Czeladnik grabarza

Start from the beginning
                                    


 – Czego tu szukasz? – Wydobyło się dudniące echo spod jednego z hełmów.

– Pan tego przybytku prosił, abym przyszedł – powiedział, po czym wyprostował się porządnie. – Jestem Agon, Naczelny Grabarzy. Możecie mnie przepuścić – rzekł stanowczym głosem, pewny swego stanowiska.


 Jeden z rycerzy zbliżył się o krok do mężczyzny i stał niemal twarzą w twarz z naczelnikiem. – Zapewne wiele z normalnych stworzeń uciekłoby w popłochu, albo nawet nie wytrzymało taki małej odległości z tymi istotami. Będąc w takim położeniu grabarz mógł ujrzeć, iż zarówno hełm, jak i zbroja nie kryją nic. A spod nich buchał przeszywający zarówno serca, jak i duszę chłód zmieszany z czymś, co żywa istota mogła nazwać „cierpieniem „albo „bólem". Czuły nos wyczułby, że wraz z tym nieprzyjemnym uczuciem ulatuje spod zbroi jeszcze bardziej nieprzyjemny zapach zgniłych jaj zamkniętych w dusznym, pomieszczeniu. Ten zapach nie odepchnął grabarza, albowiem doskonale go znał, był to odór Śmierci. – Po chwili milczenia między strażami a naczelnikiem, zbrojny wreszcie się odsunął.

– Mamy polecenie Cię przepuścić. Jednak chciałem sprawdzić, ile jest w stanie wytrzymać żywa istota... – wyznał z mozołem, równoważąc swoje słowa, tak jakby chciał wypowiedzieć je tonem wybitnego znawcy ścieżek ludzkiego losu, zachowań oraz ich zamierzeń. Jednakże pusta zbroja obróciła plan magicznego konstruktu w perzynę bowiem przez rezonans, jaki się utworzył, nie zabrzmiał inaczej, jak poprzednio. – wywołało to lekki śmiech, albo raczej to, co miało uchodzić za śmiech jego pustego kolegi. Rycerz odwrócił hełm w stronę swojego towarzysza-wartownika co doprowadziło go jako tako do porządku. Cisi strażnicy przepuścili grabarza, a nawet otworzyli mu ciężkie drzwi. Gdy te się za nim zamknęły, uszu naczelnika dobiegła kolejna fala podobnego do śmiechu grzechotania zbroi.
– Niby to tylko zaklęte dusze w zbroi, a jednak mają poczucie humoru. – powiedział, uśmiechając się pod nosem – A mówią, że to „Martwe miasto". – pokręcił głową i westchnął z lekkim uśmiechem. A rycerz za drzwiami śmiał się żywo, nie zwracając uwagi na upomnienia i dość krwawe groźby swojego towarzysza.


* * *

Naczelny grabarz opanował już swoją wesołość i przeszedł przez główny hol, w którym nawet żywy mógł poczuć się jak w kostnicy. Takie odczucie sprawiały przeciągi, nieogrzewane od dawna miejsce zdążyło się mocno wyziębić. Grabarz przeszedł pośpiesznie przez hol i skręcił w drugi korytarz na lewo. – Cóż, bywał tu nie raz, zawsze w ważnych sprawach spotykał się w tej części pałacu. Więc odnalezienie właściwej sali nie stanowiło dla niego problemu. – Przystanął na chwilę przed jasnymi drzwiami zrobionymi z jesionowych desek. Wziąwszy głęboki wdech, zapukał i nie czekając na odpowiedź, pchnął drzwi, wchodząc od razu do ciepłego wnętrza oświetlonego paroma lampami naftowymi oraz ogniem z kominka. – Na twarzy naczelnika wymalował się wyraz ulgi.


 – Witaj... Agon. – przywitał dość ponurym, gardłowym głosem jegomość siedzący wygodnie na fotelu ustawionym, tak by można było spokojnie widzieć, co dzieje się w całym pomieszczeniu, ale tak, żeby nikt, kto wchodzi, nie widział jego położenia. Grabarz odwrócił się do właściciela głosu, po czym uśmiechnął się nieznacznie.

 – Miło widzieć Cię w zdrowiu, Markizie Van De Urnil. – przywitał, kładąc dłoń na swojej piersi i lekko opuszczając głowę w geście szacunku oraz uznania. Mimo zachowania tych grzeczności w głosie grabarza można było usłyszeć przekąs świadczący o drwinie z majestatu szlachcica. – Czegóż to ode mnie: skromnego i zwykłego grabarza chce sam Wielki Urnil? – zapytał

Filary świata - Imperium śmierciWhere stories live. Discover now