MAJ

186 15 6
                                    

Często zastanawiałam się, czy życiem człowieka kieruje zwykły przypadek czy może przeznaczenie. To pytanie, dręczące mnie niemal od zawsze, powróciło na nowo pewnego dnia, który na pozór zdawał się taki sam jak pozostałe.

Były wakacje, tuż po moich egzaminach maturalnych, upragniony czas, na który czekałam niemal rok, planując go w każdych, najdrobniejszych szczegółach. Miałam zamiar odbyć wspaniałą podróż w nieznane, nauczyć się nowego języka i zadbać o formę. Po obliczeniu swoich finansów, wiedziałam, że na to pierwsze nie mogę sobie pozwolić - jako przyszła studentka musiałam przyswoić trudną sztukę oszczędzania. Ubolewając nad swym losem, przeszłam do kolejnych punktów mojego nieskazitelnego planu. Wystarczyło jedno spojrzenie na książki do nauki języków, bym wiedziała, że i tego nie uda mi się zrealizować. Bądź, co bądź wakacje są po to, aby wypocząć i zregenerować siły do kolejnej czekającej mnie batalii, tym razem o dyplom. Pozostawało mi zadbanie o formę, lecz i z tym nie było łatwo. Już na sam widok zapalonych joggingowców ogarniało mnie zmęczenie, a co dopiero mówić o pójściu w ich ślady. Zresztą, nie byłam aż tak zdesperowana.

I takim oto sposobem skończyłam siedząc wygodnie w fotelu i ze znudzeniem oglądając jakiś amerykański program, w którym ludzie z nieznanych mi bliżej przyczyn obrzucali się nawzajem błotem. Wtedy do salonu wkroczyła mama. Była już gotowa do wyjścia do pracy, jednak widok córki gapiącej się w ekran i dzierżącej w rękach ogromny kubełek lodów, musiał ją skłonić do refleksji.

- Jak byłam w twoim wieku to spędzałam czas w bardziej aktywny sposób - rzuciła, wręczając mi do ręki listę zakupów. - Natura nie gryzie Ada. Przejdź się chociaż do sklepu, bo całkiem wrośniesz w ten fotel.

Piękna pogoda zachęcała do spędzania czasu na świeżym powietrzu, dlatego pokornie ruszyłam do pobliskiego supermarketu, ucieszona, że w końcu mam przed sobą jakiś cel, który mogę osiągnąć. Po zrobieniu podstawowych zakupów, postanowiłam pójść na spacer i spalić przyswojone ostatnio kalorie. Właśnie przechodziłam przez ulicę, kiedy do moich uszu dotarły podniesione głosy. Odwróciłam się w tamtą stronę, dostrzegając sporą grupę zaaferowanych, stojących w kręgu ludzi. Pchnięta ciekawością, przyspieszyłam kroku, by już po chwili znaleźć się w samym centrum dramatycznych wydarzeń.

Przede mną leżał na ziemi zakrwawiony, nieprzytomny rowerzysta. Nie musiałam być lekarzem, żeby stwierdzić, że jego stan był bardzo ciężki. Jeden ze świadków zdarzenia udzielał ofierze pomocy, w czasie gdy inny wzywał karetkę pogotowia. Reszta tłumu, postanowiła szeroko komentować sytuację, która rozegrała się na ich oczach, podczas gdy przerażony sprawca wypadku starał się tłumaczyć:

- Ja go nie widziałem, naprawdę! Wyjechał nagle na ulicę, przestraszyłem się i straciłem panowanie nad kierownicą. To była jego wina!!!

- Tak to jest, jak się nie patrzy na drogę! - powiedziała, stojąca obok mnie staruszka do swojej koleżanki, ze wzburzeniem wymachując wypełnioną truskawkami i rzodkiewkami torbą. - Co to za czasy, żeby takim kierowcom dawać prawo jazdy!

- Syn mojego chrześniaka sześć razy zdawał egzamin i pod koniec zeszłego roku rozbił auto. Jeżeli ktoś od początku nie umie zapanować nad samochodem, to nie powinien pchać się tam, gdzie go nie trzeba - dodała na to druga.

Zagryzłam wargi, powstrzymując się od komentarza. To że pięć razy podchodziłam do egzaminu, nie oznaczało, że jestem beznadziejna! Pod wpływem stresu człowiek potrafi robić wiele dziwnych rzeczy, z wjazdem na krawężnik włącznie.

Słyszałam wokół siebie konspiracyjne szepty, krzyki pełne przekleństw, kąśliwe uwagi czy płacz, jednak wszystkie te odgłosy zdawały się ucichnąć, kiedy spojrzałam na rannego chłopaka i jego połamany rower, porzucony obok niego niczym popsuta zabawka.

Dwanaście odcieni pasteliWhere stories live. Discover now