9. Krwawe urodziny

439 10 5
                                    

W całym moim prawie osiemnastoletnim życiu nieraz miewałam takie momenty, kiedy irytacja aż wylewała mi się uszami. Chociaż na ogół naprawdę starałam się być jak najmniej nerwowa to często po prostu nie potrafiłam tego kontrolować, a buzujące wewnątrz emocje brały nade mną górę. I może wielu by to zdziwiło, ale czynnikiem zapalnym mojej nerwowości najczęściej były osoby, za które wskoczyłabym w ogień. Czasami pojawiała się we mnie silna chęć powyrywania im wszystkich kończyn, a następnie włosów. Te myśli głównie dotyczyły moich starszych braci, lecz tamtego pamiętnego dnia moja noga nieustannie podrygiwała przez nikogo innego jak Camilę, kurwa mać, Stewart. Naprawdę starałam się opamiętać i nieco uspokoić, ale co chwilę odzywający się za moimi plecami niski głos taksówkarza skutecznie mi to uniemożliwiał.

Po raz kolejny przejechałam końcówką języka po wewnętrznej stronie mojego policzka i odbiłam się od samochodu, ponieważ przez ostatnie dwadzieścia minut się o niego opierałam. Cały czas bacznie obserwowałam dom, pod którym zatrzymał się taksówkarz na moją prośbę. Gdybym jednak wiedziała, że Camila będzie się spóźniała dobre dwadzieścia pięć minut, w życiu bym nawet po niego nie zadzwoniła. Wysłałam jej w tym czasie ponad trzydzieści wiadomości, ale na żadną nie otrzymałam odpowiedzi. Mogłabym pomyśleć, że coś jej wypadło albo wydarzyło się coś poważnego, ale w oknach widziałam poruszającą się postać i byłam pewna, że była nią właśnie moja przyjaciółka.

Nie byłam na tyle głupia, by nie pójść po nią osobiście. Gdy tylko wyszłam z tego pierdolonego samochodu od razu zaczęłam dzwonić domofonem, ale nikt nie odbierał. Pisałam do niej, dzwoniłam i nic. Milczała, chociaż byłyśmy umówione, a na dodatek dziesięć razy przypominała mi o tym cholernym wieczorze i wypytała o to czy byłam już przedtem w Abyss albo czy wiem coś więcej o znajomych Very. Wtedy też nadarzyła się okazja, by uprzedzić ją, że znam jeszcze Florence. Mogłoby być okropnie niezręcznie, gdyby ta nagle zaczęła się ze mną witać, a Cami nie miałaby o niej zielonego pojęcia. Wolałam ją jednak poinformować.

Po upływie kolejnych dwóch, może trzech, minut wysłałam do przyjaciółki następnie cztery wiadomości, ale jak na złość nawet nie śniło jej się odczytać. Nerwowo zaciskając szczękę, patrzyłam na wybudowany z ciemnej cegły dwupiętrowy dom. Jego czarny dach podkreślał głębię kolorów, którymi był otoczony, a duża ilość sporych rozmiarów okien sprawiała, że wydawał się bardziej nowoczesny. Odkąd pamiętałam należał do dziadków Cami. We wczesnym dzieciństwie bardzo często właśnie tutaj spędzałam z nią czas. Lubiła odwiedzać babcię i dziadka i wiele razy wspominała, że chciałaby mieć taki ładny dom. Niestety po śmierci jej rodziców była zmuszona w nim zamieszkać.

Zwróciłam uwagę na siatkę, w której rzekomo miała znajdować się dziura pozostawiona przez złodzieja samochodu, ale nie zauważyłam w niej żadnej zmiany. Najprawdopodobniej pan Shaw, gdyż Camila mieszkała z dziadkami od strony mamy, zdążył już się tym zająć i wezwać fachowców, którzy naprawili wyrządzone szkody. Zobaczyłam także, iż tuja, która tak samo jak siatka miała ucierpieć, została wykopana, a na jej miejscu pozostawiono kupkę ziemi.

— Proszę pani, naprawdę nie mam całego wieczoru na stanie w jednym miejscu. Jedzie pani dalej czy rozliczamy się tutaj? — Zachrypnięty głos kierowcy żółtej osobówki przywrócił mnie do rzeczywistości, a wtem odwróciłam się w jego stronę.

Ciemnoskóry mężczyzna na oko po czterdziestce opierał się łokciem o drzwi pojazdu. Szybę otworzył do maksimum, a silnik uruchomił, by zaznaczyć, że nie da się przekonać na poczekanie choć minutę dłużej. Dobrze wiedziałam, że za przeciąganie i zatrzymywanie go w miejscu będę zmuszona zapłacić dużo więcej niż za zwykły kurs, ale naprawdę sądziłam, że Stewart przyjdzie na czas.

Cast a SpellWhere stories live. Discover now