Rozdział 5

64 12 7
                                    

W piątek po szkole zgodnie z naszymi ustaleniami poszłam z Tayen do szkolnej biblioteki. Postanowiłam skupić się pomocy jej najpierw z hiszpańskim, skoro w zeszłym roku miała z nim aż tak duże problemy.

Uczenie się w szkolnej bibliotece miało jedną wielką wadę: stałyśmy się na celowniku pani McBride. Trzy razy nas uciszała i z całą pewnością nasze regularne wizyty staną się dla niej koszmarem.

Szybko dotarło do mnie, jak wiele Tayen miała zaległości i że jeśli naprawdę nie weźmie się w garść, to pani Perez ją obleje.

Mimo to nie siedziałyśmy długo. Po jakieś godzinie zaczęłam słyszeć głośne burczenie w brzuchu Tayen, ja również byłam piekielnie głodna. Ostatni normalny posiłek jadłam w końcu rano, a teraz dochodziła już siedemnasta.

— Dobra, nie za bardzo jesteśmy przygotowane na dłuższe przesiadywanie tutaj — stwierdziłam i powoli się przeciągnęłam. Coś pyknęło mi w plecach i lekko się skrzywiłam. Odzwyczaiłam się od siedzenia tak długo w jednym miejscu.

— Skończmy lepiej na dzisiaj. Umieram z głodu, ty pewnie też. W środę wezmę więcej przekąsek, to będziemy mogły posiedzieć dłużej.

— W porządku. — Tayen ziewnęła i zakryła usta dłonią. — I tak już dzisiaj niczego nowego się nie nauczę. Jestem padnięta.

W bibliotece było nadal sporo osób. Godziny otwarta były długie, bo aż do godziny dziewiętnastej, a w okresie przed egzaminami podobno czas otwarcia był wydłużany.

Gdy tylko zwolniłyśmy stolik od razu usiadło przy nim troje innych uczniów, sporo od nas młodszych. Zapewne pierwszaki.

Nic nie mówiłyśmy dopóki nie opuściłyśmy biblioteki, pani McBride wodziła za nami spojrzeniem niczym lis za królikiem.

— W przyszłą środę pouczymy się dłużej — obiecałam, gdy szłyśmy korytarzem w stronę wyjścia.

— Pomogę ci matmą. Nie może być tak, że ty cały czas pomagasz mnie.

— Jasne.

Gdy znalazłyśmy się na szkolnym parkingu większości aut już nie było. Na boisku szkolnym za siatką widziałam drużynę futbolową na treningu. Biegali interwały w akompaniamencie krzyków swojego trenera, pana Brendle'a.

Przynajmniej nikt nie będzie zaczepiał Tayen, pomyślałam z zadowoleniem.

Słońce nadal świeciło jasno, poraziło mnie w oczy. Wygrzebałam z torby ciemne okulary.

— Do zobaczenia w poniedziałek na hiszpańskim — powiedziała Tayen i ruszyła pospiesznie w stronę swojego samochodu, nie czekając nawet na moją odpowiedź.

— Miłego weekendu! — zawołałam za nią.

Patrzyłam jak wsiadła do Skody. Powinnam poprosić ją o numer telefonu, gdy kolejnym razem się spotkamy, pomyślałam. W razie czego.

Poszłam do swojego auta. W środku zapięłam pasy, sprawdziłam odruchowo lusterka. Ruszyłam w stronę domu.

Przez tę całą moją naukę z Tayen nie przewidziałam jednego: piekielnego wzmożonego ruchu na drodze po siedemnastej.

O tej porze większość ludzi pracujących w biurach kończyło pracę i wracali do domów z centrum Los Angeles na przedmieścia, gdzie ja mieszkałam i gdzie znajdowała się moja szkoła.

Już po kilkuset metrach, po wyjechaniu na główną drogę, zauważyłam wokół siebie mnóstwo aut. Normalnie ulice były puste. Zacisnęłam mocniej dłonie na kierownicy i starałam się oddychać spokojnie. Nie mogłam pozwolić sobie na panikę. Gdy stanęłam na czerwonym świetle włączyłam pospiesznie radio drżącymi palcami, a potem znowu chwyciłam za kierownicę.

Sansara naszych dusz (zakończone) ✓Where stories live. Discover now