Rozdział 8: Morderstwo

354 17 5
                                    

PERSEFONA

Godzina piąta piętnaście, a ja ani razu nie zamknęłam oczu. Nie mogłam spać wciąż mając w głowie ostatnie wydarzenia. Mój ojciec wrócił, a w dodatku mnie szuka. Wczoraj nawet mnie śledził. To istny koszmar na jawie ale o wiele gorszy.

Moje myśli błądziły także wokół chłopaka, który za nocy stawał się postrachem tego miasteczka. Ares. Gdy poznałam jego imię to od tamtej pory wciąż kręciło się w mojej głowie. On także miał imię powiązane z mitologią grecką, a według historii i legend Persefona i Ares byli dziećmi Zeusa. Może to głupie, ale takie zbiegi okoliczności się nie zdarzają to los postawił nas na swojej drodze. Może mówię jak dziesięciolatka, ale nie zmienię swoich myśli. 

Zastanawiałam się czy znam kogoś o takim imieniu, ale  nic sobie nie przypomniałam. Chciałam się dowiedzieć jak wygląda ten chłopak, a samo imię mi nic nie da. Nawet nie wiem czy w szkole jest ktoś o takim imieniu, ale jednak w to wątpię bo nigdy o nim nie słyszałam.

Do szkoły miałam na ósmą dwadzieścia więc miałam jeszcze trzy godziny do zajęć. Postanowiłam więc, że może coś obejrzę ponieważ nie mogłam znieść tych wszystkich myśli. Odpaliłam telewizor na przeciw mnie i przeskakiwałam kanały, ale nic o tej godzinie nie leciało ciekawego bo przecież normalni ludzie śpią o tej porze do cholery!

Półtora godziny później wyłączyłam ekran TV i zwlekłam się z łóżka by się uszykować do szkoły. Nie miałam najmniejszej siły by tam iść, ale nie miałam innego wyjścia ponieważ nie chciałam mieć niepotrzebnych zaległości. Chodź przez chwilę myślałam nad tym by powiedzieć Lucy o tym, że nie spałam całą noc i źle się czuję, ale ostatecznie zrezygnowałam i podeszłam do szafy by wybrać sobie jakieś ubrania.

Po chwili włożyłam na siebie czarne dresy oraz białe body z długim rękawem oraz dekoltem w serek. Na to zarzuciłam jeszcze pikowaną kamizelkę także czarną i związałam włosy w luźnego koka. Odpuściłam sobie dziś makijaż ponieważ nie miałam najmniejszej ochoty nosić tapetę na twarzy. Nie byłam jedną z tych dziewczyn, które bez tony tapety nie wyjdą nigdzie z domu, lubiłam się naturalną. Każdy w końcu był idealny na swój sposób.

Spojrzałam na zegarek w telefonie i dostrzegłam, że jest już siódma osiem wiec opuściłam pokój z plecakiem na ramieniu i czarnych Conversach. Gdy schodziłam na dół nie słyszałam nigdzie mojej matki. Zwykle wychodziła do pracy o dziewiątej. Wchodząc do kuchni rzuciłam tornister na ziemię przy krześle i podeszłam do lodówki po butelkę wody, a gdy zamknęłam za sobą drzwiczki dopiero wtedy dostrzegłam, że ktoś siedzi przy wyspie kuchennej z filiżanką kawy w jednej ręce i gazetą w drugiej.

Grayson

- Dzień dobry Persefono - powiedział, a ja pokiwałam głową by odgonić złe myśli, które znienacka mnie dopadły. Zwykle mężczyzna był w pracy o tej porze dlatego zdziwiłam się gdy zobaczyłam go w swoim drogim garniturze i popijającego spokojnie kawę.

- Dzień dobry - przytaknęłam i złapałam za plecak z zamiarem wyjścia do szkoły. Nie lubiłam być z nim sam na sam.

- Zaczekaj - zatrzymałam się słysząc jego donośny ton. Powoli odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam na jego powagę wymalowaną na twarzy - Lucy kazała ci zjeść śniadanie. Masz w lodówce zapiekankę, odgrzej sobie - po tych słowach wziął łyka kofeiny i odstawił ją na blat. Oderwał od mnie spojrzenie, a ja zrobiłam co kazał i zabrałam się za podgrzewanie posiłku. Nie chciałam się z nim sprzeczać ponieważ nie lubił gdy ktoś mu się sprzeciwiał, a ja chciałam uniknąć jego złości w moim kierunku. Szybko zjem śniadanie i pójdę na zajęcia.

Po dwudziestu minutach ciszy w jego obecności wstałam z krzesła i odstawiłam talerz do zmywarki. Gdy włączałam urządzenie ponieważ było już pełne naczyń, poczułam nagle na swojej tali dotyk.  Dotyk, którego się bałam i brzydziłam.

VANDALDär berättelser lever. Upptäck nu