Virst, myślał chwilę, po czym również skierował się do kaplicy, poświęconej bóstwu grabarzy, wielkiemu Marau. Nie zamierzał się już wracać i przebierać się w swój grabarski mundur, poza tym i tak nie zamierzał wychodzić już na łów, bynajmniej w najbliższym czasie. Wchodząc do kaplicy, gdzie znajdowało się już paru zakopywaczy trupów, klęknął za nimi. A tutejszy naczelnik, grabarski udzielał zgromadzonym błogosławieństwa, stosownego do ich zapotrzebowania.

Dla Virsta było to jak wysługiwanie się boskim bytem i bezczelne żądanie od Marau, by to akurat takiemu knypkowi, który widział w grabarstwie jedynie zarobek dawać siłę w jak największej ilości i nie rozdać jej pomiędzy innych.

-Bardziej by się przydała inteligencja... -Burknął pod nosem. Przyglądał się tej ceremonii spode łba, mając ochotę krzyknąć, „Wy samolubne sukinsyny". Od tego zamiaru, wstrzymywało go jednak nieliczna ilość osób, która godziła się na zwykłe Święte słowo Marau oraz te ‚magiczne' wersy, błogosławieństwa. Wysłuchał ich z radością, nawet z ust nieco zgarbionego i siwiejącego grabarza, z krzaczastymi brwiami, przybranego w czarny płaszcz z herbem zakonu.

-Niech łzy, czcigodnego Marau pobłogosławią waszą broń. Niechaj jego umartwiona dusza i wiecznie cierpienie, szczęści wam podczas tej wędrówki przez ostoje jego brata Śmierci. – Po tych słowach, właściwie podniósł dłonie i chyląc głowę delikatnie opuścił je przed broń grabarzy.

Ten rytuał przywoływał w pamięci Virsta wiele wspomnień, z Czarnego miasta kiedy, to naczelnikiem był Agon. Kiedy On, sam ruszał na pierwsze łowy u boku tamtejszych grabarzy. Uśmiechnął się cienko, zatęsknił nagle za srogością Kaby, wiecznie wesołym Habrem, przywołał w pamięci jak uciekali przed szkieletorzycą w jednej z krypt. Przypomniał sobie, wiecznie spokojnego nieżyjącego już Agona i martwiący się o wszystko, głos rozsądku... Simon. – Do tej pory, nie zdawał sobie sprawy jak wiele im zawdzięcza i jak bardzo, tęskni za nimi oraz ich przytulną kwaterą pod miastem.

Te myśli, wspomnienia... tak bardzo się w nich zatracił, że nie spostrzegł, iż zebrani grabarze, ruszyli na łowy, a przed nim stanął kapłan. Z namysłu wyrwał go, głos starca.

-Pobłogosławić Cię ? -Spytał spokojnie i dość miłym głosem.

-Nie, nie ruszam dziś na łowy. Chcę jedynie, skupić się na modlitwie za przyjaciół... -Odpowiedział równie spokojnym i miłym jak rzadko, głosem. Chciał dodać, że chce prosić Marau o własną pomyślność, ale w takiej sytuacji naczelnik mógłby zostać i nalegać, że jednak pobłogosławi Virsta.

-Rozumiem, w takim razie. Nie będę przeszkadzał. -Odparł staruszek i wyszedł. Zaś Virst spojrzał na stojącą na środku kaplicy figurę, wykutą w skalę. Przedstawiała Ona coś, co przypominało Taszę w jej prawdziwej formie, również zakapturzona postać w rozwianej szacie, z tym że ukazującą dość niewyraźny kontur twarzy. Były też dwie różnicę, różniące diametralnie rzeźbę Marau od Taszy.

Pierwsza to taka, że Marau trzymał szpadel i miecz, ostrzami skierowane do ziemi. Zamiast kosy i jak zauważył Virst rzeźba była, ładniejsza oraz bardziej dostojna, godna i dumna od Taszy. Spod kaptura, Marau bił niespotykany spokój oraz siła połączona z nadzieją, dla przedstawicieli cechu grabarskiego. Marau dawał Im nadzieje, że znów przyjdą dni, kiedy grabarze będą się liczyć w gronie aktualnie panujących, i że przestaną być pomijani w wielu kwestiach. Cóż, taki los grabarza, mimo iż mają własną stolicę gdzie kręci się większość handlu dla tego cechu. Dla Liczy, są jak śmieciarze sprzątający po ich nieudanych eksperymentach. – Tak poniekąd jest, ale gdyby nie o oni, kraina śmierci dawno zostałaby zalana, falą niedobitych nieumarłych. A niedługo potem, rozpoczęłaby się zapewne kolejna wojna, między frakcjami o to, która z ras ma zająć tereny tej części świata aby zatrzymać, nieuznających Pana nieumarłych.

*

Virst pogrążony w modlitwie, za przyjaciół z Czarnego miasta oraz tych, którzy są na misjach i Kriste ze swoją spółką, która zapewne grzebała kolejnych wrogów na w drodze do kolejnego miasta... W reszcie doszedł do siebie, prosił Marau o wyrozumiałość i przysługę, aby pomógł mu znaleźć dość sił i odwagi w sobie, by mógł stawić czoło swoim kolejnym wyzwaniom, oraz o pomyślność w poszukiwaniach.

Skłonił się przed rzeźbą, bóstwa, po czym skierował swój krok do wyjścia, a następnie do podziemnej biblioteki.

Przed drzwiami, zatrzymało go dwóch strażników. ŻYWYCH. Przybranych w granatowe szaty i z feniksem na piersi. Obaj dzierżyli, lance w dłoniach, zagradzając teraz drogę grabarzowi.

-Kto Ty ? I czego tu szukasz ? -Spytał mroźnym głosem jeden.

Virst, wygrzebał z wewnętrznej kieszeni swojej kurtki, przedmiot mieszczący się w dłoni i przypominający kształtem tarcze. Strażnicy spojrzeli na ów przedmiot i kazali go, odwrócić. Po drugiej jego stronie widniało wyryte za pomocą magii imię grabarza. Strażnicy spojrzeli po sobie i kiwnęli porozumiewawczo głowami. Jeden z nich przyłożył kawałek pergaminu, z nietypowymi symbolami w podwójnym kole, oraz zapisanymi pomiędzy okręgami symbolami. Z tak stworzonej, bramy wymiarów wyskoczył niewielki stworek, porośnięty futrem, z małymi różkami i kocim ogonem.

Virst przyjrzał się zaskoczony, temu cudacznemu stworzeniu.

-To chyba, najdziwniejsza istota, jaką summoner mógł przywołać. -Stwierdził z nieukrywanym rozbawieniem.

-Przyłóż, tarcze. -Rozkazał drugi, mierząc w grabarza ostrzem halabardy. Wywrócił oczami, żal mu się zwierzęcia ... czy czegoś, co Tym stworzeniem było. Ale dla większego dobra, wykonał polecenie. Przykucnął i przyłożył tarczę do głowy stworzenia, które zostało potraktowane, magiczną błyskawicą. Strażnicy rozstąpili się i przepuścili grabarza. Ten westchnął żałośnie, za kolejną istotą, która oddała życie za błahostkę.

Położył więc dłoń na martwym stworzeniu, a swoją przyłożył do czoła, po czym zmówił stosowną modlitwę, aby cudaczne zwierze wybaczyło podły los, swoim oprawcą i zaznało spokoju po śmierci. Następnie wstał i przywołał do siebie roślinę: Tarda leseli, aby oświetliła mu drogę.

Przed Virstem rozciągały się nieprzebrane stosy ksiąg i zapisków, które piętrzyły się ułożone starannie według alfabetu, tuż od wejścia do końca podziemi. Głównie były tu archiwa, z raportami z wypraw łowców.

Dopiero gdzieś w środku biblioteki, znalazł dział z opisami stworzeń spotkanych w Kuroi Roze, od czasów powstawania miasta do dnia dzisiejszego. Miał skrytą nadzieję, znaleźć w tych szpargałach cokolwiek co dotyczyłoby Demilicza. Choćby najmniejszy ślad, po jego istnieniu. – Starał się na próżno.

-Widać, wielki Licz nie zapuszczał się w dzielnice grabarzy. -Westchnął, Virst przeciągając się na krześle i kierując te słowa do siedzącego smętnie kwiatu, który podpierał swój świecący kielich, na dwóch górnych liściach. -Też jesteś zmęczony co ? -Zapytał i uśmiechnął się. -Choć mały, pewnie już późno. I tak Tu nic nie znajdziemy...-Westchnął ponownie, patrząc smętnie to na jeszcze zapełnione księgami regały, do których jeszcze nie zajrzał, oraz na to, co już przeczytał. Skrzywił się. -Miesiąc będę nad tym siedział...-Stwierdził. Wstając, wziął kwiat na ramię i wyszedł.

Na powierzchni, oślepiło go słońce w zenicie, wychylające się na moment zza cienkiej warstwy chmur.

-No trochę, nam zeszło. -Zwrócił się do kwiatu. -Dobrze się spisałeś. -Pochwalił, na co roślina stanęła na dwóch liściach i prężnie się prostując, uniosła jeden liść do kielichu jakby salutowała grabarzowi. -Dziękuję. -Powiedział i anulował zaklęcie. Nasiono kwiatu Tarda leseli spadło z jego ramienia na dłoń. Uśmiechnął się jeszcze raz, patrząc na nie i chowając poszedł się zdrzemnąć.

Filary świata - Imperium śmierciDonde viven las historias. Descúbrelo ahora