169 24 12
                                    

               To była dłuższa chwila zanim William zorientował się, co się właściwie stało. Dlaczego właśnie teraz. Odsuwa się od twarzy Sherlocka, opuszkami palców gładząc jego policzek. Był w szoku. Wpatrywał się w jego oczy z nadzieją, że cokolwiek w nich znajdzie. To było straszne. Przytłaczało go uczucie skołowania i pustki. Zimno mieszało się z dziwnym ciepłem, które wciąż czuł na ustach. Jego myśli pędziły bez hamulców prosto w przepaść. Dosłownie stracił jakiekolwiek umiejętności rozsądnego myślenia. Sherlock w ten czas milczał. Jego rozum teraz skupiał się tylko na siedzącym przed nim blondynie, który nie zabierał dłoni z jego policzka. Czekał na jego reakcje, choć dygniecie. Jednak on jak wryty, patrzył prosto w jego granatowe oczy.

- L...Liam? - wydukał Sherlock, pół szepcząc. Czuł na sobie płytki oddech William. Jakby nie mógł złapać tchu w płucach po długim biegu. Aż tak zmęczył go jeden krótki pocałunek, który miał nic nie znaczyć. Jednak to był William. Jego kodeks moralny może nie bierze pod uwagę, jak zachować się, gdy całuję cię niedawno poznany detektywem. Była to dosyć rzadka sytuacja, ale mogąca się wydarzyć i wydarzyła się.

       Nadal trwali w tej samej pozycji. Sherlock patrząc w rubinowe tęczówki trzymając jego kark, gdy dłoń Liama nie opuszczała twarzy ciemnowłosego. Zatrzymali płynięcie czasu. Żadne z nich nie wykonało gwałtownego ruchu. Bali się zrobić cokolwiek.

- Masz ciekawy plan, abym cię nienawidził bardziej niż zwykle, detektywie - oznajmił śmiejąc się. Splótł obie dłonie na karku Sherlocka, uwieszając się na nim - Ja chyba jestem szalony - wyznał - albo głupi - tym razem to on pocałował Holmesa. Ten zupełnie się tego nie spodziewał i otworzył szeroko oczy, widząc jedynie blond włosy Williama.

To było coś dziwnego, a zarazem szalonego i ekscytującego dla ich obojga. Czy to było winna bezsenności lub słaby dopływ tlenu do mózgu, było to w tamtym momencie dla nich nieważne. William czuł jakby znów miał naście lat, a Sherlock był ta jedna dziewczyna, która skradła jego serce. To było głupie, lecz William uśmiechał się ten cały czas, nawet gdy oderwał się do Sherlocka. Ten zaś był nieco zmieszany. Z jednej strony nie narzekał na to co go spotkało. W końcu mało kto może pocałować cudownego pisarza Williama Moriartiego, do tego będąc zamkniętym w archiwum brytyjskiej oddziału śledczego. Jednak dziwnym było, że tak bezproblemowo William go całował. Wydawał się być zupełnie kimś innym, gdy trzymał go blisko siebie. Nie tym blondynkiem, za którym latał detektyw, nie tym którego tak lubił irytować. Był Williamem Moriartym, wyrachowanym synkiem bogatych rodziców.

                Sherlock z trudem odciągnął się od niego. Ten zaś nie przestawał obsypywać go czułościami, które zostawiał na szyi mężczyzny. Było to cudowne, a zarazem gorszące uczucie. W tamtym momencie William był zupełnie kimś innym, jakby wszystkie jego hamulce automatycznie puściły, a jego mózg dostał bzika, gdy został pocałowany. Nie miał już swojej aparycji poważnego pisarza, gardzącego błazeńskim zachowaniem detektywa. Przestał nawet wywracać oczami, za każdym razem gdy Sherlock powiedział choć słowo. Jednym zdaniem. To już nie był ten sam człowiek.

- Liam co jest z tobą?! - w końcu odciągnął od siebie blondyna, który nic nie robił sobie z swojego zachowania.

- Co jest? Sam zacząłeś detektywie - drwił, śmiejąc się Sherlockiem prosto s twarz. Ten wypuścił z siebie świst powietrza i ponownie spojrzał w oczy Williama.

- Zacząłem nie znaczy że chciałem bo doszło to do takiego stopnia - zlatał Williama kurczowo za twarz i przyciągnął blisko swojej - To nie jesteś ty - przesylabował dokładnie krzyżując wzrok z mężczyzną, po czym od razu puścił jego twarz. Natychmiast podniósł się z podłogi. Stal tyłem do Liama, aby nie móc patrzeć na niego. By nie zatracić się w nim bardziej niż to konieczne.

- Przecież to Ca...

- Właśnie nie. Chciałeś się zabawić moim kosztem? Normalnie od razu być mnie odepchnął, nazwał zidiociałym kretynem i narzekał w myślach na mój każdy najmniejszy ruch - wyznał rozżalony. To był pierwszy raz, kiedy poczuł przypływ tak skrajnych emocji. Krew w jego żyłach buzowała. Nie potrafił opisać tego co się w nim działo oprócz podstawowych zasad autonomii człowieka i wpływu emocji na jego puls, lecz nazwane po imieniu rzeczy, które się tu wydarzyły.

              William nie ruszał się. Ale patrzył na plecy Sherlocka, który silnie powstrzymywał się od wyjęcia papierosów z kieszeni marynarki. Doceniał jego burzliwą, wewnętrzna bitwę i pozwalał na takie zachowanie. A raczej tak to tłumaczył sobie umysł pisarza. Racjonalizował sobie jego zachowanie, jak tylko mógł i potrafił. Chciał poskładać wszystko jak puzzle, tak aby wszystko pasowało do siebie. W tym przypadku było to niemożliwe.

- W myślach teraz mówisz sobie, jak to jestem rozpieszczonym bachorem z arystokratycznej rodzinki? Ale po tym wszystkim chyba ciężko ci to wydusić? - odezwał się, rujnując ciszę która zapadła między nimi. Wydawać się mogło, że uśmiechnął się cynicznie pod nosem lub prychnął. Wziąć wpatrywał się w Sherlocka - Doskonale wiesz, że zostałem doceniony...

- Dobrze, że w ogóle cię docenili! - wybuchnął zgniatając w pięści paczkę ulubionych papierosów. Puścił je, gdy otworzył pięść i odwrócił się w stronę blondyna - Ja też odnoszę sukcesy. Jestem najlepszym detektywem w kraju, i co? Jedno wielkie gówno. Mnie rodzina nigdy nie pokocha. Zawsze będę tym gorszym, będę zawodem w ich oczach przez jeden mankament. Jedna cholerna wada, na którą nie mam wpływu. Zawsze dla nich liczył się Mycroft, a ja stałem zawsze za nim - kontynuował rozżalony. W tamtej chwili zamilkł na moment - A wiesz co? Właśnie powiem, że jesteś bachorem z arystokratycznej rodzinki. Bo to dla ciebie urządzają uroczyste kolacje. To twoje sukcesy świętuje całą wasza wiocha. Każdy kocha Moriartiego. A ja? Dostałem tylko ten wzrok pogardy własnych rodziców. Boli ich to że mają takiego syna.

- Takiego znaczy jakiego? Jesteś dosyć ekscentryczny, ale nie powiedziałbym że jesteś gorszy z tego powodu - wyznał jednym tonem Liam.

- Ale jestem. Lepiej wyjdźmy stąd zanim się pozabijamy - odszedł w głębsza część archiwum i zniknął za rzędem półek.

William stał jak wryty patrząc na znikająca za zakrętem sylwetkę Shelrocka. Jak bardzo musiał zostać zraniony. W tamtym momencie nie potrafił pomyślę o nim jako o głośnym i upierdliwym detektywie, ale o człowieku z krwi i kości. Posiadającym uczucia.

To dziwne, że patrząc na człowieka, William uznawał go za niepełnego. Myślał, że nie czuje i nie myśli tak samo jak on.

Właśnie zobaczył jak bardzo się pomylił.


/***/

Jestem! Po intensywnym tygodniu w pracy miałem czas usiąść i finalnie dopracować rozdział, który i tak wyszedł dosyć krótki. Mam nadzieję, że i tak przyjmijcie go miło i przeczytacie. 

Do następnego 

Azize   <3




Drogi pisarzu || Sherliam; modern AUOù les histoires vivent. Découvrez maintenant