1

227 6 0
                                    

Była połowa listopada. Trzynastoletnia uczennica Gryffindoru przeglądała księgi z numerologii próbując znaleźć w nich coś sensownego, czego mogłaby użyć do zadanego eseju na zajęcia z jej roku. Obok niej siedział jej młodszy brat, który grał w szachy ze swoimi przyjaciółmi Ronem i Blaise'm Zabbinim, jedynym Ślizgonem, który w głębokim poważaniu miał odwieczny spór między Lwami a Wężami i plątał się wszędzie z Gryfonami. Dziewczyna przejrzała już trzy książki i niczego nie znalazła. Prychnęła wściekle pod nosem, co zwróciło uwagę jej brata.

- Hej Lila, nie masz już dość tych książek? Przecież widzę, że zaraz cię trafi z nimi.

- Cicho bądź Harry. Lepiej zajmij się szachami zanim znowu przegrasz jak ostatnio. Jeszcze te przejrzę. A jak nie to pójdę do działu zakazanego.

- A masz przepustkę?

Zapytał ich ślizgoński przyjaciel.

- A na co mi ona?

Odparła panna Lokidotir uśmiechając się cwanie.

- No tak. Nazwisko do czegoś zobowiązuje w waszym przypadku. Że też was obojga nie ma w Slytherinie.

- Pchanie się co chwila w kłopoty i sianie chaosu to nasza domena. Jesteśmy gorsi niż bliżniaki Weasley i sławetni Huncwoci razem wzięci. My dwoje jesteśmy Gryfonami na wskroś.

Wtrącił Harry uśmiechając się jak siostra.

- Dobra, bądźcie już cicho i dajcie mi w końcu zrobić te przeklętą numerologię.

Prychnęła starsza Gryfonka. Troje drugorocznych zachichotało, ale dali spokój dziewczynie. Zagrali jeszcze jedną partię i zmyli się z biblioteki. Lila przejrzała jeszcze dwie książki zanim odesłała je na półki i przegnała się z Madame Pince. Na spokojnie wróciła do pokoju wspólnego i udała się do dormitorium. Zasnęła zmęczona po całym dniu. Przez kilka następnych dni nic się niezwykłego nie działo. No może poza jednym szczegółem. Od ostatniego wieczoru w bibliotece, gdzie czytała jedną z książek w Dziale Zakazanym o bardzo starej magii, którą znalazła przypadkiem, zaczęła mieć dziwne sny. Stałym elementem w tych snach, był piękny Lew, które ciepłym głosem opowiadał jej o cudownej krainie, która zdawała się istnieć równolegle do rzeczywistości. Czasem w tych snach pojawiali się jej rodzice i nawet urywkami ona sama jako malutka dziewczynka. Tak jakby ktoś pokazywał jej jakieś wspomnienia. Było tak dla niej dziwne, ale nie zaprzątywała sobie tym głowy, mając wiele do zrobienia przed końcem semestru. Między innymi rozwiązać zagadkę pierwszych spetryfikowanych osób.

Listopad dobiegł końca i nastał grudzień. Temperatura spadła na minus, jak na tę porę przystało, a hogwardzkie błonia pokryła pierwsza warstwa śniegu. Lila jak i pozostałe dziewczyny z jej rocznika po udanym mały przyjęciu piżamowym jako prezent urodzinowy dla jednej z ich współlokatorek, wreszcie ułożyły się do spania. Kiedy zasypiała w swoim umyśle słyszała, jak woła ją lew z jej snów. Ciepły głos wołał, aby przyszła do niego. Że potrzebna jest jej pomóc w pokonaniu zła.

- Idę Papo.

Wymamrotała Lila przez sen po czym tak po prostu zniknęła z dormitorium, Hogwartu i całej swoje rzeczywistości, przenosząc się do krainy z jej snów.

$$$$

Lila otworzyła szeroko oczy czując chłód i żadnego podparcia pod sobą. Była w samej bieliźnie i koszuli nocnej tak jak położyła się spać, a nagle leci w powietrzu nie wiadomo, gdzie. Pod sobą widzi tylko białe plamy śniegu i ośnieżone lasy. W miarę przyglądania się otoczeniu nagle poczuła, że traci pod sobą opór powietrza, które jeszcze przed chwilą unosiło ją, a teraz bezwładnie i coraz szybciej spada wprost na drzewa pod nią. Próbowała wyhamować odruchowo używając wiedźmińskich zaklęć, ale niestety przy tej wysokości nie pomogły zbyt wiele.

Ta spod znaku wilkaWhere stories live. Discover now