna – znaczy się McGonnagall, a także profesor Snape. Lila nie potrafiła nic powiedzieć, bo myślała od czego ma zacząć. Wpatrzona siedziała w Faweks'a, feniksa dyrektora. Była zbyt pochłonięta w swoich myślach rozpatrując nadal to, co się jej przydarzyło. Oczywiście bezwiednie bawiła się swoim medalionem z wygrawerowanym wilkiem. W głowie wychowanki domu Lwa znów pojawił się kochany, ciepły głos innej bliskiej jej osoby, która dodała jej odwagi. Poczuła ciepło w sercu, że jest z nią. Zrobiła się spokojniejsza i odważniejsza. Skierowała swój wzrok na duże lustro na ścianie po prawej stronie. Zobaczyła go, uśmiechał się do niej i mrugnął okiem. Ona też się uśmiechnęła. Jej wzrok ponownie trafił na rodzinę, profesorów i dyrektora szkoły. Przymknęła oczy, ścisnęła medalion, wzięła oddech i zaczęła w końcu mówić.

Ta spod znaku wilkaWhere stories live. Discover now