ⅩⅣ

163 15 7
                                    

- W takim razie wracamy do punktu wyjścia - spuentował Mycroft pochylając się nad stołem w pokoju narad. Kolejny miesiąc szukania sprawcy, a najlepszemu zespołowi zostały tylko domysły.

           Hudson popatrzyła na niego z boku siedząc na małym krześle tuż przy stole. Wgapiała się w akta i dokumenty razem z resztą oddziału. Sherlock też był z nimi. Oparty o ścianę intensywnie szukając czegoś w swojej głowie. Ostatnio często wpada w te stany, gdy nie potrafi nic innego  wymyśleć, zamykał się w swoim pałacu myśli. Ta sprawa go wykańczała. Geniusz nie potrafiący poradzić sobie z seryjnym mordercą, który od miesięcy pozostaje nie uchwytny i terroryzuje Londyn.

- Potrzebuję listę ukrywanych przestępców - wypalił - Tych najgorszych - spojrzał wymownie na starszego brata, który z przerażeniem w oczach zamilkł. Sherlock nie był na tyle szalony, choć wszystko było możliwe w jego umyśle. Geniusz nie bojący stawić czoła najgorszym z najgorszych.

- O czym ty mówisz? - zdziwił się Watson.

- Nie dam ci pozwolenia. Nie wejdziesz tam. Są pod najlepszą ochroną, nie ma opcji, że któreś z nich mogło być w to zamieszane. Gdyby tak było od razu bym o  tym wiedział - racjonalizował, próbując odwieść brata od głupiej teorii narodzonej pod jego chorą głową. Bał się o niego. Sherlock nie miał instynktu samozachowawczego, gdyby mógł wepchnąłby się w paszczę lwa, aby rozwiązać zagadkę.

           Sherlock nic nie odpowiedział. Mycroft wiedział już, że nie odwiezie brata od planu przesłuchania największych kryminalistów więzionych na wyspie, o której wiedzą tylko nieliczni, a jeszcze mniej może tam wejść. Mycroft sam nadzorował jego działanie i zapewniał że nikt nie może się stamtąd wydostać bez jego wiedzy. Sherlock był geniuszem ale tamci byli chorymi jednostkami, zagrażającymi również jemu. Zwyczajnie bał się o swoich ludzi. Nie miał zamiaru wpuścić tam Sherlocka, a co dopiero Hudson, mimo jej zdolności i ciętego charakteru oni zjedliby ją żywcem.

- Mówimy o więzieniu na wyspie. Tam przetrzymuje się największych wrogie rządu i ponadprzeciętnych, genialnych kryminalistów. Tak trafiają najgorsi z najgorszych - wyjaśnił. Watson na moment zamarł, a Hudson wydawała się niewzruszona ściśle tajna informacja.

Chyba ta informacja już nie była taka fajna skoro Watson i Hudson o niej wiedzieli, a zaraz dowie się William, który aktualnie przebywa na weekend w rodzinnym miasteczku. Tylko ta banda oszołomów bez życia, ślęczy w piątkowy wieczór nad nierozwiązaną sprawą.

Cała trójka zaczęła żyć tą sprawa, a każda sekunda jej poświęcona dodawała im sił, szczególnie gdy choć trochę posuwali się do przodu.

- Ja z nimi chętnie pogadam - zachichotała wpatrując się w pustą filiżankę po kawie, na której dnie znajdywały się już tylko fusy - Ten kształt jest podobny do ósemki, to moja szczęśliwa liczba - dodała. Już nawet pani detektyw zaczęła wierzyć przepowiednia z resztek aromatycznego napoju. Watson zaśmiał się nerwowo, a Sherlock zostawił aluzje kobiety bez komentarza.

Jedynym, który zareagował był Mycroft.

- Nie pozwolę komukolwiek z was tam wejść - jego ton głosu był groźniejszy, bardziej drapieżny i przepełniony złością oraz troska o swoich poddanych - Tym bardziej rozmawaić, nawet jeśli jesteś Martą Hudson - skierował wzrok na nią. Kobieta przewróciła oczami znudzona biadoleniem szefa. Była w gorszych sytuacjach, przesłuchiwała gorszych. Ile razy przystawiono jej nóż do gardła lub próbowano udusić. Ze wszystkiego wychodziła obronną ręką.

- Czemu od razu zakładasz najgorszy scenariusz szefie? - oderwała się od swojego miejsca siedzącego. Podeszła do mężczyzny, który trzymał ręce za sobą patrząc na każdego z grupy - Pójdziesz tam ze mną, wszyscy tam pójdziemy. Pamiętaj, że masz u mnie ogromny dług do spłacenia, Panie brytyjski rząd - poklepała go po ramieniu i z szyderczym uśmiechem wymalowanym na twarzy wyszła, zostawiać za sobą huk zatrzaśniętych drzwi.

               Długi u Marthy kiedyś trzeba było spłacić, a kobieta chciała doprowadzić sprawę do końca używając swojej tajemnej broni. Przeszłość, za którą płacił teraz Mycroft była bolesna dla kobiety. Zaraz po wyjściu coś zakuło ją w środku. Wykorzystała jego śmierć do szantażu, znów zagrała nieczysto na tragedii jaka ją spotkała. Wróciła od razu do swojego biura. Przypomniała sobie, że zapomniała zabrać ze sobą swojego kubka. Kobieta zaklęła w duchu, nie chciała tam wracać. 

Wślizgnęła się do biura i bezwładnie opadła na skórzany fotel. 

             Spojrzała na otwartego laptopa, w którego ekran wpatrywała się przez chwilę. Widziałam tam swoje odbicie, które przyprawiało ją o wstręt. Była rozdarta między dwiema tak ważnymi dla niej rzeczami. Bycie detektywem było czymś za co, jako dzieciak oddałaby życie. Nawet wtedy nie marzyła o pracy dla brytyjskiego wywiadu. Teraz, praca coraz bardziej ją męczyła. Szczególnie, gdy nic nie działo się po jej myśli.

Teraz parzyła na zdjęcie oprawione w ramkę, stojące tuż obok laptopa. Gapiła się na nie jakby szukała odpowiedzi. Dwie postacie patrzące się w obiektyw, uśmiechnięte. Otoczeni byli roślinami w pięknych ogrodach ich rezydencji na przedmieściach Londynu. Pamięta ten czas jak przez mgłę. Była młoda, dopiero co zaczęła pracę w wydziale. Dwa lata później zwerbowano ją do MI6. Jej życie miało być idealne; praca o jakiej nie śniła oraz człowiek, którego kochała nad życie...

To były ciężkie wspomnienia.

Łzy cisnęły jej się do oczu. Czuła jak drży zastanawiając się nad jej słowami. Bała się, że on tam, gdzieś między światami, teraz klnie na nią. Mdliło ją na myśl co mógł pomyśleć, jaki ból zadawała mu wypominając Mycroftowi jego śmierć. Koniuszkami palców tamowała napływające do oczu łzy. Nie chciała płakać, nie chciała okazywać bólu, który był dla słabych. 

"Martha oznacza damę, a silne damy nie płaczą. Tylko kopią głupich szefów w tyłek

Jego słowa. Zawsze powtarzał je, gdy płakała, gdy chciała wszystko rzucić, bo wmawiała sobie, że praca w wydziale kryminalnym nie jest dla niej. Wtedy zjawiał się on i pokazywał jej, jak bardzo się myli. Gdyby nie on, już dawno porzuciłaby bycie detektywem. Gdyby nie on...

            Nagle ktoś zapukał w otwarte na oścież drzwi biura. Był to William. Martha od razu wyskoczyła zza biurka i rzuciła się na jego szyje. Zdziwiła się, chłopak miał wrócić dopiero w niedzielę, a był piątek. Coś bardzo musiało nie pójść w rezydencji, że wrócił. Kobieta próbowała zatuszować ślady płaczu. Wmawiała blondynowi, że to tylko uczulenie na kurz prze to okropnie łzawią jej oczy, ale kogo ona oszukiwała. To tak jakby ukrywać coś przed Sherlockiem, z jedną różnicą. William z kwaśną miną ironicznie przytakną kobiecie, co oznaczało jedno - nie wierzył jej. 

- To nie alergia - przyznała. 

- Więc co takiego? - zapytał zaniepokojony. Pierwszy raz widział kobietę w takim stanie. Zawsze wulkan emocji, który krzyczał i narzekał na Mycrofta nie potrafił poradzić sobie z lawiną napływających do jej oczu łez. Zaczerwienione oczy patrzyły na niego błagalnie. Krzyczały wręcz, aby pomógł jej, wysłuchał ją i był w tej trudnej chwil. 

- Chcesz się przejechać w jedno miejsce? Tam ci wszystko wyjaśnię. 




/***/ 

Dziś trochę backstory naszej Marthy, a w następnym rozdziale kontynuacja. Gdy pisałem fabułę DP od razu wiedziałem, że nasza Hudson straci ukochanego. Wtedy nie wiedziałem jeszcze jak, ale już w pierwszych rozdziałach pisałem o zdjęciu na jej biurku, które po nastu rozdziałach okazuje się tak ważne dla jednej kobiety. Strasznie emocjonalnie podchodzę do Hudson i do jej wątku. Nie tylko przez sympatię do niej, bo kocham ją, ale i osobisty stosunek do straty kogoś ważnego. Po części jest to uzewnętrznienie moich prywatnych doświadczeń i bólu po stracie (minęło prawie dziewięć lat, a nadal jest ciężko). Jednak cieszę się, że mogę prze to nadal mojej ukochanej Marthie więcej "mocy" i ukochać ją sobie jeszcze bardziej. 

Mam nadzieję, że widzimy się już niedługo. 

Besos 

Azize <3

Drogi pisarzu || Sherliam; modern AUOnde as histórias ganham vida. Descobre agora