CZERWIEC

71 10 0
                                    

- "Witajcie drodzy słuchacze w to wyjątkowe święto, w którym każdy z nas może powrócić do czasów dzieciństwa i dać się ponieść całkowitej beztrosce..."
- Twoja matka i beztroska? - zakpiła babcia Basia, która razem ze mną słuchała tej wyjątkowej audycji. - Pamiętam, jak podczas jej szóstych urodzin, nie pozwoliła swoim koleżankom bawić się w klasy, w obawie, że się wszystkie pobrudzą kredą...
- "Mowa oczywiście o pierwszym czerwca, czyli Dniu Dziecka!" - kontynuował głos mamy, nieco zniekształcony przez odbiornik, z którego się wydobywał.
- Zawsze marzyłam o brudnym maluchu, a Flora była chyba najczystszym dzieckiem w całym kraju! Wiesz, jak dziwnie patrzyli na mnie sąsiedzi, kiedy wpadała w histerię za każdym razem, gdy przypadkiem się poplamiła? To był niezły cyrk, mówię ci.
- "Wykorzystajmy tę datę, aby porzucić wszelkie zmartwienia i ten jeden dzień spędzić tak jak kiedyś, kiedy życie wydawało się o wiele prostsze." - zakończyła tymczasem mama. Po chwili z radia popłynęła wesoła muzyka.
- Szkoda, że ta jej potrzeba perfekcji nie przełożyła się na podjęte przez nią decyzje. - westchnęła babcia, wyłączając odbiornik. - Do tej pory nie mogę przeżyć, że wybrała ci takiego ojca...
- Przepraszam, Ada - zreflektowała się nagle, widząc moją zmieszana minę. - Nie powinnam o nim w ogóle wspominać.
- Nie szkodzi. Miałam dziewięć lat, żeby przyzwyczaić się do jego nieobecności. Nie robi to już na mnie większego wrażenia - skłamałam, nie chcąc jej martwić.
Babcia Basia nie zdążyła nic na to odpowiedzieć, ponieważ rozległo się nieoczekiwane pukanie do drzwi. Zdziwiłam się, kiedy w progu zastałam Dawida z ogromnym plecakiem przewieszonym przez ramię.
- Cześć - rzucił z uśmiechem. - Wiem, że byliśmy umówieni dopiero za godzinę, ale potrzebuję twojej pomocy. Znalazłem twój adres na formularzu, liczę, że nie masz do mnie o to żalu.
- Skąd. Wejdź - zaprosiłam go do przedpokoju, gdzie już czekała zaciekawiona moim gościem babcia Basia.
- Dzień dobry -  przywitał się z nią grzecznie Dawid, na co babcia pokiwała głową z aprobatą.
- To mój kolega z wolontariatu - wyjaśniłam pośpiesznie, dostrzegając czający się na jej ustach domyślny uśmieszek.
- Witam. Teraz już rozumiem, skąd u Ady wzięła się taka chęć do niesienia innym pomocy - zażartowała ku mojej zgrozie, kiedy Dawid zdejmował buty. - Gdybym tylko była nieco młodsza, sama bym do was dołączyła.
- Zapraszam. Wiek nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Każdy może się do nas przyłączyć, jeśli taka jest jego wola.
- Dobrze wiedzieć na przyszłość. - Babcia zatrzepotała zalotnie rzęsami i poprowadziła nas do  kuchni.
- Nie przejmuj się nią. To jest jej normalne zachowanie - ostrzegłam szybko Dawida, zdając sobie sprawę z tego, że osoby, które nie miały do czynienia z babcią Basią, często mogą być zdezorientowane wypowiedziami starszej pani.
- Pomyślałem, że z okazji Dnia Dziecka możemy zrobić maluchom niespodziankę - wyjaśnił Dawid cel swojej wizyty, kiedy usiedliśmy przy stole, a babcia Basia chcąc nam zapewnić trochę prywatności, zaszyła się w salonie.
Chłopak wyjął z plecaka dwa profesjonalnie wykonane kostiumy i podał mi do obejrzenia jeden z nich.
- To Fiona ze "Shreka"! - zawołałam z entuzjazmem.
- I Shrek we własnej osobie - pokazał mi drugi zestaw.
- Skąd w ogóle wytrzasnąłeś takie stroje?
- Moja kuzynka szyje kostiumy do przedstawień teatralnych. Poprosiłem ją o użyczenie tych dwóch. Dzieciaki ostatnio oglądały wszystkie bajki z tej serii i były nimi zachwycone, więc przyszło mi do głowy, żeby sprawić im tym trochę przyjemności. Co o tym sądzisz? Oczywiście, zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała przed nimi w czymś takim paradować...
- Uważam, że to świetny pomysł, Dawid! Kiedy ruszamy? - zapytałam, na co chłopak uśmiechnął się szeroko.
- Ależ z niego ciacho. Przysięgam Ada, jeśli ty się z nim nie umówisz, to sama to zrobię - wyszeptała do mnie babcia, kiedy poszłam się z nią pożegnać.
- W końcu sam powiedział, że wiek mu w niczym nie przeszkadza – dodała, wzruszając ramionami na widok mojej oburzonej miny.
- Masz bardzo ciekawą babcię - zagadał do mnie Dawid, kiedy ruszyliśmy w stronę domu dziecka.
- Rzeczywiście jest niezwykła - roześmiałam się. - Podziwiam ją za to, że niczego się nie boi. Żyje chwilą, kompletnie nie zastanawiając się nad konsekwencjami swoich wyborów. Ja tak nie potrafię.
Dawid zmarszczył brwi, odzywając się dopiero po dłuższym czasie:
- Wydaje mi się, że nie masz czego żałować. Zawsze trzeba myśleć o przyszłości, a nie ślepo żyć tym, co jest tu i teraz. Takie momenty zapomnienia potrafią dużo kosztować.
Spojrzałam na Dawida, jednak napięcie w jego postawie kazało mi nie zadać żadnego z pytań, które cisnęły mi się na usta.
Aby ukryć przed dzieciakami przygotowaną dla nich niespodziankę, wkroczyliśmy do budynku tylnym wejściem. Na korytarzu natknęliśmy się na Kosmę, który właśnie prowadził żywą rozmowę z jakąś blondynką. Na nasz widok urwał i uśmiechnął się czarująco:
- Ada, to nie wypada znikać na tak długo. Obawiałem się, że nigdy już się nie spotkamy.
W tym czasie jego towarzyszka obrzuciła mnie pełnym niechęci spojrzeniem i zazdrośnie położyła mu dłoń na ramieniu, jakby chcąc zaznaczyć swoją do niego przynależność. Chłopak nie wyglądał na zadowolonego z jej gestu i czym prędzej wyswobodził się z jej zaborczego uścisku.
- Kochanie, może byś mnie przedstawił swojej nowej przyjaciółce? - zaszczebiotała dziewczyna, lecz w jej oczach dostrzegłam ledwo pohamowaną wściekłość.
- To jest Lidia - mruknął lekceważąco Kosma, wciąż pochłaniając mnie łakomym spojrzeniem, co powoli zaczynało mnie peszyć. Nie byłam przyzwyczajona do takiego otwartego zainteresowania, w szczególności, gdy obok adoratora stała jego dziewczyna.
- Miło mi cię poznać. Na jakim jesteś oddziale? - zapytała mnie piskliwie Lidia.
- Przedszkolaków - odpowiedziałam zdawkowo. 
- Och, jaka szkoda. Ja i Kosma - w tym momencie wtuliła się w jego ramię - zajmujemy się najstarszymi, więc nie będziemy mieli okazji do częstych spotkań.
- Tak, to straszne - rzucił złośliwie Dawid, który nie wyglądał na zadowolonego z tego spotkania. - Na nas już pora.
Chłopak pospiesznie ruszył przed siebie, a ja musiałam niemal biec za nim, żeby dotrzymać mu kroku.
- Możesz trochę zwolnić? - wydyszałam, po raz kolejny powtarzając sobie w duchu, że powinnam zacząć uprawiać jakiś sport i poprawić swoją żałosną kondycję.
- Co ci jest? - spytałam, gdy stanął w miejscu, wciąż wyraźnie spięty i czymś zdenerwowany.
- Nic.
- Przecież widzę, Dawid - chwyciłam go za ramię, próbując go nakłonić, by na mnie spojrzał. Chłopak wbił wzrok w moją dłoń, tak jakby znajdowała się na niej odpowiedź na zadane przeze mnie pytanie.
- Wszystko w porządku, naprawdę - zapewnił mnie. - Musimy po prostu zabrać się do roboty, a nie urządzać sobie spotkania towarzyskie na korytarzu.
Nie wiedziałam, ile było prawdy w tym, co powiedział, jednak nie zamierzałam na niego naciskać. Zaszyliśmy się w jakiejś pustej sali, w której Dawid wręczył mi mój strój i worek pełen cukierków. Wzięłam go, nagle czując się głupio.
- Sama powinnam o tym pomyśleć - westchnęłam, zerkając na Dawida.
- Daj sobie na wszystko czas, Ada - rzucił, wciągając na siebie strój. - Niedługo sama będziesz mieć taki nawyk. Wystarczy, że go tylko wyrobisz.
- Ty pewnie w ogóle nie musiałeś go wyrabiać. Sprawiasz wrażenie, jakby wolontariat był dla ciebie łatwizną.
- Nie widziałaś moich początków. Wierz mi, że wcale nie było różowo. Zresztą nadal nie jest. Ostrzegam, że dziś może być szczególnie ciężko. Przygotuj się na to.
A jednak to był jeden z tych lepszych dni, o których wspominał Dawid. Dzieciaki oszalały na widok postaci ze swoich ulubionych bajek, które w dodatku częstowały ich słodyczami i przez bardzo długi czas nie chciały wypuścić nas z uścisku. Dopiero kiedy zakochana w Dawidzie Mańka ściągnęła mu z głowy pluszowe nakrycie, postanowiliśmy zakończyć to małe przedstawienie i przejść do dalszych rozrywek przygotowanych przez chłopaka.
Stałam w kącie razem z panią Wachowską, opiekunką wolontariuszy w grupie przedszkolaków i z uśmiechem na twarzy obserwowałam Dawida wymyślającego kolejne zabawy dla dzieciaków.
- Ten chłopak jest wprost stworzony do takiej pracy. - skomentowała ciepło pani Wachowska. - Mało jest takich ludzi na świecie...
Nic nie odpowiedziałam, wciąż z fascynacją patrząc, jak Dawid pośrodku sali ustawia w kółku krzesła i zarządza najstarszą z istniejących zabaw, polegających na walce o wolne miejsce.
Nagle poczułam maleńkie palce zaciskające się na mojej ręce. Zerknęłam w dół, zauważając podskakującą z radości Mańkę, która z wyjątkowo jak na jej drobną posturę siłą, pociągnęła mnie na środek pokoju i poprosiła o udział w grze.
Dawid uśmiechnął się, kiedy i jego dziewczynka zmusiła do zabawy, po czym poprosił panią Wachowską o przejęcie stanowiska wodzireja.
- Strzeż się, Ada. Jestem naprawdę świetny w takich rozgrywkach - ostrzegł mnie żartobliwie.
-  To się dopiero okaże.
Rozbrzmiała włączona przez panią Wachowską muzyka, po której wszyscy ruszyliśmy do przodu, starając się nie spuścić z oka żadnego z krzeseł. Poczułam się, jakbym cofnęła się do czasów dzieciństwa, kiedy po muzycznej pauzie, opadłam na wolne miejsce, omal nie spadając przy tym z siedzenia.
- Niewiele brakowało - skomentował moje poczynania Dawid, który spokojnie ulokował się obok mnie.
- Widzę, że jesteś bardzo pewny swojego zwycięstwa - odparłam z udawanym przekąsem.
- Skoro tak uważasz, to nie będę się z tobą sprzeczał.
- Będziesz musiał nauczyć się w takim razie przegrywać.
Wzajemne przekomarzanki szybko przeistoczyły się w rywalizację, która doprowadziła naszą dwójkę do finału.
Dzieciaki krzyczały nasze imiona i z zapartym tchem śledziły, jak krążymy wokół mebla, dopóki puszczona przez opiekunkę piosenka nie ucichła w połowie. Oboje w tym samym momencie rzuciliśmy się na puste krzesło i usiłowaliśmy nawzajem się z niego zepchnąć.
- Chyba możemy uznać remis - oświadczył w końcu ze śmiechem Dawid, choć dobrze wiedziałam, że z łatwością mógłby się mnie pozbyć, gdyby tylko naprawdę tego chciał.
Siedzieliśmy tak blisko siebie, że gdy wymieniliśmy spojrzenia, mogłam dostrzec granatowe plamki na jego błękitnych tęczówkach.
- Trafiła kosa na kamień - powiedziała pani Wachowska, kiedy oboje nagle zmieszani wstaliśmy z krzesła, a ja odwróciłam się od niego na chwilę, starając się ukryć wypływający na moją twarz rumieniec.
Resztę godzin spędziliśmy na organizowaniu kolejnych zabaw dla dzieciaków, w nadziei, że dzięki temu uda nam się odwrócić ich uwagę od święta, które powinni spędzać z rodzicami. Byłam pewna, że osiągnęliśmy nasz cel,  jednak wówczas spokój został zakłócony przez dobiegające z korytarza pijackie wrzaski.
Zaalarmowany Dawid poprosił mnie o opiekę nad dzieciakami, po czym razem z panią Wachowską, zaniepokojony wyszedł z sali. Starałam się, jak mogłam, żeby odciągnąć dzieci od rozgrywającej się na korytarzu afery, jednak zaciekawione maluchy nie miały najmniejszego zamiaru mnie słuchać i nim zdołałam cokolwiek wymyślić, wyjrzały z pomieszczenia.
- To twoja mama, Julek!
Nie wróżyło to niczego dobrego, bo z opowieści Dawida wiedziałam, że matka chłopca jest alkoholiczką, która raz na jakiś czas przypominała sobie o istnieniu własnego syna.
Tak musiało być i teraz, ponieważ pijana kobieta krzyczała, że chce natychmiast zobaczyć swoje dziecko i wręczyć mu podarunek z okazji jego święta -  wyświechtanego misia z oderwanym uchem.
- Julek, to twoja matka! - zawołało ponownie jakieś dziecko, kiedy chłopiec, o którym była mowa, wycofał się w głąb pokoju i usiadł w kącie, niedaleko jak zwykle odizolowanej od wszystkich Tosi.
- Zabierz ją stąd - wyszeptał błagalnie, gdy do niego podeszłam. - Proszę.
Zaskoczyła mnie dojrzałość w głosie tego małego człowieczka, dlatego szybko dołączyłam do Dawida, rozmawiającego przez telefon i pani Wachowskiej, która wciąż usiłowała zatrzymać awanturującą się kobietę.
- Proszę stąd wyjść - powiedziałam, zaskoczona własną ostrością w głosie. - Julek nie chce dziś pani widzieć.
- Wpuśćcie mnie do mojego dziecka!!! – ryknęła, ledwo utrzymując pion.
- Policja już tu jedzie. Zabierze panią na izbę wytrzeźwień - zakomunikował kobiecie Dawid, po czym rzucił do mnie ostro:
- Wracaj do maluchów, Ada.
Spełniłam jego życzenie, zastanawiając się usilnie, jak mam odciągnąć dzieciaki od rozgrywających się na korytarzu wydarzeń. W końcu w akcie desperacji usiadłam na parapecie i postanowiłam zrobić coś, co w czasach dzieciństwa zawsze pomagało mi w trudnych chwilach - zaczęłam wymyślać swoją własną bajkę. Zdążyłam już zapomnieć, jak bardzo uwielbiałam puszczać wodzę fantazji i kreować zupełnie nowe postaci, i wydarzenia, odrywając się w ten sposób od ponurej rzeczywistości.
Mój pomysł okazał się trafiony, ponieważ już po chwili zaciekawione dzieciaki wróciły do sali i usiadły grzecznie na podłodze, z uwagą słuchając moich słów. Nawet zasmucony Julek podniósł głowę i wykazał zainteresowanie przedstawioną przeze mnie historyjką.
Dawid, który właśnie wszedł do pokoju, oparł się o framugę i rzucił okiem na zasłuchane dzieciaki, po czym pokiwał do mnie głową z uznaniem.
- Żal mi Julka - westchnęłam, kiedy po jakimś czasie opuściliśmy placówkę i ruszyliśmy w kierunku swoich własnych domów
- Mi też, ale zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, żeby nie zepsuć mu tego dnia. Musisz się nauczyć pozostawiać te sprawy za sobą. Da się tak żyć, wierz mi. To tylko kwestia przestawienia się.
- Proszę. - Chłopak wyciągnął z kieszeni garść cukierków, częstując mnie nimi.
- Świetnie sobie poradziłaś, a wiem, że nie było to takie łatwe. Zasłużyłaś na nagrodę. Nam też w końcu należy się coś od życia - dodał, również zajadając smakołyki. - Dziś jest jedyny dzień, w którym mogę być uznawany za dziecko. Zamierzam z tego w pełni skorzystać.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu, aż nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
- A co powiesz na to, żeby sprawić dziś radość jeszcze jednej osobie? - zapytałam, podnosząc do góry strój.
W ten oto sposób zaskoczyliśmy siedzącego samotnie pod swoim blokiem Mieszka, który powitał nas niczym swoich dawnych przyjaciół. Widząc dziecięcą radość na twarzy malca, zrozumiałam, jak niewiele czasem trzeba, żeby wywołać u kogoś uśmiech. Czasem wystarczy drobny gest, żeby odmienić czyjś dzień, tydzień, miesiąc... Albo nawet całe życie.
Poczułam, że tak się i ze mną dzieje, kiedy śmiałam się do rozpuku z idealnie odwzorowanego przez Dawida Shreka, który dawał swój aktorski popis, rozbawiając mnie i Mieszka do łez.
Bawiliśmy się świetnie, racząc się cukierkami i wymyślając zabawne historyjki, kiedy stało się coś niespodziewanego - Mieszko przytulił się do mojego boku, szepcząc wesołym głosem:
- Jesteście super. Kocham was.
Zamarłam, czując jak gardło ściska mi wzruszenie i rzuciłam okiem na Dawida. Chłopak wyglądał na mocno zmartwionego i przybitego, nagle wykazując nienaturalnie duże zainteresowanie leżącym na ziemi patykiem. Zauważyłam jednak, że ręka, w której ściskał fragment gałęzi, lekko mu się trzęsie. Nie wiedząc, jakie słowa są odpowiednie w takiej sytuacji i czy w ogóle one istnieją, uśmiechnęłam się do Mieszka i poczochrałam mu włosy, udając, że nic takiego się nie wydarzyło. Dawid po chwili milczenia, ponownie włączył się do naszej rozmowy, lecz wesołość w jego głosie nie była już tak naturalna jak wcześniej. Dobry nastrój zniknął doszczętnie, kiedy niespodziewanie dołączyła do nas rozjuszona matka Mieszka.
- Co to ma być? Mówiłam ci, żebyś nie rozmawiał z obcymi ludźmi! - zawołała do swojego syna, po czym brutalnie chwyciła go za łokieć i pociągnęła mocno do góry. Spojrzałam zaalarmowana na Dawida, który skinął głową i podniósł się z miejsca, mówiąc spokojnie:
- My się już znamy. Z domu dziecka.
Kobieta chrząknęła nerwowo, po czym zmrużyła ze złością oczy, krzycząc:
- Przestańcie nachodzić mojego syna, albo doniosę na was na policję! Zrozumiano?
- Mamo, to moi przyjaciele! - wołał z płaczem Mieszko, kiedy matka zaczęła go ciągnąć w stronę domu. Zapłakany chłopiec posłał w naszą stronę zbolałe spojrzenie, kiedy  jego matka wycedziła:
- Nie gadaj bzdur. Ty nie masz przyjaciół.
- Idziemy, Ada - zarządził Dawid, zbierając z ziemi części naszych strojów i podając mi do ręki głowę Fiony.
- Nie patrz tak na mnie. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, żeby umilić mu ten dzień – westchnął z rezygnacją.
- I co? To koniec? – zapytałam zaskoczona jego postawą. - On nas potrzebuje!
- Pamiętaj, że ma matkę. Jaka by nie była, jest jego prawnym opiekunem, w czasie gdy my jawimy się jako intruzi. Na razie nie możemy wiele zrobić. Nie wiem, czy w ogóle będziemy mogli.
- Może trzeba z nią porozmawiać i...
- Na pewno nie teraz, bo tylko pogorszymy sprawę - zakończył stanowczo. Wiedząc, że nic nie zdziałamy, oddaliliśmy się od miejsca zamieszkania Mieszka i przez chwilę szliśmy przed siebie w milczeniu.
- Nie masz nic przeciwko, jak zapalę? - zapytał mnie Dawid, wyciągając z plecaka paczkę papierosów i trzęsącymi się dłońmi wyciągając z opakowania jednego z nich.
Obserwowałam go kątem oka, nie pytając go o nic, choć przeczucie mówiło mi, że jego nerwowość nie wynika tylko i wyłącznie z  ciężkiej sytuacji Mieszka.
- Częstuj się, Ada - wyciągnął w moją stronę ostatniego cukierka. - W końcu to też nasze święto.
Żadne z nas jednak nie czuło się już dzieckiem.
Ten trudny i pełen przeszkód dzień miał jednak swoją pozytywną stronę. Wspólne problemy zbliżyły nas do siebie i sprawiły, że staliśmy się przyjaciółmi. Dzięki Dawidowi w pracy szło mi coraz lepiej. Chłopak dokładał wszelkich starań, żeby we wszystko mnie wdrożyć i nauczyć nabierania dystansu do niektórych spraw. Byłam pełna podziwu, że potrafił pogodzić ze sobą wolontariat, pracę i studia, choć widziałam, jak wiele go to kosztuje, szczególnie na początku letniej sesji egzaminacyjnej.
Chcąc nie chcąc, w połowie czerwca musiałam pogodzić się z jego częstą nieobecnością i nauczyć radzić sobie sama z różnymi sytuacjami, które miały miejsce w domu dziecka. Nie należały one do najprostszych, przez co nie raz wracałam zdołowana do domu, co nie uszło uwadze mojej mamy.
- Zrezygnuj z tego, dobrze ci radzę - powtarzała za każdym razem, gdy mnie dostrzegała. - Zrób to teraz, nim będzie za późno.
Nie potrafiłam jednak tego uczynić. Sprawy dzieciaków całkowicie mnie pochłonęły i nie dawały mi spokoju, nawet wówczas gdy opuszczałam dom dziecka.
Pewnego dnia, gdy w szczególnie złym nastroju wyszłam z sali maluchów, byłam tak roztrzęsiona, że musiałam usiąść na schodach i przez jakiś czas dochodzić do siebie. Wszystko to było spowodowane kłótnią dwójki dzieci o to, dlaczego nie zdobyli miłości swoich rodziców. Patrzenie na nieszczęście tych dzieciaków, które szukały problemów w sobie, rozdzierało mi serce.
- Ciężki dzień, co?
Podniosłam głowę do góry, zauważając Kosmę, który usiadł obok i przez dłuższy czas na mnie patrzył.
- Może trochę - przyznałam w końcu, nie mając ochoty ciągnąć z nim tego tematu.
- Zaraz zrobię coś, co na pewno poprawi ci humor - powiedział, po czym pokazał mi puste ręce, a następnie po wykonaniu kilku ruchów, zamachał mi przed nosem jakąś monetą.
- Widzisz? - zapytał wyraźnie z siebie zadowolony.
- W jaki niby sposób miało mi to poprawić humor? - rzuciłam, sama zdziwiona własną irytacją. - Magiczne sztuczki mi nie imponują.
- Chyba nie do końca za mną przepadasz, prawda? - Schował swoją monetę do kieszeni, zawiedziony brakiem zachwytu z mojej strony. - Może powiesz mi, skąd się wzięła ta twoja niechęć? Przeważnie sprawiam na wszystkich dobre wrażenie.
- Lidia na pewno musi być zachwycona tym, że podrywasz inne dziewczyny.
- Wierz mi, Ado, że nawet nie zacząłem tego robić. Co oczywiście nie oznacza, że nie mam na to ochoty... - wymruczał, uśmiechając się zawadiacko.
- Źle trafiłeś - zgasiłam go. - Wypróbuj swoje sztuczki na kimś innym.
- Jeśli sądzisz, że Dawid to dla ciebie lepsza partia, to muszę cię rozczarować. Kiedy go lepiej poznasz, zrozumiesz, że z nas dwojga...
- ...to ja jestem tym, kogo szukasz - dokończył głos za nami. Należał on do odzianej w ciężkie glany i czarne ciuchy dziewczyny, na oko szesnastoletniej, która jak gdyby nigdy nic zaciągała się przy nas papierosem.
- Mógłbyś chociaż zmienić ten stary, wytarty tekst, którym raczysz każdą nową wolontariuszkę.
Zaalarmowany Kosma zerwał się na równe nogi i wyrwał z rąk dziewczyny papierosa.
- Co ty wyprawiasz Wera? Nie możesz tutaj kopcić!
- Bo co? - zapytała zapalczywie dziewczyna. - Doniesiesz o tym mojemu opiekunowi? Ja w takim razie powiadomię Lidię o twoim kolejnym wyskoku. Jestem pewna, że tym razem ci nie wybaczy i będziesz musiał się pożegnać z marzeniami o jej majątku.
Wera uśmiechnęła się złośliwie, po czym minęła nas i wyszła z budynku.
- Nie słuchaj jej, pewnie znowu coś brała - powiedział Kosma, zerkając na mnie nerwowo.
- Wcale nie wyglądała na naćpaną - stwierdziłam, również ruszając w kierunku wyjścia.
- Ada, zaczekaj! – Kosma chciał mnie zatrzymać, jednak bezskutecznie.
- Czyżby Matka Teresa postanowiła mi się przyjrzeć? - zaczepiła mnie Wera, która siedziała na placu zabaw, pociągając kolejnego papierosa. - Chyba nie mieszczę się w przedziale wiekowym twoich podopiecznych.
- Nie mam zamiaru cię wychowywać. Wracam do domu.
- A już myślałam, że Matka Teresa będzie tu nocować.
- Mam na imię Ada i jeśli chcesz się do mnie jakkolwiek zwracać, to tylko w ten sposób - powiedziałam stanowczo, tak jak radził mi Dawid.
- Jestem pewna, że na usta cisną ci się same dobre rady. Wyrzuć to z siebie. Wszyscy tak na początku macie. - Wera dmuchnęła mi dymem prosto w twarz.
- Nie powinnaś marnować sobie życia, tylko dlatego, że twoim zdaniem nie zasługujesz na nic lepszego – odparowałam, usiłując nie dać się sprowokować.
- A co byś myślała, gdyby twoi rodzice chcieli utopić cię w beczce? - Wera zmrużyła ze złości oczy i rzuciła niedopałka na ziemię, przydeptując go butem. - Lepiej już wracaj do swojego ciepłego domku i nie wymądrzaj się na temat spraw, o których nie masz najmniejszego pojęcia.
Nie zdążyłam nic na to odpowiedzieć, bo Wera po chwili zniknęła mi z oczu. Dobrze się stało, bo chyba nawet nie  potrafiłabym odnaleźć w tej sytuacji odpowiednich słów.
Przez cały odcinek do domu byłam tak rozkojarzona, że nie zauważyłam idącego w moją stronę Dawida.
- Cześć. Wracam właśnie z uczelni i miałem nadzieję, że może uda mi się spotkać cię po drodze - zagadał do mnie, jednak uśmiech zgasł mu na ustach, kiedy dostrzegł mój wyraz twarzy.
- Coś się stało, Ada? - zapytał mnie z niepokojem.
- Ciężki dzień - westchnęłam, jednak nasza rozmowa została przerwana przez nagłe pojawienie się babci Basi.
- Cudownie, że was widzę. Będziecie moim S.O.S. - powiedziała na wstępie, całkowicie zbijając nas z tropu.
- S.O.S? - powtórzyłam, podejrzliwie przyglądając się jej eleganckiemu ubraniu, tak dalece odbiegającemu od jej codziennego niechlujnego, artystycznego stylu.
- Umówiłam się na randkę z panem Włodzimierzem - wyjaśniła w odpowiedzi na moje wymowne spojrzenie.
- Panem Włodzimierzem? - znów powtórzyłam po niej ostatnie słowa.
- Poznałam go przez Tindera.
- Przez co? - zapytałam skonsternowana.
- Nie rób takiej przerażonej miny Ada. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Mało kto nawiązuje teraz znajomości w realu.
Zerknęłam na Dawida, który z trudem powstrzymywał się od śmiechu. 
- Ale przecież ty nic o nim nie wiesz... - bąknęłam, nie wiedząc, czy powinnam płakać, czy wziąć przykład z mojego towarzysza. - Nawet go nie widziałaś na żywo.
- Właśnie dlatego idę się z nim teraz spotkać. Trochę spontaniczności jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Ale żeby twoja matka znów nie mówiła, że jestem nierozważna... - w tym momencie babcia przewróciła ze znudzeniem oczami. -...będziecie mi towarzyszyć. Oczywiście, jeśli twój kolega zgodzi się na takie rozwiązanie.
Babcia uśmiechnęła się przymilnie do Dawida i zatrzepotała rzęsami, jak zawsze kiedy zamierzała coś dla siebie ugrać.
- Właściwie to chciałem zaprosić Adę na kawę...
- No to zabierzesz ją do restauracji. Tam przecież też dają coś do picia - rzuciła, po czym dumna z siebie, zaczęła nas prowadzić na spotkanie ze swoim nowym adoratorem.
- A ja nie mam tutaj nic do powiedzenia? - rzuciłam z oburzeniem, choć było to wyłącznie retoryczne pytanie.
- Oczywiście, o nic złego nie podejrzewam pana Włodzimierza, ale będę się czuła pewniej, jeśli usiądziecie nieopodal mnie i w razie niezbyt pomyślnego przebiegu spotkania, przyjdziecie mi z pomocą - mówiła jak nakręcona.
- Niby jak? - wycedziłam, zła, że przez babcię znów zostałam wciągnięta w jakąś dziwaczną sytuację.
- Młodzi jesteście, to i kreatywni zapewne też. Daję wam pełne pole do popisu.
- Cudownie - skomentowałem kąśliwie. - Naprawdę cudownie.
- Nie denerwuj się, Ada - powiedział do mnie Dawid. - To może być całkiem zabawne.
Kiedy już znaleźliśmy się w restauracji, babcia Basia posadziła nas tuż obok własnego stolika, oddzielonego jedynie poprzez jakiś krzaczek posadzony w doniczce.
- Niech naszym tajemniczym kodem będzie słowo: ogień. Albo pożar! - zawołała babcia, spoglądając na nas zza krzaka. - Ale świetna zabawa! Normalnie czuję się, jakbym znów była nastolatką!
- Co się dzieje Ada? - zapytał mnie szeptem Dawid, kiedy babcia Basia znów ukryła się za zasłoną z roślin. - Przecież widzę, że jesteś jakaś nieswoja.
Zbierałam się już, żeby opowiedzieć mu o dziwnym spotkaniu z Werą, kiedy nagle babcia Basia podskoczyła na swoim miejscu i powiedziała do nas z ekscytacją:
- To on! To mój Włodzimierz!
Oboje z Dawidem spojrzeliśmy w kierunku drzwi do restauracji, dostrzegając dwójkę starszych mężczyzn, wchodzących do środka. Na widok jednego z nich wytrzeszczyliśmy oczy.
- Chyba nie myślisz, że... - Dawid zawiesił głos, patrząc na mnie wymownie.
- Tak - mruknęłam. - Dokładnie tak sądzę. Jak znam życie i babcię Basię, to właśnie jest jej Włodzimierz.
I rzeczywiście - z dwójki mężczyzn tak od siebie różnych - jednego eleganckiego, odzianego w garnitur i drugiego przebranego w kostium klauna - to właśnie ekscentryk okazał się randką mojej babci.
- Włodzimierz! - zaszczebiotała, zanosząc się śmiechem niczym licealistka. - Ty wariacie!
- Specjalnie dla ciebie wbiłem się w ten kostium - zakomunikował, prezentując jej się w całej okazałości. - Mówiłem ci, że czterdzieści lat temu pracowałem w cyrku.
- Cyrk to rzeczywiście jest - mruknęłam, zerkając na niego pomiędzy kwiatkami. - A jak to jest jakiś wariat? Co my zrobimy, jeśli to zwykły psychopata?
- Na razie nie wygląda zbyt groźnie - powiedział Dawid, kiedy pan Włodzimierz ubrał czerwony nos klauna i zaczął robić głupie miny.
- W filmach też na początku jest śmiesznie, a później zaczyna się horror.
- Życie to nie film, Ada. Powiesz mi w końcu, co się dzieje? - przeszedł do rzeczy.
- Miałam dzisiaj dziwne spotkanie z niejaką Werą - wyznałam w końcu.
Dawid pokiwał głową, marszcząc brwi.
- Oczywiście wiem, o kim mówisz. Wera jest dość specyficzna.
- Żal mi jej. Widać, że sama się wyniszcza. Powiedziała mi, że rodzice chcieli ją utopić w beczce... Chciałabym jej jakiś pomóc, ale pojęcia nie mam jak.
- Werze nie da się pomóc ani przemówić do rozsądku. Wierz mi, że niejeden wolontariusz już próbował...
- Może nieskutecznie. Kosma raczej nie ma u niej posłuchu.
- Nie chcę, żeby zabrzmiało to okrutnie lub bezuczuciowo, ale... Powinnaś skupić się na naszych podopiecznych. To są małe dzieci, je da się jeszcze odpowiednio ukierunkować... Jeśli chodzi o Werę... Z niej już raczej nic nie będzie.
- Skąd ty to niby możesz wiedzieć? - zdenerwowałam się. - Dlaczego od razu stawiasz na niej kreskę?
- Wiem o niej zdecydowanie więcej niż ty - powiedział ostro. - Ja też na początku byłem pełen ideałów  i sądziłem, że w pojedynkę uda mi się zmienić świat, ale to wcale tak nie działa. Nie ma sensu tracić czasu i energii na coś, co i tak nie ulegnie poprawie. Lepiej wykorzystać siły na inne rzeczy, które mają większy sens.
- Ada, nie gniewaj się, ale nie chcę, żebyś popełniała te same błędy co ja kiedyś - dodał, kiedy zacisnęłam zęby ze złości. Zapadła między nami cisza, szybko zagłuszona przez dobiegający nas z prawej strony wesoły szczebiot mojej babci i jej kawalera.
- Wyglądasz na całkiem żywotną babeczkę. Widziałem twoje fotki na fejsie.
- Uwielbiam wszystko co niebezpieczne - zapewniła go kokieteryjnie babcia Basia, nawiązując do zdjęcia swojego skoku na spadochronie. - Niebezpieczna podróż, przygoda czy... związek.
Piłam właśnie sok, dlatego kiedy usłyszałam to zdanie, zaczęłam się krztusić i kaszleć. Przestraszony Dawid już chciał ruszyć mi na pomoc, lecz w międzyczasie strącił łokciem leżący na stole talerz, który stłukł się na drobny mak przy bliskim spotkaniu z podłogą. Zerwałam się ze stolika dokładnie wtedy, gdy podszedł do nas kelner, przez co oboje się ze sobą zderzyliśmy, a trzymana przez niego miseczka z barszczem wylądowała na mojej bluzce.
Zamieszanie, które oboje wywołaliśmy z Dawidem zwróciło uwagę mojej babci, która spojrzała na nas z niedowierzaniem, po czym nie omieszkała wszystkiego dobitnie skomentować:
- Czy wy nie rozumiecie, co to znaczy nie rzucać się w oczy?
- Adusia! - zawołał niespodziewanie pan Włodzimierz, rozkładając serdecznie ręce, a gdy nie zareagowałam na ten gest, podszedł do mnie, nieoczekiwanie obejmując mnie ramionami. Zastygłam zbita z tropu, kątem oka zauważając, że Dawid zaczyna się dusić ze śmiechu.
- Wiem, że nie lubisz takich gestów, ale uwielbiam się w ten sposób witać z dobrymi przyjaciółmi!
- Hę? - tylko to byłam w stanie z siebie wykrztusić.
- Twoja babcia mi tyle o tobie opowiadała, że czuję się zupełnie tak, jakby znał cię od lat! - powiedział radośnie, kiedy w końcu zdecydował się mnie wypuścić ze swojego uścisku. Sztuczny nos klauna zsunął mu się na pomalowanego na biało wąsa, przez co wyglądał jeszcze bardziej niedorzecznie niż wcześniej.
- To jak tam twoja matura, Adusiu?
- Na nas już pora - wtrącił się pośpiesznie Dawid, który dostrzegł mord w moich oczach, będący swoistą reakcją na pytanie zadane przez pana Włodzimierza.
- O tobie nie słyszałem młody człowieku - zdziwił się tymczasem starszy mężczyzna. - Baśka nie mówiła, że Adusia ma chłopca.
- Żadna Adusia i żadnego chłopca - powiedziałam, czerwieniąc się z zażenowania.
- Jeszcze nie - Babcia mrugnęła do mnie konspiracyjnie.
- Mogę prosić rachunek? - zwróciłam się przez zaciśnięte zęby do przypatrującego się tej scenie z boku kelnera.
- To ja może doliczę ten barszczyk z pani bluzeczki? – zapytał nieśmiało pracownik wskazując na wielką plamę widniejącą na moim ubraniu.
- Przepraszam cię za ten cyrk, Dawid - powiedziałam, kiedy wyszliśmy z restauracji, porzucając role przyzwoitek i zostawiając randkowiczów samych sobie. - Zaczynam mieć powoli dość tego, że moja babcia zachowuje się, jakby przeżywała drugą młodość. Czasem wolałabym, żeby była normalna.
- Normalna? - roześmiał się Dawid. - Czyli twoim zdaniem to, że twoja babcia cieszy się życiem nie jest normalne?
- Wiesz, o co mi chodzi - żachnęłam się.
- Chyba każdy robi czasem jakieś szalone rzeczy. Mam rozumieć, że ty jesteś w tej kwestii wyjątkiem? - zapytał, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
- Niezupełnie. Właśnie przez jedną spontanicznie podjętą decyzję się poznaliśmy.
- W takim razie sama widzisz, że czasem się to opłaca.
Wymieniliśmy nieśmiałe uśmiechy, po czym kontynuowaliśmy drogę, tym razem spoglądając prosto przed siebie.
- Masz rację - mruknęłam, doznając nagłego olśnienia. - Czasem trzeba użyć innych środków... Chyba odkryłam, jak mogę dotrzeć do Wery.
- Ada... - westchnął Dawid, już otwierając usta, żeby wybić mi ten pomysł z głowy.
- Zanim cokolwiek powiesz, daj mi szansę - rzuciłam pośpiesznie. - Muszę spróbować. Nie mam pojęcia dlaczego, ale naprawdę wierzę, że nie jest jeszcze za późno i można jej przemówić do rozsądku.
- Dobrze, ale obiecaj mi, że będziesz ostrożna, ok? - poddał się w końcu. - Wera często miewa bardzo głupie pomysły. Nie daj się w nie wciągnąć.
- Postaram się - obiecałam, ujęta jego troską.
- Za trzy dni do was wracam, więc nie myśl sobie, że tego nie sprawdzę - zażartował.
Nie odezwałam się, czując ogromny zawód, że czekają mnie kolejne trzy dni w wolontariacie bez niego. Dawid posiadał niezwykłą umiejętność rozładowywania najgorszych napięć i rozwiązywania sytuacji, które na pierwszy rzut oka wydawały się bez wyjścia. Bez jego energii i pasji wszystko wydawało się trudniejsze.
- W takim razie powodzenia w czasie kolejnych egzaminów - wyszeptałam, kiedy na pobliski przystanek przyjechał jego autobus.
- Uważaj na siebie, Ada - rzucił na pożegnanie, zanim wszedł do środka.
Odprowadziłam go spojrzeniem, pełna uczuć, których do tej pory nie znałam.
Usiadłam na ławce pod daszkiem, nie mając jeszcze ochoty wracać do pustego domu, bo jak znałam życie, mama wciąż przebywała w pracy. Po rozwodzie z moim ojcem spędzała tam mnóstwo czasu, a ja w duchu podejrzewałam, że w ten właśnie sposób chce wypełnić pustkę, jaka pozostała w jej sercu po tym nieudanym małżeństwie. Za każdym razem, gdy o tym myślałam, przyrzekałam sobie, że nigdy nie popełnię takiego błędu jak ona.
Tylko czy można w ogóle przewidzieć, kiedy on akurat nastąpi?
Rozejrzałam się po cichej okolicy, podskakując z zaskoczenia, gdy w mojej kieszeni zawibrował telefon. Spojrzałam na ekran, dostrzegając powiadomienie z profilu mojej babci:
- Barbara Naborowska - cudownie z użytkownikiem Włodzimierz Zieliński - To będzie niezapomniany wieczór.;)
W jakiś tajemniczy i nieodgadniony dla mnie sposób, jednak wywołało to u mnie uśmiech.
W końcu skoro moja własna babcia miała prawo do szaleństw, ja też mogłam czasem zrobić coś głupiego. I postanowiłam to w pełni wykorzystać. W tym właśnie celu następnego dnia kręciłam się po korytarzu domu dziecka, czekając na spotkanie Wery.
Nastąpiło ono w dość nieoczekiwany sposób.
- Zaczekaj!!! - usłyszałam desperacki krzyk. Podniosłam głowę, zauważając zbiegającą ze schodów Werę i podążającego za nią, czerwonego na twarzy nastolatka.
- Bolało cię, jak spadałaś z nieba? - wykrztusił chłopak, kiedy Wera przystanęła w miejscu, głównie po to, by posłać w jego stronę pogardliwe spojrzenie.
- A ciebie jak się walnąłeś w ten durny łeb, pacanie? - rzuciła na to ona, pozostawiając go upokorzonego pośrodku holu.
- Nie rozumiem... Na stronie pisało, że ten tekst jest skuteczny - mruknął do mnie chłopak, wyraźnie zawiedziony poniesioną przed chwilą miłosną porażką.
- Na jakiej stronie? - zapytałam ze współczuciem.
- www.poderwij-ją.com
- Wiesz... Wydaje mi się, że korzystanie z takich gotowych tekstów, to nie jest dobry pomysł. Każdy jest inny i powinien być traktowany w indywidualny sposób.
- Kosma jakoś się tym nie przejmuje, a mimo to ma powodzenie wśród dziewczyn.
- A ty chcesz mieć powodzenie wśród wszystkich dziewczyn czy tylko u Wery? Porzuć te wytarte frazesy i wymyśl coś sam. Tylko w ten sposób będziesz mógł jej zaimponować - doradziłam mu.
Chłopak pokiwał głową z rezygnacją, po czym powlókł się w kierunku stołówki.
- Matka Teresa zawsze musi nieść pomoc ofiarom losu. - Wiedziałam, że Wera przez ten cały czas ukrywała się nieopodal, dlatego nie byłam zaskoczona tym, że postanowiła ujawnić swoją obecność, po tym jak jej adorator zniknął z pola widzenia. - Obawiam się jednak, że tym razem nie odniesiesz sukcesu. Michał nie ma u mnie żadnych szans, nawet gdyby zaczął chodzić na rękach i jeść wątróbkę.
- Domyślam się, że takie właśnie wymogi musi spełniać twój potencjalny wybranek?
- Nic tobie do tego - warknęła.
- Też tak uważam - odpowiedziałam spokojnie.
- Świetnie. Może w takim razie przestaniesz za mną łazić?
- Nasza rozmowa dała mi sporo do myślenia. Chyba rzeczywiście za bardzo się wszystkim przejmuję i... - nie zdążyłam dokończyć zdania, ponieważ nagle zza rogu wybiegła dwunastoletnia dziewczyna. I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że pędziła przed siebie, jakby ktoś ją gonił. Jej oczy były na tyle rozgorączkowane i szalone, że pełna niepokoju zastąpiłam jej drogę.
- Co... - zaczęłam, lecz zgubiłam wątek, kiedy nastolatka wbiła mi mocno paznokcie w ramiona, wrzeszcząc:
- Niech mnie pani uratuje! Oni chcą mnie zabić!!!
Zamarłam z przerażenia, jednak jedno zerknięcie w jej oczy, wyjaśniło mi wszystko.
- Nikt nie chce cię tutaj skrzywdzić. Gwarantuję ci to - zapewniłam ją, po czym rzuciłam do Wery:
- Idź po waszego opiekuna. Natychmiast.
- Co brałaś? - zapytałam tymczasem zaaferowaną nastolatkę, która zamiast odpowiedzi, kontynuowała rozpowszechnianie paniki. Bezskutecznie usiłowałam ją uspokoić, ze zniecierpliwieniem czekając na powrót Wery. Dziewczyna przybyła po kilku długich minutach, jednak ku mojemu niezadowoleniu towarzyszył jej Kosma.
- Ich wychowawcy chwilowo nie ma, a ja mam najdłuższy staż ze wszystkich wolontariuszy - wyjaśnił w odpowiedzi na moje pytające spojrzenie.
- Musimy ją zabrać do szpitala – powiedziałam. - Prawdopodobnie zażyła jakieś nielegalne środki.
- Czy Julka umrze? - pytanie Wery wywołało u mnie ciarki. Podobną reakcję musiał doznać Kosma, bo w oczach chłopaka dostrzegłam strach.
- Ada, gdzie ty się podziewasz? - Cała nasza trójka odwróciła się do tyłu i wbiła wzrok w idącą w naszą stronę panią Wachowską.
- Dzieciaki na ciebie czekają. - Pod koniec zdania zawiesiła głos, ponieważ dostrzegła rozgorączkowaną Julkę, która chciała się wyrwać z uścisku Kosmy, powstrzymującego ją przed ucieczką.
Kobieta spojrzała na każdego z nas z osobna, po czym zarządziła ostrym głosem:
- Ściągnij tutaj dyrektorkę, Ada.
- Czy to jest konieczne? - zapytałam, zerkając na Kosmę, który szybko mnie poparł:
- Poradzimy sobie bez niej.
- Nie wy o tym decydujecie! Nie macie takich kompetencji! Idź po nią, Ada.
Spojrzałam na Kosmę, który pokiwał do mnie przecząco głową, po czym nie mając innego wyjścia, wykonałam polecenie pani Wachowskiej.
Tak jak sądziłam, moja wizyta nie spotkała się z przychylnością dyrektorki.
- Wykończą mnie te durne bachory! Wiecznie jakieś cyrki! Czy żadne z nich nie ma za grosz mózgu? - warknęła, w odpowiedzi na przekazane przeze mnie informacje.
Jej reakcja po raz kolejny podała w moją wątpliwość dobór jej na to stanowisko. Miałam już za nią wyjść z pokoju, kiedy dostrzegłam na biurku dyrektorki coś, co zwróciło moją uwagę. Na blacie leżał maleńki dziecięcy bucik. Podeszłam do niego i musnęłam go palcami w zastanowieniu, szybko zapominając o nim, kiedy do moich uszu dotarł wrzask. Wybiegłam na korytarz, dostrzegając, że dyrektorka potrząsa za ramiona przerażoną Werę.
- Mów, co ty jej dałaś, głupia dziewczyno?! Gadaj, ale już!!!
- Ja nie wiem... Nie pamiętam...
I wtem zdarzyło się coś, czego chyba żaden ze świadków zdarzenia nie był w stanie przewidzieć. Dyrektorka w akcie furii uderzyła Werę w twarz. Oboje z Kosmą zamarliśmy, nie będąc w stanie się poruszyć. Nie widziałam wyrazu na obliczu Wery, która zasłaniała się włosami, jednak mogłabym przysiąc, że dziewczyna zaczęła się lekko trząść.
- Pani dyrektor, to nie jest odpowiedni moment na takie sceny. Musimy natychmiast zabrać Julkę do szpitala - odezwała się spokojnym tonem pani Wachowska.
- Jeszcze z tobą nie skończyłam, możesz być tego pewna - wycedziła dyrektorka do Wery, nim wraz z moją opiekunką i Julką opuściła teren placówki.
- Coś ty narobiła Wera? Jesteś z siebie zadowolona? - rzucił do niej z naganą Kosma, kompletnie nie zważając na stan w jakim się znajdowała dziewczyna.
- Odwal się - warknęła, po czym ze spuszczoną głową wybiegła z budynku.
- Klasyczna Wera! - wrzasnął za nią Kosma potrząsając z oburzeniem głową.
- Ochrzanianie jej niczego nie zmieni - odezwałam się po chwili. - Musimy jej pomóc.
- Pomóc? - powtórzył z niedowierzaniem. -  To nastoletnia ćpunka, która omal nie zabiła swojej koleżanki! Ona nie jest warta naszego czasu.
- Widać, że się nieco zagubiła...
- Ada, wracaj do dzieciaków i nie broń kogoś kto i tak ma to gdzieś - przerwał mi z irytacją, odchodząc do własnych obowiązków.
Przez chwilę biłam się z myślami, po czym wyciągnęłam telefon i wybrałam numer Dawida, szybko się rozłączając, kiedy przypomniałam sobie, że ma dziś egzamin. Desperacja skłoniła mnie jednak do innego, dość radykalnego kroku.
- Potrzebuję twojej pomocy. Mogę na ciebie liczyć? - zapytałam po wykręceniu kolejnego numeru komórkowego.
Kwadrans później wyruszyłam na poszukiwania Wery. Nie wiedziałam, dlaczego nie mogę odpuścić, skoro każda osoba, która dobrze znała dziewczynę, twierdziła, że nie jest ona warta kolejnej szansy. Może dostrzegłam w niej coś, czego nie potrafili dostrzec inni? A może najzwyczajniej w świecie byłam naiwna?
Zrozumiałam wszystko, kiedy odnalazłam ją obok ruin usytuowanych kilka metrów od domu dziecka. Nie widziałam w Werze zbuntowanej nastolatki, która właśnie w tym momencie pociągała z pasją papierosa. Widziałam w niej zagubione dziecko, które niszczy siebie w przekonaniu, że na to zasłużyło.
- Co ty tu robisz do diabła? - burknęła na mój widok. Jej twarz była pokryta tuszem do rzęs, który rozmazał się w trakcie płaczu. - Chcę być sama! Czego w tym nie rozumiesz?
- Nie możesz się karać za błędy twoich rodziców.
- Zamknij się! Nic o mnie nie wiesz! Nie masz pojęcia, jak to jest, kiedy codziennie rano wstajesz ze świadomością, że żyjesz przez przypadek.
- Masz rację. Nie mam o tym pojęcia. Jednak wiem jedno - jeśli będziesz tak dalej się zachowywać zniszczysz nie tylko swoje życie, lecz innych też. I wtedy nie będziesz mogła obwiniać za to swoich rodziców, bo to ty, tylko i wyłącznie ty będziesz za to wszystko odpowiedzialna. Julka wylądowała w szpitalu przez ciebie. Naprawdę nie chcesz wyciągnąć z tego jakiejś lekcji?
- Skąd miałam wiedzieć, że łyknie za dużo tego świństwa? Ja jej tego robić nie kazałam!
- Ale jej to dałaś, co oznacza, że jesteś tak samo winna. Wiesz dobrze o tym, inaczej nie chowałabyś się tutaj.
- Odwal się razem z Kosmą. Nie potrzebuję twoich kazań!
- Ale potrzebujesz drugiej szansy. Ja ci ją daję. Wyciągnij wnioski z tej sytuacji i zacznij żyć nie tak, jak uważasz, że powinnaś, lecz tak jak byś chciała. Pokaż sobie, że jesteś warta więcej, niż myśleli twoi rodzice.
- Idź już - powiedziała łamiącym się głosem, odwracając ode mnie wzrok. Wiedząc, że nie jestem w stanie nic więcej zdziałać, wróciłam do domu dziecka. Zaalarmowana gromkim śmiechem swoich podopiecznych pospieszyłam do sali, gdzie zastałam dwie odziane w czerń postacie, które z twarzami pomalowanymi na biało odgrywały pantomimę. Dopiero po chwili rozpoznałam w nich swoją babcię, którą wezwałam na pomoc i jej nowe zauroczenie - pana Włodzimierza. Z szeroko otwartymi oczami spoglądałam na ich wygłupy, nie bardzo wiedząc, jak powinnam się zachować. Byłam tak zmieszana, że nie zauważyłam dyrektorki zbliżającej się w naszą stronę.
- Co to jest? - zagrzmiała, trącając mnie po drodze łokciem i przepychając się w sam środek sceny. - Kto wpuścił tutaj tych oszołomów?
Sparaliżowana strachem nie byłam w stanie się ruszyć, nawet wtedy kiedy moja babcia odwróciła się w stronę dyrektorki, dostrzegając moją sylwetkę za nią majaczącą.
- Wróciłaś, Adusiu! - zawołała babcia ku mojej zgrozie. - Prawda, że Włodek wygląda sexi w czarnym kolorze?
Dyrektorka spojrzała na mnie z lodem w oczach, cedząc ze złością:
- Nie mam dzisiaj na to siły. Przyślij do mnie Werę, jak tylko raczy wrócić.
Pokiwałam potakująco głową, niezdolna wydobyć z siebie żadnego dźwięku, po czym biorąc się pod boki, wbiłam wymowny wzrok w babcię.
- Co jest, Adusiu? - zapytała niewinnym tonem, jak zawsze kiedy coś przeskrobała.
- Adusia chyba się na nas złości za ten występ - odpowiedział Włodzimierz pewnym tonem, zupełnie jakby mnie dobrze znał. - Adusia nie lubi takich szaleństw.
- Nie ma tutaj żadnej Adusi - wycedziłam, nieoczekiwanie wytrącona z równowagi. - Jest tylko Ada, która nie wierzy, że za każdym razem, kiedy poprosi babcię o pomoc, wychodzi z tego kompletna katastrofa!
Wzburzona wypadłam z sali, nie zauważając siedzącej na podłodze w kącie Wery, dopóki nie zdecydowała się odezwać:
- Widzę, że nawet Matka Teresa przechodzi przez młodzieńczy bunt.
- Dobra, sorry - zreflektowała się, widząc moją wściekłą minę.
- Dyrektorka cię szuka - oświadczyłam, zbliżając się do niej niepewnie. - Wiesz, że musisz z nią porozmawiać?
- Po co? Żeby usłyszeć jak beznadziejna jestem? Albo że lepiej by było, gdybym utopiła się w tej cholernej beczce? Już raz mi tak powiedziała.
- Powiedz, że ci przykro i nigdy więcej nie będziesz już popełniać takich głupot.
Wera prychnęła, z niedowierzaniem kiwając głową.
- Strasznie jesteś naiwna. Ludzie nie zmieniając się od zaraz.
- Jeśli tego nie zrobisz, twój następny wybryk może zakończyć się katastrofą. Powinnaś docenić, że miałaś takie ogromne szczęście i Julka z tego wyjdzie. Potraktuj to jako ostrzeżenie.
- Nie mędź już - przewróciła ze znudzeniem oczami. - Zachowam się jak trzeba, bo inaczej się ode mnie nie odczepisz, a dłużej już nie zniosę twoich kazań.
Znudzona Wera wstała z podłogi i ruszyła w kierunku pokoju dyrektorki, przeskakując po kilka stopni na raz i omal nie strącając przy tym przestraszonego nastolatka.
- Co się tak lampisz, frajerze? - rzuciła do niego, nim zniknęła mi z oczu.
Może nie była to spektakularna przemiana Wery, jednak czułam, że jestem na dobrej drodze, żeby do niej dotrzeć.
- Z tego, co mówisz, Wera niemal przyznała ci rację. Chyba jeszcze nikomu nie udało się czegoś takiego osiągnąć. Gratulacje. Dokonałaś niemożliwego - uśmiechnął się do mnie Dawid, kiedy siedzieliśmy wieczorem przed moim domem.
- Chyba nie było to takie niemożliwe, jeśli stało się możliwe, prawda? - zapytałam, unosząc brew do góry.
- Auć - skrzywił się żartobliwie, nachylając się w moją stronę i szepcząc: - Zrozumiałem ten przytyk.
Nasz śmiech zakłócił pan Włodzimierz, który właśnie wyszedł z domu, odprowadzony maślanym spojrzeniem mojej babci.
- Adusiu, nie siedź za długo na świeżym powietrzu, bo znowu się przeziębisz - pożegnał mnie, machając wesoło Dawidowi, który na widok mojej miny, dość nieudolnie starał się zachować powagę.
- Jakim cudem on wszystko o mnie wie? Czy moja babcia naprawdę nie ma lepszych tematów do rozmów? Zaczynam mieć alergię na tego człowieka... - wyszeptałam do Dawida, obserwując oddalającego się konkubenta mojej babci.
- Chyba nie można czegoś zacząć, jeśli to już trwa, prawda? - uniósł brew, perfekcyjnie naśladując moje zachowanie sprzed kilku minut. - A tak na serio... Myślę, że pan Włodzimierz to fajny, może nieco dziwny, ale mimo to porządny człowiek, a ty go po prostu nie lubisz ze strachu przed tym, że odbierze ci babcię. Daj mu szansę. To nic nie kosztuje - szturchnął mnie lekko ramieniem, kiedy zacięcie milczałam.
- Udało ci się z Werą, z Włodkiem też ci się uda.
Wymieniłam z nim długie spojrzenie, w trakcie którego zaczęłam nieoczekiwanie się czerwienić. W panice przed tym, że to zauważy, chrząknęłam i odwróciłam głowę w bok, przez chwilę pozwalając, żeby zapadło między nami milczenie.
- Późno już - zreflektował się Dawid. - Czas na mnie. Do jutra Ada.
Patrzyłam jak odchodzi, sama nie rozumiejąc do końca, dlaczego tak bardzo tego nie chciałam.
- Poszedł - drgnęłam, słysząc za mną głos babci. - Możesz przestać patrzeć w pustą przestrzeń. W sumie ci się nie dziwię. Naprawdę niezłe z niego ciasteczko. Gdybym tylko była nieco młodsza, to bym sama go schrupała.
- Dobrze że pan Włodzimierz tego nie słyszy - mruknęłam ironicznie pod nosem.
- Widzę, że nie jesteś do niego przekonana. Właśnie dlatego postanowiłam zorganizować wspólną kolację, w trakcie której będziesz mogła go lepiej poznać.
- Nie trzeba. Nie muszę go przecież lubić.
Babcia zajęła miejsce obok mnie, obejmując rękoma moje dłonie.
- Musisz. Chcę, żebyś zobaczyła w nim to, co widzę ja. Bardzo mi na tym zależy Adusiu - poprosiła szczerze, wpatrując się we mnie błagalnie.
- Dobrze babciu – westchnęłam z rezygnacją.
- Cudownie! Będziemy też mogli przy okazji uczcić wyniki twoich matur.
- Jeśli będzie co świętować - powiedziałam ostrożnie.
- Jakbym słyszała Florę! - Babcia przewróciła oczami.
- Przysięgam, że jesteś do niej coraz bardziej podobna. Chyba będę musiała coś z tym zrobić.
- Będzie dobrze - pocieszyła mnie, domyślając się, że przed jutrzejszym dniem nie będę potrafiła zasnąć ze zdenerwowania. - Nie mam co do tego wątpliwości.
Ja w przeciwieństwie do niej byłam ich pełna, kiedy następnego dnia szłam w kierunku swojego byłego już liceum. Zamyślona, nie usłyszałam swojego imienia, dopóki nie poczułam lekkiego szarpnięcia za ramię.
- Ada!!! - odwróciłam się do tyłu, zauważając Agę i Lilkę, moje dwie najlepsze koleżanki z ławki.
- Wołałam cię przez pół miasta - powiedziała ze śmiechem zasapana Aga.
- Co u ciebie słychać? Może wyskoczymy do kawiarni po otrzymaniu wyników?
- Nie widziałyśmy się od wieków! Nie uwierzysz, co się u mnie działo przez ten cały czas! - Aga i Lilka zaczęły się nawzajem przekrzykiwać, zasypując mnie garścią informacji. Takim oto sposobem nie tylko dowiedziałam się, jak spędziły wolny do tej pory czas, lecz poznałam też perypetie sąsiadki kuzynki siostry znajomej Agi, które z bliżej mi nieznanych przyczyn, zdawały się żywo interesować moje rozmówczynie. Ich szczebiot towarzyszył mi przez całą drogę do szkoły oraz oficjalnie rozdanie wyników matur.
- Całkiem nieźle Ada! - krzyknęła Aga, przeglądając mój dokument. - Wiesz już co z nimi zrobisz? Prawo czy dziennikarstwo?
- Szczerze mówiąc zaczęłam rozważać resocjalizację.
- Resocjalizacja? - zapytała zaskoczona Lilka, kiedy jakiś czas później siedziałyśmy w kawiarni popijając zimną czekoladę. - Dom dziecka? Wolontariat? Co w ciebie wstąpiło? Nie poznaję cię Ada.
- Chciałam zrobić w końcu coś pożytecznego, a nie tylko mówić, że to zrobię.
Po moim wyznaniu, rozmowa jakoś przestała się kleić. Dziewczyny kompletnie nie rozumiały mojego wyboru i po kilku komentarzach, płynnie przeskoczyły do bardziej ich interesujących tematów, wśród których prym wiodła moda i kosmetyki. Pożegnałam się z nimi szybciej niż zazwyczaj, zastanawiając się w drodze na przystanek, czy właśnie taką byłam osobą zaledwie kilka tygodni temu. Czy to możliwe, że jedno doświadczenie tak bardzo mnie zmieniło i odsunęło od moich rówieśników? Jeszcze nigdy dotąd nie czułam się wśród nich tak obco.
- Ada, to nie wypada tak ignorować swojego kolegi.
Podskoczyłam w miejscu przestraszona, dopiero teraz dostrzegając siedzącego w aucie Kosmę, który jechał tuż obok chodnika, po którym szłam, dostosowując prędkość pojazdu do stawianych przeze mnie kroków.
- Chcesz się załapać na podwózkę w doborowym towarzystwie?
- Niekoniecznie - mruknęłam, tym razem z premedytacją starając się go zignorować.
- Nie ukrywam, że przydałaby mi się twoja pomoc -  wychylił głowę z auta i spojrzał na mnie przymilnie.
Zatrzymałam się w miejscu, spoglądając na niego podejrzliwie.
- Zaofiarowałem się, że zrobię potrzebne zakupy do domu dziecka, a nie ukrywam, że niezbyt dobrze się na tym znam. Przydałaby mi się piękna doradczyni u boku, szczególnie po śpiewająco zdanym egzaminie dojrzałości - rzucił figlarnie, zerkając na trzymane przeze mnie papiery. - Jeśli nie chcesz zrobić tego dla mnie, zrób to dla dzieciaków.
Przez chwilę jeszcze się wahałam, wciąż czując antypatię do Kosmy, lecz ostatecznie postanowiłam mu pomóc. Zajęłam miejsce obok kierowcy, który niemal od razu wyrwał mi z rąk moje wyniki i zagwizdał z uznaniem.
- Nie dość, że piękna, to jeszcze mądra.
Odebrałam od niego szybko papiery, rzucając:
- Jeśli chcesz, żebym gdziekolwiek z tobą jechała, to przestań.
- Nie lubisz komplementów? - zapytał, pośpiesznie ruszając z miejsca, na wypadek gdybym postanowiła jednak od niego uciec.
- Fałszywych nie.
- Dlaczego sądzisz, że są fałszywe?
- Bo nie są szczere?
Kosma nieoczekiwanie się roześmiał.
- Tylko ty mogłabyś wymyślić taką odpowiedź. Dobrze, jeśli czujesz się z tym niekomfortowo, to nie będę prawił ci komplementów.
Pokiwałam potakująco głową, wbijając wzrok za okno.
- Co powiesz na rozejm? Zależy mi na dobrym relacjach z tobą.
- Niby dlaczego? - zdziwiłam się, zerkając na niego ukradkiem.
- Bo jesteś jedną z nielicznych osób, które naprawdę szanuję - powiedział, spoglądając na mnie poważnie.
- Więc jak? - zapytał, kiedy przez jakiś czas milczałam, pochłonięta własnymi myślami. - Rozejm?
Wyciągnął w moją stronę rękę, którą uścisnęłam na znak porozumienia.
- Tak.
Kosma po odrzuceniu swoich wyświechtanych tekstów na podryw, okazał się naprawdę dobrym towarzystwem. Sama nie wiedziałam nawet, kiedy zwykłe zakupy przeistoczyły się w świetną zabawę, podczas której Kosma wygłupiał się, udając spożywczego ignoranta.
- Tobie zostawiam wybór ziemniaków. Ostatnim razem były naprawdę dobre - zażartował, nawiązując do naszego pierwszego spotkania.
W dobrych humorach zjawiliśmy się w domu dziecka, gdzie w progu wpadliśmy na Dawida.
- Wróciłeś - stwierdziłam z entuzjazmem, jednak Dawid zdawał się go nie podzielać.
- Następnym razem ja się podejmę zakupów, skoro tak długo ci one zajmują - zwrócił się do Kosmy, nawet na mnie nie patrząc.
- W świetnym towarzystwie czas biegnie szybciej. - Kosma spojrzał na mnie wymownie.
Obserwowałam Dawida, którego dziwne zachowanie zaczęło mnie poważnie niepokoić.
- Byliście razem? - zapytał mimochodem, prowadząc nas do kuchni.
- Tak, wpadliśmy na siebie, po rozdaniu świadectw maturalnych Ady - wyjaśnił Kosma, wyraźnie z tego powodu zadowolony.
- I jak ci poszło? - Dawid zerknął na mnie przez ramię.
Nim zdążyłam odpowiedzieć na to pytanie Dawidowi, Kosma wtrącił:
- Świetnie. Ada jak zwykle niepotrzebnie panikowała.
W tym momencie do kuchni wpadła Lidia.
- Tęskniłam! - zaszczebiotała, chwytając zaskoczonego Kosmę za koszulę i wyciskając na jego ustach mocny pocałunek. Nim chłopak zdążył zareagować, Lidia wypchnęła go z kuchni.
Zostaliśmy z Dawidem sami, jednak nagle poczułam się nieswojo. Chłopak stał do mnie tyłem, zamaszyście wyjmując produkty z reklamówek.
- Wszystko w porządku? Jesteś jakiś... Inny.
- Przepraszam. Ciężko wrócić po tak długiej przerwie. Szczególnie, że chyba trochę się tutaj zmieniło. Nie mówiłaś, że zaprzyjaźniłaś się z Kosmą.
- Nie nazwałabym tego w ten sposób. Zawarliśmy po prostu rozejm.
- To... Super.
Stanęłam obok niego i zaczęłam pomagać mu wykładać na stół zakupy. Przez jakiś czas pracowaliśmy w ciszy.
- Ada - Dawid nie wytrzymał i odwrócił się w moją stronę, patrząc mi głęboko w oczy. - Uważaj na niego, dobrze? To podrywacz, który lubi wykorzystywać dziewczyny, a ty wyraźnie wpadłaś mu w oko. Zaufaj mi, on nie jest dla ciebie odpowiednim towarzystwem.
- Dogadaliśmy się. Wszystko będzie w porządku.
- To... Super - powtórzył, jednak wciąż zdawał się spięty.
- Dawid - chwyciłam go delikatnie za ramię, chcąc go w jakiś sposób przekonać. Chłopak podniósł na mnie wzrok, czekając na mój ruch.
- Nie jestem z tych dziewczyn - zapewniłam go cicho.
Patrzyliśmy na siebie bardzo długo, dopóki do pomieszczenia nie wpadły kucharki Milena i Daria, których krzątanie i chichot zniszczyły to, co wytworzyło się pomiędzy mną i Dawidem. Do końca dnia zachowywaliśmy się tak, jakby nic się nie wydarzyło - rozmawialiśmy jak gdyby nigdy nic i śmialiśmy się, tak jak zazwyczaj. Czułam jednak, że coś się zmieniło, szczególnie wtedy, gdy Dawid wyszedł wcześniej z pracy, nie odprowadzając mnie do domu, tak jak miał to w zwyczaju. I wtedy zrozumiałam, że się przed nim odsłoniłam. Cokolwiek zaczęłam do niego czuć, on to zauważył i dlatego postanowił mnie unikać, żeby mnie nie urazić.
Byłam na siebie zła za to, że straciłam nad sobą kontrolę. Wściekła tak bardzo, że dałam się zaskoczyć matce Julka.
- Mój synek... Zaprowadź mnie do mojego synka! - zaczęła mnie szarpać za ramię, a ja przerażona tą sytuacją nie miałam pojęcia, co robić. Kobieta była ubrana w jakieś szmaty, a jej policzki miały niepokojąco różowy kolor.
- Proszę się odsunąć. Nie powinno pani tutaj być - wydukałam w końcu, odskakując od niej.
- Pomóż mi! Chcę odzyskać swoje dziecko.
- Nie odzyska go pani, jeśli będzie przychodzić tutaj w takim stanie.
- Jestem trzeźwa! Staram się być! Nic nie rozumiesz! Sama jesteś tylko dzieckiem! Nie wiesz, jak to jest wszystko stracić i nie móc tego naprawić przez ludzi, którzy ciągle cię oceniają i mają za nic. Przez ludzi, którzy nie chcą dać ci szansy! Pomóż mi, proszę. Powiedz mi, co mogę zrobić, żeby odzyskać mojego synka.
Ból w jej oczach był tak szczery, że zaczęłam się łamać... Jednak wtedy usłyszałam głos Wery:
- Za późno! Nigdy nie będziesz go warta.
Odwróciłam się do tyłu, zauważając siedzącą pod pobliskim drzewem nastolatkę, która z pasją zaciągała się papierosem.
- To przez ciebie on jest w tym syfie. Zniszczyłaś mu życie. Tacy jak ty nie zasługują na odkupienie.
- Staram się.
- Bzdury!!! - wybuchła Wera. - Ty się nawet nie starasz! Zresztą... On cię i tak nienawidzi. I nigdy nie przestanie.
Spojrzałam na Werę, zauważając w jej oczach ogrom złości, żalu i prawdziwego obrzydzenia. Zaczęłam się zastanawiać, czy ona na pewno ma na myśli matkę Julka, czy może swoich rodziców, którym nie może tego powiedzieć wprost. Tak czy inaczej, jej słowa zdawały się głęboko zranić kobietę, która szybko się oddaliła od domu dziecka.
Nie wiedziałam, co mam o tym wszystko myśleć.
- Matka Teresa znów pragnie wszystkim pomóc - rzuciła Wera z pogardą. - Naprawdę kiedyś wywołasz przez to jakąś katastrofę.
- Nie powinnaś jej tego mówić. Bez względu na to jakim jest człowiekiem.
- Nie wiesz wiele o prawdziwym życiu. Nie udawaj, że jest inaczej - rzuciła, obracając się na pięcie.
- Mój ojciec porzucił mnie i moją mamę, jak byłam dzieckiem! - zawołałam za nią. Wera zatrzymała się i odwróciła w moją stronę zaskoczona. - Z dnia na dzień. Bez żadnego wyjaśnienia. Co jakiś czas zastanawiam się, dlaczego. Nie miał żadnych problemów alkoholowych, nie był od niczego uzależniony ani chory... Więc dlaczego odszedł? Znał moją mamę. Znał mnie. I mimo to postanowił nas zostawić, jakby już nie chciał nas znać. Jakby nagle stracił nami zainteresowanie. Dlaczego?
Wera milczała, chyba pierwszy raz nie wiedząc co powiedzieć.
- Wszyscy jesteśmy w jakiś sposób złamani. Jednak jeśli istnieje szansa, żeby to naprawić... Jeśli istnieje rzeczywista chęć obu stron... Może warto zaryzykować? Może to jest jedyny lek?
- Jedynym lekiem... - zaczęła powoli Wera. - ...jest zapomnienie.
Kiedy dziewczyna odeszła, spojrzałam w jedno z okien, zauważając parę oczu, które uważnie mi się przyglądały. Mogłabym przysiąc, że nim Tosia schowała się za firanką, przecząco pokiwała głową.
- Babciu... Wiesz, co się dzieje z moim ojcem? - zapytałam, podczas przygotowań do oficjalnej kolacji z panem Włodzimierzem.
Babcia Basia spojrzała na mnie podejrzliwie, przerywając na chwilę nakrywanie do stołu.
- Nie, Adusiu. Nic o nim nie wiem. Dlaczego w ogóle pytasz?
Wzruszyłam ramionami, udając nonszalancję.
- Bez powodu. Z czystej ciekawości.
Babcia chciała coś jeszcze powiedzieć na ten temat, jednak na moje szczęście jej rozważania przerwał dźwięk smsa.
- Twoja matka jak zwykle nie znajdzie dla nas czasu - mruknęła, odczytawszy wiadomość. Widziałam, że wyraźnie straciła dobry humor.
- Gdyby nie to, że prawie codziennie przyjeżdżam do was do domu, to widziałabym ją chyba tylko na święta. Nie rozumiem tego... Tutaj, na tej wsi się przecież wychowała... Tutaj ma znajomych z dzieciństwa. Pierwszy dom rodzinny... - umilkła.
- Myślę, że mamie jest głupio - wyznałam. Babcia wbiła we mnie zaskoczony wzrok. - Wszyscy jej przyjaciele z dzieciństwa założyli szczęśliwe rodziny, a ona została  porzucona razem z dzieckiem.
- Najwspanialszym, jakie mogła sobie wymarzyć - zapewniła mnie babcia, lekko muskając palcami moją twarz. - Powinnam się o ciebie niepokoić? Bardzo dawno nie wspominałaś swojego ojca i nie wiem, czy to dobrze, że do tego wróciłaś.
Przed odpowiedzią uchronił mnie dzwonek do drzwi.
- Mamy pierwszego gościa! - zaklaskała radośnie babcia, biegnąc na korytarz jak szalona.
- Pierwszego? Chyba jedynego! - krzyknęłam za nią, kręcąc głową nad babcinym roztrzepaniem, lecz chwilę później umilkłam, gdy ujrzałam w progu salonu Dawida.
- Po twojej minie sądzę, że o niczym nie wiedziałaś - roześmiał się.
- Pomyślałam, że będzie ci raźniej w miłym towarzystwie - wyjaśniła mi tymczasem babcia. - Poza tym liczę na to, że Dawid pomoże mi jakoś cię przekonać do mojego Włodzimierza.
- Czym cię przekupiła? - zwróciłam się prosto do Dawida, który wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- W głównej mierze "dobrą kolacją przygotowaną przez złote ręce gospodyni" - zacytował słowa babci Basi.
- Złote ręce gospodyni? - zdziwiłam się, patrząc na nią z wyrzutem. - Przecież ty nigdy nic sama nie ugotowałaś. Zawsze na większe okazje zamawiasz catering albo...
Moją wypowiedź przerwał kolejny dzwonek do drzwi, który tym razem dla odmiany przyniósł ulgę babci Basi.
- W końcu! - zawołała, spiesząc by powitać gwiazdę wieczoru. 
- Nie wierzę, że dałeś się w to wkręcić - mruknęłam, kiedy zostaliśmy z Dawidem sami. Nie potrafiłam się zdecydować czy cieszy mnie jego obecność, czy jestem z powodu niej zła.
- Wyznać ci coś? - zapytał mnie konspiracyjnym szeptem. - Może nie tylko przyszedłem tu z powodu jedzenia. Chciałem zobaczyć co też nowego wykręci twój ulubiony ekscentryczny przyszły dziadek. Dzięki temu przynajmniej zaoszczędzę na bilecie na kabaret lub do cyrku.
- Bardzo śmieszne.
- Był już przebrany za klauna, parał się pantominą... Nie wiem, jak ty, ale ja obstawiam, że przyszedł najwyższy czas na szczudły. Albo wcielenie się w asystentkę magika. 
Wbrew naszym przewidywaniom, tym razem pan Włodzimierz nie wzbudzał kontrowersji swym ubiorem. Wprost przeciwnie - przyodziany w elegancki garnitur, wyglądał niezwykle statecznie. Szczególnie kiedy podszedł do mnie z bukietem kwiatów i pogratulował mi pomyślnie zdanej matury.
-  Tulipany - poinformował mnie, jakbym sama nie była w stanie tego zauważyć. - Twoje ukochane kwiatuszki, Adusiu. Co prawda nie w czerwonym kolorze, tak jak najbardziej lubisz, ale mam nadzieję, że mi to wybaczysz. To wszystko wina kwiaciarza. Kwiaciarza! Od kiedy mężczyźni zostają kwiaciarzami? Z tego wszystkiego zapomniałem kupić karmę dla psa. I kefir.
Stałam jak osłupiała, niewiele rozumiejąc z tego, co powiedział. W tym czasie pan Włodzimierz rozsiadł się wygodnie na krześle, kontynuując swoisty monolog.
- Życie jest takie nieprzewidywalne! Nigdy nie lubiłem kefiru, a dziś kiedy tylko się obudziłem z rana, miałem na niego ochotę! Zdarzyło się kiedyś wam coś takiego?
- Tego typu szaleństwa raczej nas nie spotykają - mruknęłam ironicznie pod nosem.
Dawid parsknął śmiechem, szybko udając, że wydany dźwięk jest efektem nagłego ataku kaszlu.
- Mój wnuczek jak był jeszcze dzieckiem, to uwielbiał jeść serwetki - kontynuował swoje historie pan Włodzimierz, sprawiając, że zaczęłam niecierpliwie wyczekiwać powrotu babci.
- Tego też nigdy nie próbowałem, ale co tam... Raz się żyje! - wrzasnął, po czym ku mojemu i Dawida zaskoczeniu, porwał ze stołu serwetkę i ugryzł jej róg. - Niech to licho! Rzeczywiście smakuje jak popcorn!
Byłam tak pochłonięta obserwowaniem jego ekscentrycznego zachowania, że nie zauważyłam kolejnego gościa, który pojawił się w progu.
- Kosma! - zawołał radosnym głosem pan Włodzimierz, energicznie machając ręką.
Podniosłam wzrok i spojrzałam na mojego kolegę z wolontariatu, który równie zaskoczony jak ja, błądził wzrokiem ode mnie do Dawida i z powrotem.
- Właśnie opowiadałem o tym, jak będąc dzieckiem zajadałeś papier. Miałeś rację! Naprawdę w smaku przypomina on popcorn.
W tym momencie do salonu wróciła babcia, która powitała gorąco nieco skonsternowanego Kosmę, tłumacząc mi i Dawidowi, że chciała nas wszystkich ze sobą poznać.
- Już za późno - powiedział do niej Kosma. - Pracujemy razem w domu dziecka, więc doskonale się znamy.
Podczas gdy moja babcia wraz z panem Włodzimierzem zaczęli wyrażać zdumienie faktem, że świat jest taki mały, Kosma wymieniał z Dawidem spojrzenia pełne niechęci. Zaskoczyło mnie to, ponieważ nigdy nie zauważyłam między nimi otwartej wrogości.
- Co ty tu w ogóle robisz? To rodzinna uroczystość, a ty do tej rodziny nie należysz, jeśli się nie mylę.
- Dawid jest przyjacielem domu - wyjaśniła za mojego kolegę, uśmiechnięta babcia Basia.
- Też kiedyś byłem przyjacielem pewnego domu. Nic dobrego z tego nie wyszło.
Dawid się spiął, jednak znów nie odezwał się ani słowem. Jego milczenie trwało nieprzerwanie do końca kolacji, podczas której zostałam zmuszona prowadzić konwersację z Kosmą, który nieustannie zabiegał o moją uwagę. Zachowanie Dawida nie dawało mi jednak spokoju, dlatego korzystając z zamieszania spowodowanego wynoszeniem talerzy do kuchni, poprosiłam go o rozmowę na osobności.
- Możesz mi wyjaśnić, co się dzieje? - zapytałam go wprost. - Jesteś pokłócony z Kosmą?
- To stara sprawa. Nic takiego - mruknął, bawiąc się stojącą na stole szklanką. Zauważyłam jednak, że co chwila zerkał w stronę kuchni, w której Kosma wraz ze swoim dziadkiem i moją babcią, śmiał się i żartował.
- Nie wygląda na "nic takiego" - powiedziałam, na powrót ściągając na siebie jego uwagę.
- To rzeczywiście jest rodzinna kolacja, a ja... Nie powinno mnie tu być. Pójdę już. – W jego głosie zabrzmiał żal.
- Dawid...
- Dziękuję za to, że przypomnieliście mi, jak to jest mieć większą rodzinę. Nie sądziłem, że... - urwał, potrząsając głową. - Nieistotne.
I wyszedł.
- Dawid! - krzyknęłam za nim, po czym wybiegłam z domu odprowadzana przez spojrzenia babci i jej gości.
- Zaczekaj! - Dawid zatrzymał się i odwrócił się w moją stronę. - Nie idź... Proszę. Wiem, że tego nie chcesz.
- Trzymaj się Ada - powiedział, nim ostatecznie odszedł.
- Co mu zrobiłeś? - zapytałam wrogo Kosmy, który stanął obok mnie, z satysfakcją obserwując oddalającą się sylwetkę Dawida.
- Ja? Może raczej powinnaś zapytać, co on zrobił mnie.
- Wytłumaczysz mi, o co chodzi? - zniecierpliwiłam się.
- Jeszcze za mało go znasz, żeby to zrozumieć. Dawid wcale nie jest taki niewinny, na jakiego się kreuje. Moja rada na przyszłość: nie zakładaj z góry, że to ja jestem wszystkiemu winien.
- Ada... - zaczął, tym razem nieco łagodniejszym tonem. - Wiele rzeczy możesz o mnie powiedzieć i pewnie niewielu będę mógł zaprzeczyć, ale... Nie jestem kłamcą.
Kosma zaczął wracać do środka, kiedy nagle o czymś sobie przypomniał.
- A ta kolacja jest dlatego, że twoja babcia i mój dziadek chcą wziąć ślub - dodał, kompletnie mnie tym zaskakując. - Lepiej dla nas, żebyśmy zaczęli się dogadywać, bo za jakiś czas zostaniemy rodziną.
Z mętlikiem w głowie, jeszcze długo stałam przed domem, nie wiedząc, co powinnam myśleć o tym wszystkim. 

Dwanaście odcieni pasteliWhere stories live. Discover now