Zupa, szaleniec i Lee Minho

68 7 5
                                    



    Changbin czuł, jak liche śniadanie, które dostali od upiorów podjeżdża mu w gardle, gdy tylko przypominał sobie o zdarzeniu sprzed kilku godzin. Oczami wyobraźni nadal widział wygiętą w bólu i szoku twarz, pozbawione życia źrenice oraz smugę krwi, która pozostała na bieluśkim śniegu, gdy dwóch żołnierzy ciągnęło bezwładne ciało w inne miejsce. Potem słychać już było tylko ujadanie i warczenie ogarów.
           Szykowali się właśnie do drogi, ustawiając w dość cienką kolumnę. Changbin obejrzał się na obozowisko. Kilka osób nie wstało dziś z posłań, a nad jednym z oprószonych śnieżkiem ciał stał Felix, trzymając ramiona skrzyżowane na piersi. Jego mina była kamienna, bez wyrazu, jakby śmierć tych ludzi była mu zupełnie obojętna. Wnet chłopak westchnął, mruknął coś do żołnierzy stojących obok i odszedł w stronę kolumny, a jego ciemne, granatowe szaty powiewały na mroźnym wietrze. Czas było ruszać w drogę.
        Krótkim ruchem dłoni przywołał żołnierza, który trzymał właśnie hebanowego konia o oczach czerwonych jak świeża krew. Gdy tylko dostał wodze do rąk, zdjął z dłoni rękawiczkę, wykończoną srebrnymi pazurami i pogładził aksamitny pysk konia. Zmora parsknęła nerwowo, ryjąc płytką dziurę w puchatym śniegu, jakby próbowała przemówić do chłopaka, że chce rzucić się w szaleńczy galop. Felix wymruczał kilka uspakajających słów i szepnął coś do hebanowego ucha, aby po chwili, jednym zgrabnym ruchem, usiąść w obszytym jasnym futrem siodle.
- Straciliśmy czwórkę jednego dnia, niedobrze — mruknął do jednego z żołnierzy, a Changbin miał wrażenie, że ten jeden upiór kręci się wokół białowłosego od samego początku.
- Pospieszcie ich, zaraz wyruszamy.

         Tułaczka rozpoczęła się na nowo, gdy kolumna ludzi ruszyła w nieznanym im kierunku. Bezkres białej pustyni przytłaczał ich ociężałe ciała i mamił umysł. Changbin oraz jego bracia starali trzymać się pośrodku wędrujących, którzy udeptywali śnieg na kilka centymetrów w dół. Raz na jakiś czas brał jednego z chłopaków na barana, gdyż ich słabe nogi nie dawały sobie rady z wykańczającą wędrówką. Maszerowali tak cały dzień, robiąc jedną, około godzinną przerwę. Łydki paliły Bina, jakby ktoś wsadził w nie żarzące węgielki, a uda zdawały się spięte zszywkami. Miał już dość, ale nieustannie parli naprzód, a słońce wędrowało razem z nimi po nieboskłonie. Poranek zlewał się z południem. Nikt nie wiedział, gdzie idą i czy w ogóle kiedykolwiek tam dotrą. Każdy zadawał sobie jedno pytanie — po co w ogóle ich gdziekolwiek ciągną? Bin nie chciał zajmować sobie głowy takimi przemyśleniami. Wolał nie myśleć o czymkolwiek, co dobiłoby jego, i tak ledwo zipiące, morale.
- Seith! - Changbin uniósł głowę do góry, spoglądając na trzech jeźdźców, galopujących wzdłuż kolumny pojmanych. Krzyczeli w swoim języku, a echo przefrunęło przez pustkowie. Seo instynktownie złapał najmłodszych braci i przycisnął ich do siebie, czując, że zbliża się niebezpieczeństwo.
- Hyung... - usłyszał cichy głosik, ale nie potrafił już nawet określić, do kogo on należał. Dojrzał Felixa, który leniwym stępem kierował się w stronę mężczyzny z kosturem. Na jego widok, Changbin poczuł, jak jego serce zatłukło mocniej w pierś, zwiastując falę niepokoju, która zaraz spłynęła po ciele bruneta. Uniósł uzbrojoną dłoń w górę, wskazując palcem przestrzeń przed sobą.

     Changbin zmrużył mocniej oczy, przyglądając się wschodniemu horyzontowi. Zza ogromnej zaspy śniegu, mógł dostrzec siwy, prawie czarny dym, który kotłował się, unosząc słupem ku chmurom. Wyglądał jak mroczna rysa na miękkim, delikatnym błękicie nieba. Bin wiedział tylko jedno — był to ślad cywilizacji; ślad ludzi, którzy prawdopodobnie niedługo podzielą ich los. Zacisnął mocniej szczękę, przenosząc wzrok na Felixa, który z zainteresowaniem spoglądał w stronę dymu generatora ciepła.
- Kolejna? - Hyunjin przygalopował w stronę maga, uśmiechając się w dziwny, nieodgadniony człowiekowi sposób.
- Na to wygląda. - Trzech dowódców obserwowało, jak z każdą kolejną sekundą dym, unosi się znad miasteczka, sięgając coraz wyżej i wyżej.
- Możesz sprawdzić, ilu ich tam jest? - Woojin kiwnął na to pytanie głową. Zsunął się z boku konia, wyciągając ze szlufki siodła metalowy, pokryty szronem kostur. Pęknięty kryształ na jego czubku błysnął ostrym, zimnym blaskiem, aż ciarki spłynęły w dół kręgosłupa Changbina. Upiór jednym, mocnym ruchem wbił magiczny przedmiot w śnieg, a ciężki, dudniący dźwięk rozbiegł się po pustkowiu, jakby metal uderzył o metal. Seo złapał się za uszy, czując, jak nieprzyjemny dreszcz spina ciało, a dźwięk promieniuje po kościach. Momentalnie poczuł, jak kolana mu miękną, a nieprzyjemny, dzwoniący odgłos obija się po uszach, wwiercając w umysł. Z jego gardła wydobyło się ciche warknięcie, spowodowane dyskomfortem i bólem, a dźwięk dalej świdrował go od czubka głowy do koniuszków palców. Kątem oka spojrzał tylko na innych, którzy tak jak on zakrywali uszy. Jedni wyginali się, jakby przeżywali katusze, inni upadli na zimny śnieg i zwinęli się w ciasny kłębek, a jeszcze inni stracili momentalnie przytomność. Tylko stojący dookoła żołnierze pozostali niewzruszeni, podśmiechując się z niedoli więźniów.
- Niecała setka — mruknął upiór, biorąc kilka głębokich wdechów i długich wydechów, ale nawet najmniejszy kłębek pary nie wydobył się spomiędzy jego spierzchniętych warg. - Pokryją straty. - Złapał za kostur, wyciągając go ze śniegu i skierował się w stronę wierzchowca.
- Niedaleko stąd, na północ jest jaskinia, możemy rozbić tam obóz. - Wsunął kostur za siodło i poklepał konia po osłoniętym suknem boku.
- Nadciąga burza — mruknął Hyunjin, unosząc kąciki ust ku górze, a lodowata bryza rozwiała jego hebanowe włosy.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 16, 2023 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

°Frozen° //changlixWhere stories live. Discover now