Prolog

3 0 0
                                    

Po wykładach przyszłam od razu do domu. Sprawdziłam skrzynkę na listy, w której było kilka. Cóż zbliżały się święta, a tata zawsze wysyłał mi kartki Bożonarodzeniowe. Jego siostra również, no i moja babcia Helen.

W mieszkaniu rzuciłam kartki na na stolik w salonie i zdjęłam płaszcz. Byłam cała mokra. Głupia angielska pogoda.

Zamknęłam mieszkanie i poszłam do łazienki wziąć prysznic, aby się trochę ogrzać. Stwierdziłam, że ciepły prysznic musi mi dobrze zrobić.

Włączyłam sobie świąteczną playlistę, bo święta zbliżały się wielkimi krokami, a co za tym idzie niedługo miałam się spotkać z tatą i wrócić do Liverpool'u razem z narzeczonym.

Kiedy byłam już umyta, przebrana w wygodny dres i najedzona zapiekanką z wczoraj, przystąpiłam do nauki. Uczyłam się mikrobiologii, bo w przyszły tygodniu miałam zapowiedziane kolokwium. Najpierw podkreślałam różne ważne rzeczy, a potem przepisywałam je na kartkę.

William kończył zajęcia dwie godziny po mnie, więc nie chciało mi się na niego czekać. Poza tym miał jeszcze zrobić zakupy, więc czekania naprawdę nie było opłacalne.

Ucząc się, zadzwonił mi telefon. Nie wiedziałam kto to, bo nie miałam zapisanego numeru. Raczej nie odbierałam od nieznajomych, ale numer miał francuski początek, więc podejrzewałam że to może być mama. Nie żebym jakoś mocno miała potrzebę z nią porozmawiać, ale wolałam, gdy nie nagadywała na mnie do swojego partnera czy mojej młodszej siostry.

- Lilliana Wilson przy telefonie - odebrałam.

- Gabriel Boyer, prawnik pani matki Joseline Houston - przedstawił się.

Po rozwodzie z tatą mama została przy swoim nazwisku, aby później zmienić je na nazwisko jej nowego partnera. Pieprzonego Houstona.

- Dostałem informację, że dostała pani już list - powiedział Boyer.

- Yy... - zawahałam się. Dużo listów dostałam, więc nie wiedziałam jaki konkretnie.

Podbiegłam szybko usiąść na kanapie i zaczęłam przeglądać listy. Był jeden od dziadków, drugi od taty, i jeszcze jakiś mało ważny, oraz dwa listy do Williama. Na końcu był list z kancelarii, w której podejrzewałam, że jest mama.

- Tak, dostałam - potwierdziłam. - Kancelaria French B&B.

- Dokladnie. Bardzo nam przykro z powodu śmierci pani matki. Joseline była naszą sta...

- Zaraz - przerwałam. - Śmierci mojej matki? - powtórzyłam jak głupia, zaczęłam otwierać list i analizować go szybko wzrokiem.

- Nie przeczytała pani jeszcze zawiadomienia?

- Ja... - zawiesiłam się. - Przeczytałam. Tak, dziękuję za kondolencje.

- Pani siostra została umieszczona w rodzinie zastępczej do pani przyjazdu. Bo rozumiem, że przybędzie pani na pogrzeb i zabierze siostrę ze sobą do Anglii? - upewnił się prawnik.

- Hmm - zastanowiłam się, czytając jeszcze raz list, ale tym razem wolniej. - A jej tata? Przecież ma swojego tatę.

- Pan Houston niestety nie może wziąć córki do siebie przez różne sprawy prywatne - wytłumaczył mi prawnik.

- Kutas - mruknęłam.

- Słucham?

- Mówiłam, że szkoda - skłamałam. - Co z procedurą adopcyjną? To się będzie ciągnąć?

- Nie - odparł krótko. - Wystarczy, że podpisze pani jeden, czy dwa papierki o przejęcie opieki nad siostrą. Pan Houston zrezygnował z praw do opieki nad dzieckiem. Mówił, że nie będzie stawiał żadnego oporu - przekazał mi mężczyzna.

Ależ ten Alexander Houston jest okropnie popapranym człowiekiem. Zostawił swoje dziecko na pastwę losu, bo jego żona zmarła i teraz co? Nie będzie się opiekował córką?

Dziwnie mi było z tym, że mama zmarła. Jakoś tak... dziwnie. Nie płakałam. Nie było mi jakoś super przykro. Znaczy, wiadomo to moja matka, ale nigdy nie była nią w realu, tylko na papierku. Chyba bardziej mi było szkoda siostry, z którą nigdy nawet nie zamieniłam jednego słowa. Mama tak strasznie pilnowała, żebyśmy się nigdy nie spotkały. A teraz proszę, miała ze mną zamieszkać.

Boże.

Nie przemyślałam tego. Kompletnie nie zapytałam Williama o zgodę.

Zadzwoniłam do taty.

- Co tam, kwiatuszku? - odebrał pogodnym głosem.

- Joseline popełniła samobójstwo - odparłam od razu. - Tato, czy to jest złe, że nie płakałam? - zapytałam przejętą swoją postawą.

Przez chwilę w słuchawce była głucha cisza.

- Nie, kwiatuszku, mama nie brała udziału w twoim życiu. Opłacanie ci studiów, nie zrobiło z niej idealnej mamy, ani nie poprawiło waszych relacji, więc niczym się nie martw - zapewnił mnie tata, co było dla mnie bardzo ważne.

- Mayi tata zrezygnował z praw nad nią. Nie chce jej, tak samo jak mama nie chciała mnie - wyznałam tacie. - Oni oboje są tacy okropni.

- I co teraz z nią będzie? - Tata się chyba przejął.

- Powiedziałam, że przyjadę na pogrzeb i wezmę ją do siebie, ale nie rozmawiałam jeszcze z Williamem. Nie było kiedy, bo ma wykłady.

- Powinnaś najpierw z nim o tym porozmawiać - odparł tata, bardzo poważnie.

Usłyszałam odgłos otwartych drzwi, więc Will wszedł do mieszkania.

- Tato, będę już kończyć. Will przyszedł, buziaki - pożegnałam się.

- Papa, kwiatuszku.

Podeszłam do niego i dałam mu dłuuugiego buziaka. Byłam ciekawa jak przyjmie informacje o śmierci mojej mamy i mojej siostrze, która prawdopodobnie z nami zamieszka.

- Moja mama nie żyje - powiedziałam, nakładając mu kawałek zapiekanki.

- Jak ty się z tym czujesz, kochanie? - spytał. - Dziękuję - odparł, gdy położyłam przed nim talerz i sztućce.

- Nijak. Nie wiem, nie ruszyło mnie to za bardzo. Jednak jest pewna sprawa...

Rodzina jest wszystkimWhere stories live. Discover now