Rozdział 21

105 16 1
                                    

Od dwudziestej pierwszej trzydzieści siedziałam zamknięta w swoim pokoju. Na biurku stał przede mną laptop, a obok niego w pełni naładowany telefon.

W czasie oczekiwania na połączenie od Azriela zrobiłam lekki makijaż, żeby ukryć opuchliznę wokół oczu. Nie chciałam go martwić.

Patrzyłam na prawy dolny róg ekranu.

W końcu zobaczyłam nową wideo rozmowę na telefonie. Odebrałam pospiesznie po pierwszym sygnale.

Zobaczyłam twarz Azriela na tle jasnego, błękitnego nieba. U niego teraz dochodziła dopiero czternasta.

Uśmiechał się ciepło w kierunku kamery, moje serce zabiło szybciej na ten widok. Cienie pod jego oczami nie zmalały, wręcz zdawały się pogłębić. Policzki i brodę pokrył mu jednodniowy zarost, przyciemniając jego twarz.

— Cześć — powiedziałam, oddychając głębiej.

— Cześć, skarbie. Mam dosłownie chwilkę, moja mama ma zaraz po mnie przyjechać. Podejrzewam, że jak mnie dorwie, to nie będę w stanie z tobą rozmawiać.

— Musi być za tobą stęskniona, więc nie będę miała jej tego za złe — zapewniłam. — Jak się czujesz? Spałeś coś?

Uśmiech zniknął z jego twarzy i wyglądał nieco poważniej.

— Koszmarnie. Nie bardzo mogłem zasnąć. Zacząłem mieć wątpliwości, czy powinienem był wracać do Stanów, jak tylko przekroczyłem próg pokładu samolotu. Może powinienem zostać, poczekać aż wyrobisz wizę...

Widziałam, że nie tylko mnie nękały podobne myśli: co jeśli?

Miałam na szczęście jednak czas, by chociaż w minimalnym stopniu to przetrawić i wziąć się w garść. Mogłam więc teraz go wesprzeć.

— Azriel... Kochanie... — przerwałam mu cicho, ze słabym uśmiechem. — Twoja mama byłaby na ciebie o to bardzo zła. Sam dopiero co powiedziałeś, że nie może się doczekać aż cię zobaczy. Cała twoja rodzina za tobą tęskniła, byłeś w Europie trzy miesiące i nie mogłabym im cię zabrać na kolejne kilka tygodni. Chcę, żeby mnie polubili.

— Masz rację. Pewnie by przyleciała do Londynu tylko po to, by wsadzić mnie do pierwszego powrotnego samolotu do Stanów — wymamrotał. — Jest niezwykle uparta.

— Harmony pomoże mi z wizą. Istnieje szansa, że do połowy lipca już będę ją miała. Jeśli wszystko pójdzie dobrze.

Mogłam dostrzec, jak przez jego twarz przebiegło wiele emocji na raz. Radość z perspektywy, że się zobaczymy już wkrótce, ale i rozczarowanie, że zapewne będzie to za jakieś dwa miesiące. Jednocześnie tak krótko i tak długo.

W końcu jednak ponownie się uśmiechnął.

Tak pięknie, że jego orzechowe oczy zajaśniały wewnętrznym blaskiem. Moje serce rozpłynęło się pod wpływem tego uśmiechu.

Palce mnie świerzbiły, by dotknąć jego twarzy, policzków, ust. Przytulić go i trzymać blisko przy sobie.

— Jak dobrze, że mamy dwudziesty pierwszy wiek i niezwykle rozwiniętą technikę. Dzięki temu mogę rozmawiać z tobą i oglądać twoją piękną twarz po drugiej stronie Atlantyku.

— Ah, jakiś ty złotousty — wymamrotałam, rumieniąc się lekko na te jego słowa.

Uśmiechnął się zawadiacko w odpowiedzi i moje serce na chwilę się zatrzymało.

Boże, jak ja go kochałam.

Ta siła moich uczuć trochę mnie przerażała ze względu na to, w jak krótkim czasie się pojawiły, tak silne i trwałe.

Sansara naszych dusz (zakończone) ✓Where stories live. Discover now