Rozdział II: Trochę nieproszony gość

11 3 0
                                    

//Witam witam.
Ogółem to wcale nie tak że zdrowie psychiczne mi się wali. Nieeeee wcaleeeee

Ale i tak się z tym męczę żebyście tylko mieli co czytać (na Wattpadzie jest z pierdyliard innych książek ale walić to XD)//

Leżałam na łóżku rozmyślając nad tym co wydarzyło się na obiedzie.
Najpierw Aifra powiedziała nieznane a jednak znajome mi imię. Potem to uczucie czyjejś obecności, nie tak jakby ktoś stał za tobą ale w środku. Jakby ktoś był w moim umyśle. Na chwilę straciłam kontrolę nad własnym organizmem. Potem przytomność. Obudziłam się tutaj w moim pokoju i dotychczas tak leżę.
Skończyłaś się nad sobą użalać?
- Zamknij się - mruknęłam cicho - Mam kryzys. Właśnie dowiedziałam się że mam w sobie jeszcze jedną duszę i nie wiedziałam o tym pieprzone jedenaście lat!
Mhm. Czyli nie skończyłaś. Daj znać jak uznasz że wystarczy.
I po prostu sobie zniknęła. Dopiero teraz, gdy miałam jedenaście lat dowiedziałam się że Tmira, legendarna wojowniczka, córka Zeusa i jedyna władczyni powietrza mieszka sobie w moim umyśle. Totalnie normalne co nie? No właśnie problem w tym że nie. Dlaczego ja?! Czemu ja, ze wszystkich ludzi mojego Państwa o wiele silniejszych ode mnie? Przecież nawet ci z Plemiona potrafili bez trudu pokonać demona. Mnie za to, gdy tylko się zbliżył powalił na ziemię. No błagam! Kto tak robi?
Nagle rozległo się pukanie do drzwi
- Proszę! - zawołałam unosząc się na łokciu
Do pokoju weszła Aifra z tego co wiedziałam Korrą.
- O, obudziłaś się. Jak się czujesz? - pierwsza z dziewczyn usiadła na brzegu łóżka a druga oparła się o ścianę
- Całkiem dobrze - wzruszyłam ramionami - Co się działo jak byłam nieprzytomna?
- Nic wielkiego - powiedziała Korra - Dalej nie znaleźli prawdziwego zastępcy a demon gdzieś zwiał
Westchnęłam. No oczywiście że nic nie może iść po mojej myśli!
Mogę? - zapytał głos w mojej głowie.
Rób se co chcesz - odpowiedziałam
Poczułam mrowienie i potem jakbym patrzyła z boku na moje ciało, które samo się kontrolowało. Dalej miałam perspektywę moich oczu, ale jakbym ja oglądała kogoś a nie ktoś mnie.
- To może być trudne. Swoją drogą wspominaliście coś o pozostałych... - odezwałam się ale innym, doroślejszym głosem i to nie byłam ja.
- Odzwyczaiłam się od twojego głosu - uśmiechnęła się Aifra jednak także innym głosem i patrząc na mnie nie niebieskimi lecz stalowymi oczami
- Arfia! - przytuliłam ją, a raczej zrobiła to Tmira - Dobrze cię widzieć
Dziewczyna uśmiechnęła się i oddała uścisk. To było dziwne uczucie.

~Time skip~
//Na dziedzińcu ćwiczebnym dla Młodych Piór (orli odpowiednik Młodych Łap)//

- Czyli nie znaleźliście go, generale? - zapytałam dalej tym samym głosem Tmiry
- Niestety nie Orlico - mimowolnie wzdrygnął się - Dalej nie mogę uwierzyć że wielki Zeus przeniósł twą duszę do ciała Tamiry. - popatrzył na mnie typowymi dla nas oczami o bursztynowej barwie.
Odwzajemniam spojrzenie, znowu poczułam mrowienie i już mogłam kontrolować swoje ciało.
Masz, już wystarczy bo cię zmęczę rzekła Tmira w mojej głowie.
Założyłam ręce na piersi po czym spojrzałam w bok. Wtedy poczułam czyjś dotyk na ramieniu i podskoczyłam.
To była ta dziewczyna, Korra.
- Wiem jak to mieć kogoś w głowie. Przyzwyczaisz się - uśmiechnęła się do mnie a gdy spojrzałam pytająco wyjaśniła - Jestem Awatarem, mam w sobie wielkiego ducha pokoju Raavę. Raava ,,opętywała" już wcześniej innych ludzi więc mam z nimi duchową więź.
Pokiwałam głową. Dla niej to najwyraźniej było normalne, dla mnie było nowością. Może miała rację, że się kiedyś przyzwyczaję, ale i tak to było niełatwe.

Usłyszałam świst i czyjś krzyk. Błyskawicznie się odwróciłam i w samą porę złapałam lecący w moją stronę czarny pocisk. Jednak poczułam pieczenie w dłoni i złapałam się za rękę upuszczając tym samym jakby kolec.

Młode Łapy natychmiast wyjęły bronie, Młode Pióra zresztą też. Próbowałam wyjąć moje sierpy jednak przez zranioną rękę nie mogłam tego zrobić. Zdecydowałam że wyjmę jeden co zrobiłam. Gdy spojrzałam w górę, na mur otaczajacy dziedziniec, było na nim kilka skrzydlatych demonów a na nich łucznicy z bandanami na twarzach.

Łucznik z Młodych Łap, Vikram z tego co pamiętałam, wyciągnął łuk, wyjął strzale z kołczanu i zaczął strzelać do demonów i jeźdźców.
Aifra rzucała nożami jak bumeranagami a te wracały do niej ze świstem.
Ashlin ochraniał nas tarczą.
Anasha odbijała pociski kijem.
Minora stanęła za mną i próbowała mnie uleczyć jednak odepchnąłam ją delikatnie.
Nikm zwinnie unikał pocisków z kolców a co po niektóre odbijał.
Ukria wyciosywała kamienie które potem rzucała w napastników.

A ja?

Czułam się bezużyteczna. Jak mogłam im pomóc jedynie z jednym sierpem? Co prawda mogłam zostać uleczona przez dziewczynę z Młodych Łap ale nie chciałam się uniżać do błagania o pomoc.

Schowałam sierpy, wspięłam się po pobliskiej linie do ćwiczenia wspinaczki, a gdy dotarłam do jej końca zawiązanego na mocnym słupie na wysokości około 25 metrów skoczyłam.

Spadałam ale nie bałam się. Wiedziałam co robić, byłam do tego szkolona. Obudziłam w sobie orła, rozłożyłam skrzydła i skumulowałam energię.

Przemieniłam się.
Uwielbiałam się przemieniać. Moje ciało, zmienione w ciało ptaka, czuło się takie lekkie i zwinne. Mogłam lecieć gdzie chcę. Jednak miałam robotę do wykonania.

Poleciałam w stronę łuczników, omijając pociski. Jednego dziachnęłam szponami w twarz. Innemu wyrwałam łuk. Latałam tak pomiędzy wrogami siejąc chaos i starając się nie oberwać. W pewnym momencie jednak jeden z nich niespodziewanie wyciągnął miecz. Długi, o zakrzywionym ostrzu. Krwistoczerwony. Coś się we mnie obudziło. Ta twarz była znajoma...

Wspomnienia przeleciały mi przed oczami. Jednak nie były moje.

Siedziałam skulona pod pniem. Byłam dobrze ukryta przez rośliny, ziemię i zwalone drzewo pod którym się ukryłam. Patrzyłam jak demony i jacyś ludzie - Ghaomeci, coś mi podpowiadało - mordują moją wioskę. Potem stałam oszołomiona nad ciałami moich bliskich. Moich, ale nie moich. Zobaczyłam te twarz znikającą w cieniu lasu...

Wróciłam do walki, leciałam wprost na przeciwnika z ostrzem. Mężczyzna zamachnął się, uniknęłam ciosu. Jednak popełniłam błąd, słońce mnie oślepiło. Przez chwilę miotałam się w powietrzu, aż odzyskałam wzrok. Ale o kilka sekund za późno.
Czas jakby zwolnił. Leciałam prosto na miecz. Nie mogłam nic zrobić.

A może jednak mogłam.

Pokierowałam wiatrem. Zdmuchnelam jeźdźca z demona i rzuciłam się mu do gardła. Spadliśmy z muru. Chciałam odlecieć, mur był wysoki więc upadek z niego zabójczy. Jednak napastnik złapał mnie mocno za skrzydło wykręcając je na co krzyknęłam z bólu. Obracaliśmy się tak, aż w końcu udało mi się zmienić postać. Dalej mając wykręconą rękę, obróciłam nas tak że byłam na górze a on plecami skierowanymi do ziemi, która była coraz bliżej. I bliżej. I bliżej.

Aż w końcu w nią uderzyliśmy. Zapadła ciemność.

Legenda Korry: U Zjednoczonych OrłówWhere stories live. Discover now