#BabyItsColdOutside

Start from the beginning
                                    

    Ogień w kominku dogasa, zatem, kiedy tylko wchodzimy do domu i zdejmujemy okrycia, rzucam się, by dołożyć drewna oraz na nowo rozbuchać płomień. Aslan kładzie się na dywaniku w przedpokoju, a Tomek kręci się w kuchni. Słyszę jak wyciąga garnek, szuka przypraw, nalewa wina.
    – Marta, masz jeszcze pomarańczę? – woła. Opuszczam więc salon i podążam za jego głosem.
    Wchodząc do kuchni, nie odpowiadam od razu, lecz przez chwilę, oparta o futrynę, patrzę na Tomka, który stawia garnek pełen wina na kuchence. Nagle w moje serce wkrada się niespotykana dotąd tęsknota za tym, by tak wyglądała moja codzienność. Każdego wieczoru chciałabym bezkarnie patrzeć na tego mężczyznę i móc myśleć, że jest mój.
    – Marta... – Tomek spogląda na mnie i dopiero jego głos sprawia, że otrząsam się z marzeń. Odrywam się od futryny i idę do spiżarni babci, gdzie zostawiłam ostatnią pomarańczę.
    – Proszę. – Podaję mu owoc, a Tomek wyciąga po nią rękę, a wtedy nasze dłonie się spotykają. Z rozkoszą przyjmuję ciepło ogrzewające moją skórę, ale potem odsuwam się na bezpieczną odległość. Tomek patrzy na mnie uważnie, lecz nie komentuje mojego dziwnego zachowania ani słowem, za to bierze nożyk, deskę, by móc pokroić aromatyczne cząstki pomarańczy.
    – Uwielbiam ten zapach. – Zaciągam się z błogością. Ten dźwięk wywołuje uniesienie kącików ust na twarzy Tomka.
    – Poczekaj aż skosztujesz wina – mówi i wrzuca pomarańczę do parującego już lekko napoju. Bukiet aromatów, który rozkwita w kuchni jest niepowtarzalny – cynamon, kardamon, anyż, goździki oraz pomarańcza. Trudno wyobrazić sobie zapach bardziej przywołujący nastrój grudniowych nocy.
    Wyciągam z szafki dwa kubeczki, a Tomek ostrożnie rozlewa do nich grzańca. Potem, jakby czytając nawzajem w swoich myślach, idziemy do salonu. Tak jak poprzedniego wieczoru rozsiadam się na kanapie, a Tomek zapala lampki choinkowe i układa się na podłodze przed kominkiem. Aslan zwabiony odgłosami w salonie, przychodzi do nas i przeciągając się leniwie kładzie się na dywaniku przed choinką.
    – Fajnie byłoby mieć takiego psa i taki domek – wyrywa mi się.
    Tomek patrzy na mnie przez chwilę, a potem kiwa głową i pociąga łyk grzańca. Idę za jego śladem i rozkoszuję się słodko-cierpkim smakiem rozlewającym się w moich ustach.
    – Ale z Aslana jest niezły łobuz, co psiaku? – Odwraca się do psa i głaszcze go po grzbiecie. Husky nawet nie drgnie pogrążony w śnie.
    – Dobrze, że Mruk wybrał się na wieczorne łowy, bo nie wiem, czy zniósłby konkurencję w domu. – Uśmiecham się na myśl o czarnym kocurze i znów upijam trochę wina.
    – Artur lada moment powinien być po psa – mówi Tomek, który natychmiast po spotkaniu Aslana zadzwonił do jego pana, a ten już wyruszył po swoją zgubę.
    Rzeczywiście, po chwili słyszymy stukanie do drzwi, a Aslan radośnie biegnie na spotkanie ze swoim panem. My też witamy Artura, który okazuje się sympatycznym, lekko okrągłym trzydziestolatkiem z rudą brodą, co w połączeniu z czerwoną czapką nadaje mu wygląd norweskiego krasnoluda. Nie mam jednak okazji poznać go bliżej, bo po żartobliwym skarceniu psa, chwili pogawędki w przedsionku i kilku zaciekawionych spojrzeniach rzuconych to na mnie, to na Tomka, Artur i Aslan znikają w ciemności.
    Wracamy do przytulnego, nastrojowo oświetlonego salonu i tym razem Tomek decyduje się usiąść na kanapie tuż obok mnie. Jest blisko, tak blisko, że czuję ciepło bijące z jego ciała oraz winny zapach, jaki roztacza wokół siebie.
    – Boże, mógłbym tak spędzać każdy wieczór – wyznaje nagle Tomek i odwraca się do mnie, obrzucając mnie roziskrzonym spojrzeniem. Zalewa mnie gorąco, bo mam wrażenie, że za moment pochyli się do mnie, przyciągnie moją twarz i utoniemy w pocałunku. Marzę o tym. Marzę, by skosztować ust tego mężczyzny. Liczę, że Tomek wyczyta pragnienie z mojej twarzy, ale tak się nie dzieje.
    – Pójdę dolać nam wina – mówi, wstając. Bierze przy tym mój opróżniony kubeczek, po czym znika w kuchni.
    Przyciskam dłonie do rozpalonych policzków i zamykam oczy, by ostudzić emocje. Prawie mi się to udaje, ale nie na długo. Gdy tylko w salonie znów pojawia się Tomek, przystojny i męski, a potem podając mi kubek, owiewa mnie swoim apetycznym zapachem, moja twarz i serce na powrót płoną żywym ogniem. Upijam łyk grzańca, ale efekt jest jeszcze gorszy – teraz czuję, że szumi mi w głowie! Upiłam się grzańcem!
    Tomek wyjmuje telefon z kieszeni, a potem rozsiada się na kanapie i pyta:
    – Co puszczamy? Masz ochotę na coś konkretnego? – pyta.
Tak, na ciebie, huczy mi w głowie, ale wciąż mam dość rozsądku i trzeźwości, by zachować tę myśl dla siebie.
    – „All I want for Christmas is you" – mówię zamiast tego. O tak! Znacznie lepiej!
    Gdy teraz Tomek patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, mam ochotę walnąć sama siebie w tę głupią gębę. Zamiast tego pociągam kolejny łyk grzańca, a po chwili wraz z Mariah Carey śpiewam, że „wszystko, czego pragnę w święta to ty". Uwielbiam tę piosenkę, więc znam doskonale każde słowo i każdy dźwięk. W tej chwili pewnie fałszuję, lecz mimo to, Tomek patrzy na mnie pociemniałym wzrokiem, pełnym... chyba jestem zbyt pijana, by ocenić, co może wyrażać ten wzrok. Może zresztą lepiej się nad tym nie zastanawiać?
    Kończę występ wraz z Mariah, a wówczas Tomek jakby się otrząsa, śmieje się niepewnie, kręci głową i mówi:
    – Jesteś szalona. Mówił ci już to ktoś? – Kurze łapki w kącikach jego oczu oraz lekki zarost sprawiają, że wygląda bosko.
    Kiwam głową, a potem widzę moją rękę, która niczym w zwolnionym tempie zbliża się do jego twarzy, dotyka ostrego zarostu i potem wędruje w kierunku pełnych ust. Tomek na ułamek sekundy zamiera, przymyka powieki i wtula twarz w moją dłoń.
    A potem wszystko dzieje się błyskawicznie. Tomek otwiera oczy, pochyla się i wsuwa mi rękę w włosy. Drugą przyciska moją dłoń do swojego policzka. Przez cały czas spogląda na moje usta i już sądzę, że za moment poczuję jego wargi na swoich, ale wówczas... puszcza mnie nagle i wstaje. Czuję pustkę tak dojmującą, że mogłabym ją porównać do bólu.
    – Muszę już iść, Marta – słyszę i oszołomiona patrzę jak Tomek odstawia swój kubek na stół. – Mam jeszcze trochę pracy, a ty pewnie też chcesz odpocząć. Co wieczór zawracam ci głowę – mówi, ubierając kurtkę, która przed momentem leżała na oparciu fotela. Potem staje przede mną wyprostowany i mówi: – Przepraszam.
    – Za co? Za to, że przyszedłeś, czy za to, że teraz uciekasz? – pytam, bo czuję, że alkohol i upokorzenie rozwiązały mi język. Spoglądam na niego z kanapy, a on pochyla głowę jakby przytłoczony poczuciem winy.
    – I za to, i za to – odpowiada i wychodzi, zabierając ze sobą telefon, który teraz wygrywa „Baby, it's cold outside".
    A idź do diabła!, myślę wbrew słowom piosenki.

#PerfectChristmasWhere stories live. Discover now