Podróż

7 4 0
                                    


W tym samym czasie, od ponad dwóch lat frakcje przemierza Mistrz Czterech Zakonów, w poszukiwaniu Virsta w tylko sobie znanym celu. Kierując się plotkami, zasłyszanymi w rodzinnej wiosce grabarza, skierował się ku stolicy, ale nim tam dotarł, Atropa zmylił jego trop kierując go na północ w stronę gór lodu, tam z kolei dowiedział się, że powinien udać się jednak bardziej na południe, przy okazji wstąpił do jednej z karczm w odbudowanym Czarnym mieście.

-Mogłem, zacząć szukać światłości...-Westchnął.-Ona przynajmniej jest pupilką, i nigdzie się nie szwenda.

-Nieprzyjemny dzień ? -Zaciekawił się barman. Na co Mistrz pokiwał smętnie głową.

-Gorzej, ponad pół roku... macie tu może jakiegoś handlarza wierzchowcami ? -Spytał, nie zamierzał bowiem zużywać swojej energii na przeskakiwanie z miejsca na miejsce. Akurat w jego przypadku, tak nagłe skoki silnej mocy mogłyby pobudzić do życia nie jedną poczwarę, złą mniej lub bardziej. Nie miał więc wyjścia, musiał korzystać z bardziej, zwyczajnych metod przemieszczania się. Czół, że nie może dłużej zwlekać, każde uderzenie dzwonu przypominające mieszkańcom miast, która już godzina przybliżało, zjawienie się Demilicza oraz niemiłego zetknięcia się z nim, prawowitego następcy frakcji.

-Ano, co prawda dopiero co stajemy na nogi, ale pewnie ktoś panu odstąpi jakiegoś zwierza wierzchniego, jeżeli jeszcze taki tutaj dycha. Tylko powiedz Pan, ile chcesz za niego zapłacić ? -Spytał barman.

-Zależy mi na czasie, więc dobrze by było, żeby nie była to jakaś wyleniałą szkapą skazana na śmierć w szaleńczym galopie. No i też, dobrze by było mieć takiego wierzchowca, który by się nie zagrzebał w tutejszym błocie. -Powiedział. -Zapłacę ile, zażąda właściciel, tylko po obejrzeniu stworzenia. -Zastrzegł.

-Ee, to się spokojnie znajdzie. -Przyznał barman. -Poza Tym, jeżeli jakieś zwierzę utrzymało się w tej zapadłej dziurze świata, to z całą pewnością nawet wyleniała szkapa, nie ugrzęźnie w bagnie. -Powiedział. -Ale jeżeli Panu zależy, na najlepszym wierzchowcu to idź Pan do błogosławionych, poza leśnymi stworami mają najlepszych trenerów. -Powiedział. Pokiwał głową.

-Zapamiętam to sobie, ale nie mam czasu włóczyć się po innych frakcjach. Muszę dotrzeć jak najszybciej do waszej stolicy. -Powiedział. -Więc najpóźniej wieczorem, chce zobaczyć wierzchowca. -To powiedziawszy, rzucił karczmarzowi solidną zapłatę, a następnie ruszył wypocząć. Może miał, więcej lat niż sugerował jego wygląd i nie czuł się najgorzej, ale śmiertelne ciało po opuszczeniu boskiego panteonu, i sprowadzone z powrotem do świata śmiertelnych, dało o sobie znać. Położył się w nader miękkim łóżku, ale nie mógł znaleźć sobie miejsca uznając je za zbyt twarde. Dopiero gdy wykorzystał czar z ptasim pierzem, zarzucając na ich porządną stertę kołdrę stwierdził, że nadaje się do spoczynku, choć wciąż jest mało wygodne. Spojrzał w sufit, z mętnym spojrzeniem.

-Cud, że jeszcze żyje...-Westchnął. Jak na trzy i pół tysiącletniego dziadka, który większość istnienia poświęcił studiowaniu w boskich bibliotekach oraz na arenach, aby zdobyć charta i doświadczenie maga bojowego. -Ciekawe, co będzie dalej... -Zastanowił się, zamykając powoli oczy.

*

Tymczasem Virst, siedział przysłuchując się beztroskiej rozmowie Taszy z Atropem.

-Rimmon, pucuje stołek w stolicy. Mam nadzieje, że nie mówiłaś mu nic ? -Spytał hrabia.

-Wampiry lodu są cwane i bardzo srogie. Ale nie widziałam się z nim ani z innym mistrzem cechu, od czasu śmierci Agona. -Powiedziała. Atropa pokiwał na to głową z widocznym zadowoleniem.

-I tak ma pozostać, może i ród Von Belladonna jest silny, ale nie mamy już szans z tak wysoko postawionym wampem, ze względami u Demilicza. -Mruknął niezadowolony z tego faktu.

-Długo, zamierzacie gawędzić ? -Spytał grabarz, przerywając im brutalnie rozmowę, kiedy Tasza brała łyk krwi upadłych. -Chyba ściągnęliście mnie Tu w jakieś ważnej sprawie, co nie ? -Spytał, mocno zirytowany ich postępowaniem. Zaczął tracić nadzieje, że uczył się i szukał informacji po coś naprawdę ważnego.

Spojrzeli na niego, zdziwieni.

-A nie słuchałeś naszej rozmowy ? -Spytała zaskoczona Tasza.

-Słuchałem. -Przyznał.

-I ? Nic nie zrozumiałeś ? -Spytał zaniepokojony Bajang.

-Nie do końca wiem, czym są te lodowe wampiry i co mają do naszej sprawy. -Stwierdził. A rozmówcy odetchnęli z ulgą.

-Lodowe wampiry, zamieszkują góry lodu. To zapewne jedyna rasa, która za bardzo nie ucierpiała, dotychczas w żadnej wojnie, bo mało kto chce się narażać na walkę w ich – wysoko górskim – terenie. Są nad wyraz inteligentne, a surowe górskie warunki wykształciły w nich, specyficzne umiejętności i cechy, które tylko oni mają. -Powiedział hrabia.

-Mają nawet własny rodzaj magii, choć wampiry są mało do tego skore. Żywią się krwią, górskich stworzeń i czerpią z nich moc. Ich znakiem rozpoznawczym jest też nietuzinkowa uroda. Znaczy, srebrne włosy połyskujące na zupełnie inny kolor, jasna cera i oczy przeważnie w kolorze zimowego nieba w mroźny dzień. -Opowiadała śmierć. -W ramach, zrównania sił całej frakcji, pozwolono jednemu chętnemu wampirowi na wstąpienie do sejmu. Teraz, zajmuje ważne stanowisko w pałacu Demilicza. No i jest, głównym zwierzchnikiem mistrzów i naczelników grabarzy. -Wyjaśniła. Virst zastanowił się chwilę, słuchając ich uważnie po chwili pokiwał głową, na znak, że przyswoił informacje, jakich mu udzielono.

-Czyli, mógłby chcieć pokrzyżować nam plany i może stanowić poważny problem ? -Spytał dla pewności. -Nie patrzcie tak, jestem grabarzem ja tu chowam trupy i ... je dobijam ... -Powiedział, uznając w sobie, że zabrzmiało to, co najmniej dziwnie.

-Tak, dobrze to zrozumiałeś. -Przyznała Tasza. -Odpocznij, puki możesz... wracasz do stolicy. -Powiedziała.

Uśmiechnął się pod nosem, jak się głębiej zastanowił wróciły mu wszystkie wspomnienia. Prawie, parsknął śmiechem, kiedy przywrócił siebie we własnych wspomnieniach... Chudy, nijaki, odbierający życie żywym istotą słuchając wiwatów gawiedzi.

-Może odwiedzę, swojego ojczyma ? -Zastanowił się, na głos. Dawno nie widział tego staruszka i był szczerze ciekaw jak się miewa i jak mu idzie. Był też ciekaw, czy da mu przez łeb, kiedy dowie się, że został grabarzem. Poczuł dziwne uczucie w sercu, dziwniejsze niż zazwyczaj. Dawno nie czół, zwykłego bólu rozłąki i tęsknoty. Zazwyczaj tak go bolało w piersi, kiedy był jeszcze małym chłopcem, który trzymał się kurczowo, spódnicy matki. Wiedział, że nie miał prawdziwych rodziców, ale kat i jego żona dali mu dom, zaakceptowali i miał wobec nich dług, jeżeli go nienawidzili, ani nie zapomnieli o jego istnieniu, miał cichą nadzieję, że też za nim tęsknią... przynajmniej czasami. Miał nadzieje, że choć czasami o nim myślą w końcu przygarnęli go, niedługo po urodzeniu i wychowywali przez czternaście lat.

-Będę mógł się zobaczyć z bliskimi nie ? -Spytał, kierując pytanie do Taszy. -Na chwilę, chociaż. -Zrobił minę szczeniaczka, który prosi pokornie swojego pana o ulubiony smakołyk.

-Jeżeli, dadzą nam nocleg... -Zadumała się Tasza. -To mnie to nie interesuje, kto to dla Ciebie jest. -Stwierdziła. Wywołując ,szeroki uśmiech u Virsta.

-To co? ... Komu w drogę, temu czas nie ? -Wstał, zacierając ręce i ochoczo wychodząc na powierzchnię.

Filary świata - Imperium śmierciWhere stories live. Discover now