#BabyItsColdOutside

118 19 0
                                    

Rano dzielę się z followersami efektami pierniczkowej sesji i z niemałym zadowoleniem zauważam, że zasięgi niemal natychmiast szybują w górę. Ośmiela mnie to tak bardzo, że późnym popołudniem odważam się zajrzeć do skrzynki mailowej. Dotychczas unikałam tego ze strachu, gdyż wiem doskonale, że umawiałam się z marką na zupełnie inny content, w całkiem odmiennym stylu. Poinformowałam ich, oczywiście o całej sytuacji, ale nie miałam już śmiałości odczytać odpowiedzi.
    Teraz w końcu się za to zabieram i siedząc w fotelu z ulgą czytam, że „chociaż spodziewali się innego contentu, to rozumieją sytuację i nie mają nic przeciwko zmianie. Tym bardziej, że jest to zmiana zdecydowanie nieodbiegająca poziomem od tego, co zwykle prezentuję." Uff, jestem uratowana! I to dzięki Tomkowi. Mam świadomość, że bez niego bym sobie nie poradziła. Chciałabym mu jakoś podziękować, ale zupełnie nie wiem jak. Zresztą chyba nawet nie ośmieliłabym się tego zrobić.
    Nagle dopada mnie wrażenie duszności i czuję, że muszę wyjść, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Odwracam się w fotelu i wyglądam przez okno. W ciągu nocy śnieg przestał padać, a choć wciąż jego grube warstwy okrywają świat białą pierzynką, to mogłabym przedostać się do zagajnika i dalej do lasu. Podejmuję więc błyskawiczną decyzję, wkładam mój zimowy strój, niezawodne śniegowce i ku niezadowoleniu Mruka, opuszczam ciepłe wnętrze domku.
    Do moich płuc natychmiast trafia mroźne powietrze. Tak czyste, że od nadmiaru tlenu aż kręci mi się w głowie, ale jednocześnie jeden oddech sprawia, że wstępuje we mnie energia. Z tym przyjemnym uczuciem opuszczam drewnianą werandę i brodząc w zaspach, kieruję się w stronę zagajnika. Początkowo idzie mi się trudno, a mięśnie zaczynają palić już po kilku krokach, lecz dobrze wiem, że taki ruch na świeżym powietrzu jest niezbędny, by oczyścić umysł z myśli o Tomku.
    Skupiam się na omijaniu największych zasp i szybko docieram do zagajnika, gdzie śniegu jest znacznie mniej, bo gęste konary stanowiły przed nim skuteczną osłonę. Początkowo idę wolno, lekko wgłębionym szlakiem, podziwiając śnieżne sklepienie nad moją głową, aż w końcu staję przed wielkim zwalonym drzewem. Rozciąga się ono na całej szerokości ścieżki, tarasując drogę. Już zabieram się za pokonanie tej przeszkody, ale zauważam coś, co mrozi mi krew w żyłach – po drugiej stronie pnia, w lekkim oddaleniu i ukryte w zaroślach błyskają jasne oczy w wielkim kudłatym łbie. Przez ułamek sekundy stoję wpatrzona w spiczaste uszy, szary pysk upstrzony rdzawo i białe kły, a potem pokonuję paraliż i rzucam się do ucieczki.
    Pędzę jak oszalała, zmagając się ze śniegiem, ukrytymi pod nim gałęziami, grawitacją oraz obłąkańczym strachem. Potykam się co kilka kroków, ale desperacko i wciąż na nowo wstaję, podejmując walkę o przeżycie. Nie jestem Czerwonym Kapturkiem i nie mam zamiaru skończyć jako wilczy obiad. Gnam, ile sił w nogach, a kiedy odwracam się i kątem oka dostrzegam, że bestia pędzi za mną, próbuję jeszcze przyspieszyć. Nie ułatwia mi tego jednak opadająca na oczy czapka i żołądek podchodzący do gardła.
    Biegnę na oślep, aż w końcu porzucam pieprzoną czapkę, odwracam się po raz kolejny, by oszacować własne szanse i nagle bum! Przez chwilę sądzę, że to wilk mnie dopadł i leżąc na plecach już żegnam się z życiem, ale wówczas rozlega się znajomy głos:
    – Marta, co ty wyprawiasz? Uprawiasz jogging w takich zaspach? – dziwi się Tomek, a ja już chcę go ostrzec przed wilkiem, lecz on dodaje: – I co robi z tobą Aslan?
    Potem podaje mi rękę i pomaga wstać, a gdy otrzepuję się ze śniegu dostrzegam, że tuż obok niego siedzi z wywalonym jęzorem wielki pies rasy husky. Mój wilk!
    – Wyszłam na spacer, ale spotkałam w lesie wilka – wyznaję szczerze, wskazując dłonią na zwierzaka i pochylając się, by złapać oddech. Tomek spogląda zdziwiony na mnie, potem na psa i wybucha donośnym śmiechem.
    – Przecież to żaden wilk, tylko pies – stwierdza rozbawiony, a ja patrzę na niego z kamienną twarzą i brwiami uniesionymi w irytacji.
    – No nie mów! W lesie i za krzakami, a potem pędzący za mną niczym krwiożercza bestia nie wyglądał na psa, tylko na wilka! Albo jakiegoś cholernego wilkołaka! – mówię, a Tomek znów zanosi się śmiechem, spoglądając na psa, który dyszy u jego boku uradowany. Pewnie dla niego taka przebieżka to sama radość!
    – Słyszysz, Aslan, jaki ty jesteś straszny? – zagaduje zwierzaka i smyra go za kosmatym uszyskiem. – To pies mojego znajomego, Artura. Mieszkają za lasem i Aslan czasami wymyka się na przechadzki. Widzę, że znowu zagryzł komuś kurę. Oj, piesku, twój pan będzie się gniewał. – Tomek kręci głową.
    – A co ty tutaj robisz? – pytam, tupiąc nogami w śniegu, czym wzniecam małe tumany wokół moich butów.
    – Przyszedłem do ciebie z winem, bo pomyślałem, że moglibyśmy się napić grzańca... – Głos Tomka staje się niepewny, a spojrzenie zaczyna błądzić gdzieś w okolicach konarów drzew. – Ale pukałem i nikt nie otwierał, więc ruszyłem po twoich śladach aż dotarłem tutaj.
    – Gdzie masz to wino? – pytam.
    – Zostawiłem przed drzwiami. – Tomek wskazuje dłonią w kierunku domku.
    – To chodźmy. Po tych emocjach muszę się napić – proszę, a Tomek z figlarną miną kręci głową. Potem jednak nagle poważnieje. Podchodzi do mnie, zdejmuje z głowy własną czapkę w norweski wzór i delikatnie zakłada mi ją na głowę.
    – Lepiej, żebyś się nie pochorowała – mówi, a przez jego ton przebija jakaś czuła nuta. Patrzę w uśmiechnięte oczy i dotykam jego dłoni, po czym bez słowa prowadzę go w kierunku zabudowań.

#PerfectChristmasDonde viven las historias. Descúbrelo ahora