24. Umarł Nate, niech żyje Nate!

460 66 9
                                    


Kochani, bardzo dziękuje za aktywność pod ostatnim rozdziałem, jesteście niesamowici. Jeżeli podoba wam się moja twórczość, to zachęcam do zostawienia gwiazdki/komentarza pod rozdziałem. Bardzo mnie to motywuje i pozwala dotrzeć do większej ilości odbiorców </3

Zachęcam również do przeczytania notatki pod rozdziałem, bo wpadnie mini reklama mojego nowego opowiadania.

Rozumiecie, że do końca ME zostało już tylko 6 rozdziałów, epilog i dodatek? ;(

Nie przedłużam, Enjoy! </3

*****

Siedząc w fotelu, nie zastanawiałem się na tym, co tak właściwie zrobiłem. Jedynie wpatrywałem się w blondynkę, której ciało bezwiednie leżało na kanapie. Nie spuściłem z niej spojrzenia nawet na chwilę, ponieważ doskonale wiedziałem, że były to ostatnie chwile, w których mógłbym w spokoju jej się przyglądnąć.

Czułem się, jakbym właśnie kogoś zabił na jej oczach. A nie, czekaj...

Ukryłem twarz w swoich dłoniach, wydając z siebie ciężkie westchnięcie.

A potem usłyszałem kroki. Przeniosłem swój wzrok na Clarę, która w ciszy przypatrywała się zastanej scenie.

Przepraszam.

A gdy spojrzała na dziewczynę siedzącą na kanapie, zakryła dłonią swoje usta. Bez słowa kucnęła przed kanapą i przybliżyła swój palec do jej szyi. W międzyczasie do pomieszczenia wkroczyła Noah, która również w ciszy przypatrywała się blondynce. Chwilę później parsknęła gorzkim śmiechem, po czym odparła:

— Brawo, Nate.

W tamtej chwili zupełnie nie przejmowałem się jej ironicznym śmiechem. Nadal wpatrywałem się w nieprzytomną Haley.

— Odwieź ją do domu — rzuciłem niewiarygodnie oschłym tonem. Dziewczyny spojrzały na mnie z pewną rezerwą.

— Musisz mi pomóc, Nate — powiedziała Clara.

W odpowiedzi tylko wstałem z kanapy i ruszyłem przed siebie, zupełnie nie przejmując się jej poleceniem. Opuściłem dom przez otwarte drzwi, w których jeszcze kilka minut temu stała Haley. Niewiele myśląc, zacząłem kierować się przed siebie. Zupełnie nie ruszało mnie to, że nie miałem na sobie kurtki, a jedynie białą zakrwawioną koszulę. Musiałem stamtąd odejść. Jak najszybciej. Uciec przed karcącym spojrzeniem dziewczyn i chyba przed samym sobą.

W całym swoim życiu cierpiałem tylko po trzech morderstwach. Po Peggy Richards, ojcu Lindy oraz po nieznajomym, którego właśnie skatowałem. I nie żałowałem go tylko dlatego, że Haley musiała na to patrzeć. To swoją drogą, jednak był inny ważny powód. Nie chciałem go zabić.

Dlaczego to zrobiłem? Czemu przegrałem?

Tamtego dnia nie przegrałem tylko sam ze sobą. Przegrałem również w oczach pewnej dziewczyny, która po całym tym wydarzeniu nie będzie chciała mieć ze mną nic wspólnego. A przecież było już tak dobrze. Jeszcze kilka godzin temu chłonąłem jej obecność, uspokajając swoje zmartwioną głowę. A teraz nie było już nic.

Wstyd. Czy ja pierwszy raz w życiu naprawdę wstydziłem się tego, co właśnie zrobiłem? Dlaczego? Czy to czyniło mnie chociaż trochę lepszym? Raczej wątpliwe. Pewnie czyniło mnie to nieco mniejszą bestią, natomiast na pewno nie kimś lepszym. W tamtym momencie żałowałem, że nie miałem przy sobie butelki szkockiej. Byłem pewny, że wypiłbym ją całą jednym haustem.

My Ethereal - I TOMWhere stories live. Discover now