Rozdział 33.

64 3 17
                                    

Czkawka

Znów nie wiedziałem ile czasu minęło, ale we własnej osobie wszedł Aiden. Nie wyglądał przyjaźnie, nie zamierzał się bawić. Nastał czas obiecanych tortur. Tyle dobrego, że nikogo nie złapał oprócz mnie - jeżeli byłoby inaczej, już dawno spróbował by mnie przekonać co do swoich racji.

- Nie pomogę ci w niczym. - powiedziałem na wstępie, by nie marnować jego, zapewne, drogocennego czasu.

- A byłem dla ciebie taki dobry. - mruknął, patrząc to na mnie, to na Stoika, który dalej był zrozpaczony po stracie żony i syna. - Muszę zacząć stosować środki zapobiegawcze. Może wrócę na twoją wyspę...

- Nie waż się ich krzywdzić. - warknąłem, pociągając nosem. - Masz mnie. Zostaw ich. - posłałem mu nienawistne spojrzenie. Nie chciałem być ich dorwał. Nie przebaczyłbym sobie tego do końca życia.

- W porządku. - przeliterował, gwiazdając. Przez drzwi wmaszerował zamaskowany wiking. Stał na baczność. Aiden mówił, stojąc do niego plecami. - Skuć go i torturować. - Po czym się wycofał. Strażnik przysunął się i otworzył klatkę. Pewnie próbowałbym uciec, ale byłem zbyt zmęczony na ucieczkę. Poza tym, za nim stały dwa wrogo nastawione smoki. Na dłonie założył mi łańcuchy, których końcówkę zaczepił na murze. Stałem przodem do kamiennej ściany. Mężczyzna rozdarł mi koszulę, zostawiając mnie w samych bryczesach. W ręku ściskał skórzany pas. Zagryzłem zęby i naprężyłem mięśnie.

- Zaczynamy?

- Tak, Ivo. - zamknąłem oczy. Usłyszałem świst, poczułem pierwsze uderzenie na skórze. Zapiekło jak diabli, ale nie wydałem z siebie żadnego dźwięku. Później nastąpiło drugie uderzenie. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Przy trzecim dostałem w łopatkę metalową sprzączką. Krzyknąłem z bólu. Wyczekiwałem kolejnych uderzeń, byłem gotowy znieść wszystko. Ale nastąpiła cisza. A później głos. Przeklnąłem pod nosem.

- Czkawka! - Rachel weszła do środka, ale nie zaszła daleko. Drogę zagrodziły dwa smoki. Za nią wparował James, Viggo i mama, która patrzyła na mnie i Stoika z rozpaczą w oczach.

- Uciekaj... - szepnąłem, odwracając się na tyle, na ile mogłem. - Uciekaj...! - powiedziałem na tyle głośno, na ile pozwalało ściśnięte gardło. Spuściłem głowę z bólu. Oni nie mogli zrobić jej krzywdy. Nie wybaczyłbym sobie tego. Musiała uciekać.

- Brać ich! Smoki też! - krzyknął Aiden, podbiegając do wyjścia. Próbowałem się szarpnąć, ale Ivo chlasnął mnie paskiem przez głowę i upadłem na ziemię. Usłyszałem, że smoki strzelały, sprawiając, że pomieszczenie było w mgle i sadzy. Na szczęście odleciały. Moi przyjaciele wyciągnęli broń. Nie mieli jednak szans z ludźmi Aidena. Wszyscy zostali rozbrojeni i skuci. Obok mnie stała Rachel, a po mojej drugiej Jack. Uśmiechnąłem się do narzeczonej, choć nie wyszło, jak miało. Zauważyłem, że na dłoni ciągle miała pierścionek. Zrobiło mi się ciepłej na duszy. Choć na chwilkę.

Sięgnąłem obolałą dłonią do jej twarzy. Pogłaskałem ją po policzku. Poczułem spływającą łzę, której nie mogłem powstrzymać. Ona również płakała.

- Jak miło, że sami przyszliście. - zaczął swój monolog wódz Czarnych. - Szkoda, że nie mam waszych smoków, ale to nie problem. Na pewno są na wyspie - zaśmiał się, wymachując dłońmi w powietrze. - Więc jak?

Nie wiedziałem co zrobić. Czego bym nie wybrał umrą ludzie. Spuściłem głowę na klatkę piersiową.

- Skoro nie, to będziesz patrzył jak oni cierpią. Jak ona cierpi. - szepnął, wskazując na Powell. Kolejny z wikingów podszedł do niej i rzucił nią brutalnie o ziemię. W tym samym czasie Ivo przekręcił mnie tyłem do ściany, bym widział całą scenę. Rachel rzuciła mi spojrzenie, które było przepełnione bólem i rozpaczą. Nie mogłem patrzeć na jej udrękę, bo sam czułem jak umierałem od środka. Wiking zamachiwał się i miał ją uderzyć, ale przerwałem. Sam nie wiedziałem czy krzyczałem czy błagałem czy skomlałem, ale bicz opadł na ziemię.

"W Pogoni za jutrem" - JWS (poprawka z 2018r.)Where stories live. Discover now