26. Colton

1.5K 110 13
                                        

int obraz = 112;


– Hej stary! Możesz w końcu przestać już nosić tą idiotyczną czapkę i szalik. Wyglądasz w niej jak debil – powiedział oburzony Ezra. – Może w Aspen było to nawet zabawne ale jesteśmy już w Nowym Yorku. – Po czym zapakował swoje walizki do bagażnika limuzyny.

– Przestań gadać głupoty! Wygląda przeuroczo – powiedział uśmiechnięty Emma, głaszcząc mnie po głowie. – Nie słuchaj tego ignoranta. On się w ogóle nie zna na modzie. Spójrz jak sam wygląda, jak jakaś gwiazda boysbandu z lat dziewięćdziesiątych – popatrzyła na niego kpiąco a ja zacząłem się głośno śmiać. Na te słowa Ezra wziął go na ręce grożąc, że położy go w błotnistą kałużę jeśli tego nie odszczeka. Po chwili siedzieliśmy już w środku zmarznięci, czekając aż kierowca porozwozi nas z lotniska do domów.

– Szkoda, że musieliśmy już wracać... Czy tylko mi się wydaję, czy Nowy Jork jest bardziej ponury, niż jak go zostawialiśmy – powiedział melancholijnie Emma, patrząc przez okno.

– No pewnie, że szkoda. Zwłaszcza, gdy po tylu latach, corocznych wyjazdów w góry, w końcu nauczyłaś się jeździć na nartach. Dalej wyglądasz komicznie ale przynajmniej nie upadasz co chwilę – zaczął żartować z niej Ezra. A on od razu, tą swoją chudą ręką, ze złą miną próbował go uderzyć.

– Spokojnie dziewczyny! – nie chciałem też dostać niechcący, bo siedziałem między nimi – tak w ogóle to dzwoniła moja matka, że święta w tym roku robią w domu Wilsona i Mary. Może jednak darujesz sobie ten Texas i pójdziesz z nami? Wszyscy by się ucieszyli jakbyś przyszedł – powiedziałem do Emmy a Ezra zaczął mi przytakiwać.

– Dzięki chłopaki, to bardzo miłe. Dzwoniła też już do mnie. Wiecie jak bardzo was wszystkich kocham ale stęskniłem się za mamą... przez pracę tak rzadko się widzimy, a ona tak strasznie nie lubi tu przyjeżdżać. Ma też już swoje lata... – powiedział Emma, posyłając nam buziaka.

– Rozumiemy – powiedział Ezra po czym zwrócił się do mnie – A jak ty znosisz ten cudowny czas przedświąteczny? Gotowy na pieczenie pierniczków z mamusią? – spytał mocno ironizując po czym zaczął się śmiać. Zadał mi te pytanie specjalnie, bo wiedział doskonale, że mnie nim wkurzy. Nienawidziłem tego momentu w roku. Jak same święta nawet były do zniesienia, tak okres przed nimi doprowadzał mnie do szału. Moja matka w tym czasie dostawała białej gorączki. Ciągle do mnie wydzwaniała i organizowała mi jakieś niepotrzebne dekoracje w moich domach, których nigdy nie chciałem i nie chcę, oraz wspólne zajęcia typu pomoc w jej fundacji, wysyłanie kartek, wybieranie choinek.

Co ja mam pięć lat?!

Co roku też wpadała w szał zakupowy i odwieczny problem wszystkich, co komu kupić. Dzwoniła do mnie z każdym pomysłem do przedyskutowania.

I dosłownie wszędzie, na każdym kroku pieprzone mikołaje i choinki, te irytujące melodyjki i wszystko, dosłownie wszystko przystrojone bombkami.

Ileż można?!

W tym roku wyjątkowo nie miałem ani ochoty, ani siły, ani cierpliwości na to szaleństwo.

Jakiś tydzień przed wigilią, zawsze Wilson organizował świąteczny obiad z najbliższymi pracownikami, a wszystkim, ale nie osobiście, bo to już od dawna nie było możliwe, wręczaliśmy czeki z premiami oraz paczki słodyczy dla ich dzieci. Pełno uśmiechów, podziękowań, uścisków rąk. Pozytywny nastrój udzielał się wszystkim. Poza mną chyba. Mimo chwilowego wytchnienia na nartach, od dawna nie czułem się dobrze nigdzie, z nikim a zwłaszcza sam ze sobą. Wręcz byłem ciągle zdołowany i wszystko mnie irytowało. Moja wewnętrzna primadonna wróciła z impetem, wkurwiając wszystkich dookoła.

String love; // Errors!!! ❤️ [18+]Where stories live. Discover now